19 maja Barak Obama wygłosił długo oczekiwane przemówienie odnoszące się do wydarzeń arabskiej wiosny ludów. Wystąpienie nie wniosło wiele. Kontrowersje wzbudziła za to propozycja wznowienia negocjacji palestyńsko – izraelskich. Trwająca od tygodnia polemika ma jedynie znaczenie medialne. W realiach konfliktu zmian nie będzie.
Sama idea negocjacji nie jest niczym nowym. Zainteresowanie mediów wzbudziło co innego – uwaga prezydenta Obamy określająca granicę z roku 1967 (tzw. „zieloną linię”) jako podstawę do negocjacji granic przyszłego palestyńskiego państwa.
nie uzgodnionymi wymianami terytorialnymi tak, aby ich przebieg został zaakceptowany przez oba państwa.”
Ta krótka uwaga wywołała falę komentarzy w mediach palestyńskich, arabskich, izraelskich i amerykańskich. Co więcej, stała się przyczynkiem do dyplomatycznej dyskusji, która wyszła szeroko poza tradycyjny krąg zainteresowanych. (źródło: Maan News)
Debata ma swą genezę w historii, bowiem Barack Obama jako pierwszy prezydent USA odwołał się do „zielonej linii” jako podstawy negocjacji. Nic dziwnego zatem, że wielu komentatorów obwołało jego rewelacje mianem przełomu. Wystąpienie Obamy spotkało się z natychmiastową krytyką ze strony Izraela. Zorganizowana dzień później wizyta premiera Netanjahu w Białym Domu zdawała się sygnalizować początki dyplomatycznego konfliktu.
Jak stwierdził Netanjahu, Izrael nie może zaakceptować granic opartych na „zielonej linii”, gdyż byłyby to granice niemożliwe do obrony.
„Porozumienie oparte o granice z roku 1967 to porozumienie iluzoryczne, które rozbije się o realia bliskowschodniej polityki (…)Jedyny pokój jaki jest możliwy to pokój umocowany w realiach i opary o niezaprzeczalne fakty. Jeśli mamy osiągnąć pokój, Palestyńczycy będą musieli zaakceptować choć część podstawowych faktów.” (źródło: Maan News)
Kończąc spotkanie obaj przywódcy przyznali, że istnieją między nimi głębokie różnice. Temat natychmiast podchwyciły media. Prasa zareagowała komentując spotkanie jako początek kryzysu tradycyjnego sojuszu i pro-palestyński amerykańskiej administracji. Nic bardziej błędnego.
Deklaracje a ich znaczenie.
Jeśli się przyjrzeć propozycji Obamy dokładniej, można łatwo zauważyć, że oferta amerykańskiego prezydenta nie jest bynajmniej w sprzeczności z Izraelską racją stanu. Wręcz przeciwnie, sojusz izraelsko – amerykański ma się dobrze jak zawsze. Rzekome różnice to nic innego jak propagandowe hasła rzucone na potrzeby głodnej symboliki arabskiej ulicy i radykalnych koalicjantów Netanjahu.
Kluczem do zrozumienia skomplikowanej (pozornie) dyplomatycznej gry jest „zielona linia” – linia zawieszenia broni z roku 1949, która została usankcjonowana rozstrzygnięciami I wojny arabsko-izraelskiej.
Wraz z zakończeniem wojny, „zielona linia” stała się nieformalną granicą pomiędzy Izraelem a Królestwem Jordanii. W wyniki konfliktu bowiem, Brytyjski Mandat Palestyny został podzielony pomiędzy Izrael, Egipt i Jordanię. Problem granicy skomplikował się w roku 1967. W okresie Wojny Sześciodniowej z czerwca 1967, Izrael przekroczył „zieloną linię” i anektował dalszą część palestyńskiego terytorium będącego dotąd pod kontrolą Jordanii – Zachodni Brzeg Jordanu z Jerozolimą Wschodnią (inne aneksje to: od Egiptu – Strefa Gazy, Półwysep Synaj oraz do Syrii – Wzgórza Golan).
Zgodnie z prawem międzynarodowym tereny palestyńskie (Zachodni Brzeg Jordanu oraz Strefa Gazy) stały się terytorium okupowanym. Organy międzynarodowe (Rada Bezpieczeństwa oraz Zgromadzenie Ogólne ONZ) wielokrotnie, choć bezskutecznie nakazywały Izraelowi opuszczenie okupowanego terytorium. Od momentu, kiedy rozpoczęto bezpośrednie dwustronne negocjacje izraelsko – palestyńskie (1993), Palestyńczycy odnosili się do rezolucji ONZ jako wytycznych dla przyszłych granic palestyńskiego państwa, co jest tożsame z uznaniem „zielonej linii” jako wschodniej granicy Izraela / zachodniej granicy przyszłej Palestyny. W przeciągu okresu obejmującego prowadzone pod auspicją amerykańską negocjacje, USA nigdy jednoznacznie nie poparły palestyńskiego stanowiska w spawie granicy. Wręcz przeciwnie, uznawały palestyńskie żądania za przeszkodę dla skutecznej mediacji z Izraelem, który konsekwentnie wetował palestyński postulat. Z punktu widzenia Izraela negocjowanie „zielonej linii” jako granicy oznaczałoby konieczność wycofania budowanych do 1967 osiedli oraz przesiedlenie większej części społeczności żydowskich osadników (aktualnie na terenie Zachodniego Brzegu Jordanu i Jerozolimy Wschodniej mieszka 500 000 osadników).
Jednak wbrew prezentowanej w mediach interpretacji stanowisko Obamy nie wnosi nowego elementu w negocjacyjną sferę konfliktu. Propozycja Obamy była co prawda sugestią negocjacji granic na podstawie „zielonej linii”. Jednak nie oznacza to, że administracja amerykańska wspiera utworzenie palestyńskiego państwa w granicach z ową linią się pokrywających. Oznacza to jedynie, że „zielona linia” powinna być punktem wyjścia dla negocjacji. Stanowisko Białego Domu nie jest w żaden sposób przełomowe, jest jedynie powtórzeniem znanego postulatu amerykańskiej dyplomacji – propozycji dwustronnych negocjacji przy udziale USA jako mediatora.
Oczywiście szczegóły ewentualnych rokowań miałyby być ustalone w trakcie procesu. Naiwnością jest jednak sądzić, że tak ukształtowane negocjacje miałby doprowadzić do powstania państwa w ramach granic tożsamych z „zieloną linią”. Doświadczenie trwających 20 lat negocjacji pokazuje, że formuła rokowań dwustronnych jest nacechowana dużą dysproporcją, która w praktyce przekształca proces w jednostronną metodę zarządzania kryzysem w kierunku zgodnym z aspiracjami Izraela. Proces negocjacyjny stał się narzędziem prewencji palestyńskich dążeń niepodległościowych, formułą zarządzania uzależnionej od Izraela quasi dyktatury w postaci Autonomii Palestyńskiej oraz przykrywką Izraelskiej ekspansji terytorialnej.
Jeśli prezydent Obama rzeczywiście chciałby utworzenia Palestyny w ramach granicy „zielonej linii” administracja amerykańska wykorzystałaby inny bardziej jednoznaczny instrument dyplomatyczny – wsparcie dla zaplanowanej na wrzesień 2011 palestyńskiej inicjatywy unilateralnej na forum ONZ. Podczas czwartkowego wystąpienia Obama jasno jednak stwierdził:
„Symboliczne akcje Autonomii Palestyńskiej, które starają się wyizolować Izrael na forum Narodów Zjednoczonych nie mogą stać się podstawą dla niepodległości”.
Stanowisko Obamy w praktyce, to veto USA zarówno na forum Zgromadzenia Narodowego jak i Rady Bezpieczeństwa ONZ, a tym samym zablokowanie palestyńskiej niepodległości.
Rozgoryczenie palestyńskie jest tym większe, że veto Obamy, to veto prezydenta uważanego dotąd za przychylnego sprawie. Idea akcji unilateralnej staje się iluzją. Choć jak podkreślają palestyńscy negocjatorzy propozycja przedstawienia niepodległości na forum ONZ jest wciąż aktualna i mimo wiadomej porażki podkreślają jej symboliczny wymiar.
Innym niepokojącym Palestyńczyków sygnałem ze strony Obamy był brak poparcia dla wycofania okupacji Jerozolimy Wschodniej oraz propozycja wymiany terytorialnej. Wydaje się, że ukrywane palestyńskie obawy najlepiej wyraziły te organizacje, które są uważane za dyplomatyczne persona non grata, gdyż jedynie one mogły wyartykułować swoje poglądy nie obawiając się o polityczne konsekwencje.
Przedstawiciel Hamasu, Sami Abu Zuhri określił wystąpienie Obamy jako „mydlenie oczu” , wezwał ponadto prezydenta by „zamiast posługiwać się sloganami podjął konkretne kroki by chronić palestyńskie prawa.”
Przedstawiciel Palestyńskiej Partii Ludowej Balsam as-Salhi skomentował propozycję Obamy, sugerującą wymianę terytoriów jako niebezpieczną. Salhi krytykował Obamę za brak twardego stanowiska względem osiedli.
Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny skrytykował Izrael i USA za próby powrotu do negocjacji traktowanych jako instrumentu unikania aplikacji prawa stanowionego przez Konwencję Genewskiej. Jak mówił przedstawiciel LFWP:
„Negocjacje są wysiłkiem legalizacji sprzecznych z Konwencją Genewską realiów. Dopóki żydowskie osiedla zbudowane w Palestyńskim Terytorium Okupowanym (OTP) nie zostaną zlikwidowane, dopóty próby negocjacji nie będą miały podstaw prawnych.”
Rzecznik Islamskiego Dżihadu Dauod Shibab skomentował wystąpienie Obamy jako: „kontynuację starej praktyki i kolejną próbę politycznego handlu iluzjami”. (źródło: Maan News)
Wydaje się że palestyńskie organizacje radykalne dobrze uchwyciły ducha wystąpienia Obamy. Prezydent USA potwierdził, że jedyną opcją negocjacyjną jest opcja preferowana przez Izrael – alternatywa, która umożliwia Izraelowi realizacje celu strategicznego – podtrzymania polityki rozwoju osadnictwa.
Siła osiedli a bezsilność Obamy.
Problem żydowskich osiedli jest zasadniczym elementem dyskusji wokół „zielonej linii”. Osiedla spełniają szereg istotnych dla Izraela funkcji. Są buforem bezpieczeństwa, elementem fragmentacji palestyńskiego terytorium, pretekstem do wojskowej obecności, przestrzenią życiową 500 000 osadników, obszarem zajmującym żyzne dobrze nawodnione tereny OTP, witalnym elementem propagandy izraelskich radykałów, instrumentem kontroli palestyńskiego ruchu towarowego i osobowego oraz narzędziem izolacji Jerozolimy Wschodniej. Są zatem fundamentalnym elementem Izraelskiej polityki bezpieczeństwa.
Innym aspektem owej strategii jest bariera bezpieczeństwa (terminologia Izraelska), czy zgodnie z innym nazewnictwem bariera aneksji lub bariera apartheidu (terminologia palestyńska). Bariera to specyficzna zapora składająca się bądź z wysokiego na 5 m. muru, bądź systemu ogrodzeń zasieków i stref buforowych. Celem bariery miała być ochrona przed infiltracją terroryzmu. W praktyce bariera ma dodatkowy wymiar, de facto anektuje 10 % palestyńskiego terytorium; separuje Palestyńczyków od Palestyńczyków; utrudnia dostęp do służby zdrowia, edukacji, upraw, miejsc pracy i kultu oraz zawłaszcza palestyńską ziemię uprawną.
Wciąż jednak Bariera jest przede wszystkim ważnym elementem systemu bezpieczeństwa, bowiem wraz z osiedlami rozbija OTP na drobne upośledzone enklawy. W praktyce, strategiczna koncepcja bezpieczeństwa sprowadza się nie tyle do izolacji co ekspansji, która w założeniu Izraelskim jest najskuteczniejszą obroną. Podzielnie terytorium OTP oznacza de facto uniemożliwienie Palestyńczykom przeprowadzenie jakiejkolwiek skutecznej akcji militarnej.
Połączone ekskluzywnie żydowskimi drogami osiedla wraz z barierą są zasadniczą alternacją „zielonej linii”. Dlatego jakikolwiek postulat odwołujący się do „zielonej linii” jako granicy jest jednocześnie postulatem sprzecznym z Izraelskimi założeniami polityki bezpieczeństwa. Z tego powodu każde negocjacje, które mają ambicje zaangażować Izrael muszą dopuścić odpowiedzi stopień tolerancji względem osiedli jak i kwestii granicy. Problem dobrze zobrazowała wypowiedź premiera Netanjahu, który w odpowiedzi na sugestię Obamy dotyczącą granicy z 1967 r. odpowiedział: „Jeśli mamy osiągnąć pokój, Palestyńczycy będą musieli zaakceptować choć część podstawowych faktów.”
Prezydent USA zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie wywrzeć odpowiedniego nacisku. Barak Obama próbował bowiem swych sił już wcześniej. Poniósł porażkę.
Kryzys polityki Obamy względem Netanjahu objawił się w październiku 2010r, kiedy wygasł uzgodniony 10 miesięcy wcześniej okres zawieszenia rozbudowy osadnictwa. Premier Izraela nie chciał się wówczas zgodzić na ponowne zawieszenie rozbudowy osiedli, na co mocno naciskał Obama, który wywierał nacisk na Izrael mając nadzieję na ponowne zaangażowanie w proces Palestyńczyków. Pozycja Netanjahu była konsekwentna, premier usztywnił stanowisko wiedząc, że osłabiony porażka parlamentarną demokratów Obama będzie elastycznym negocjatorem. Tak też się stało, Wraz z końcem listopada 2010 Obama zaproponował porozumienie, które miało przekonać Izrael do zawieszenia osadnictwa na dalsze trzy miesiące. Prezydent zaoferował 20 myśliwców F-35 o wartości trzech bilionów USD, zadeklarował, że USA nie poprze na forum międzynarodowym palestyńskich inicjatyw niepodległościowych oraz zapewnił, że nie będzie naciskał w sprawie kolejnego zawieszenia osadnictwa po upłynięciu okresu trzech miesięcy. Cena za kontynuację negocjacji wzrosła.
Ostatecznie projekt USA nie został wdrożony ze względu na stanowisko strony palestyńskiej. Palestyńczycy odmówili udziału w negocjacjach jako, że negocjowane przez USA propozycje zawieszenia osadnictwa nie objęły Jerozolimy Wschodniej. Bez względu jednak na ostateczny rezultat (czy jego brak) amerykańskich nacisków na Izrael, wniosek jaki nasuwał się wówczas większości komentatorów był jeden – pomimo szczerych chęci i ambitnych deklaracji, Obama nie był w stanie wywrzeć nacisku na Izrael nacisku, który mógłby doprowadzić do zatrzymania ekspansji terytorialnej Izraela, a jednocześnie stać się sensowną podstawą do dwustronnych palestyńsko-izraelskich negocjacji.
Teoria Obamy.
Jesienna porażka osłabiła notowania Obamy w regionie. Dodatkową pomyłką była spóźniona i dwuznaczna reakcja na zajścia w Egipcie, kiedy dyplomacja USA długo wahała się przed bezpośrednim i jednoznacznym poparciem dla arabskiej wiosny ludów. Aktualna sytuacja negocjacyjna Obamy nie jest inna. Prezydent wie, że nie osiągnie wycofania czy choćby wstrzymania osadnictwa. Jedyne co może zrobić to próbować odwołać się do propagandy, która daje szansę na podreperowanie nadszarpniętej reputacji. Nic dziwnego zatem, że w przemówieniu 19 maja Obama użył słów kluczy, które w popularnej percepcji arabskiej ulicy mają status szczególny. Symbolika „zielonej linii” ma bowiem kontekst szerszy niż jedynie palestyńskie podwórko. To także symbolika Wojny Sześciodniowej, kiedy to agresja Izraela ową linię przekroczyła i rozpoczęła trwająca do dziś okupację. Wśród antyizraelskich czy antysyjonistycznych nastojów arabskiej ulicy przypominanie o Izraelskiej agresji to rytuał sporu o prawdę i propaganda walki o sprawiedliwość. Arabowie często wracają do agresji Izraela, podkreślają pogwałcenia prawa międzynarodowego (włączając zignorowanie najważniejszej 242 Rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, która wezwała Izrael do opuszczenia terytoriów okupowanych i wycofanie się poza „zieloną linię”) przypominają o okupacji świętej dla muzułmanów Jerozolimy Wschodniej.
Słowa Obamy odnoszące się do „zielonej linii” wywary więc w świecie arabskim zrozumiałe, pozytywne emocje. Nie bez kozery, słowa te padły w kontekście długo oczekiwanego wystąpienia odnoszącego się do arabskiej rewolucji 2011. Jasna symbolika miała za zadanie zaskarbić sobie więcej, potrzebnej amerykanom arabskiej sympatii.
W kontekście lokalnym – palestyńskim, deklaracje Obamy nie wiele zmieniają. By zrozumieć intencje amerykańskiej dyplomacji warto przyjrzeć się jak prezydent Obama tłumaczył swoją koncepcje na forum AIPAC (American-Israeli Public Affairs Committee). Prezydent był gościem żydowskich lobbystów trzy dni po przemówieniu do „świata arabskiego”.
„Stanowisko oznacza, że strony samodzielnie będą mogły negocjować granicę, która różni się od granicy z roku 1967 . Zmiany jakie zaszły przez ostatnie 44 lata , włączając zmiany demograficzne, mogą być usprawiedliwione przez obie strony samodzielnie”.
Jednocześnie Obama po raz kolejny zapewnił, że nie poprze palestyńskiej inicjatywy na forum międzynarodowym, gdyż byłoby to przejawem „degradacji roli Izraela, którego legitymacja nie może podlegać dyskusji”. Prezydent dodał jednocześnie, że wesprze Izraelską inicjatywę dyplomatyczna przeciwstawiającą się palestyńskim planom dyskusji problemu niepodległości na forum ONZ. Barak Obama wyartykułował zatem to czego nie mógł powiedzieć w przemówieniu wygłoszonym trzy dni wcześniej. (źródło: al-Jazeera)
Brak krytyki osadnictwa jest nie tylko wyrazem bezsilności Obamy, ale przede wszystkim dalszym przyzwoleniem na izraelską ekspansję. Prezydent nie tylko nie domaga się likwidacji czy choćby zaprzestania rozbudowy osiedli, ale proponuje metody ich legalizacji. Stąd tzw. idea wymiany terytoriów (notabene zaproponowana po raz pierwszy przez USA przy okazji tzw. Inicjatywy Genewskiej z 2003 r.).
Choć na daną chwilę nie są znane szczegóły ewentualnej wymiany to wiadomo, że musiałaby ona uzyskać aprobatę obydwu stron, co utrudnia dalsze spekulacje. Jednak patrząc na ideę wymiany z punktu widzenia Izraela można stwierdzić, że koncepcja ta jest u swych podstaw korzystna. Korzyści Izraela dotyczą kilku zasadniczych aspektów.
1.) Balans etniczny.
W interesie Izraela jest by przekazane Palestyńczykom terytoria były zamieszkane przez ludność palestyńską. Poza oczywistym faktem, że żaden inny scenariusz nie spotkałby się z aprobatą żydowską (trudno sobie wyobrazić Żydów, którzy nie protestowaliby przeciwko wcieleniu ich do palestyńskiego państwa). Istnieje inna motywacja. Przekazanie ludności palestyńskiej poza granice Izraela to pozbycie się problemu etnicznej różnorodności. Rozwiązanie w postaci wymiany terytorium i ludności jest kompatybilne z koncepcją Izraela jako państwa żydowskiego. Koncepcja ta nie jest bynajmniej pomysłem nowym, wraca jedynie jako element dyplomatycznej debaty. Już poprzednik Netanjahu, Olmert, uzależnił rozmowy pokojowe z Palestyńczykami od ich zgody na uznanie Izraela za państwo żydowskie. Podobny postulat wysuwał sam Netanjahu. Wymóg miał swoje uzasadnienie praktyczne. Chodziło bowiem o podkreślenie, że Izrael nie będzie się w przyszłości godził na zmianę kształtu etnicznego swojej ludności – by to więc sygnał zapowiadający twarde stanowisko względem kwestii powrotu uchodźców palestyńskich. Poprzez przekazanie ludności izraelskiej pochodzenia palestyńskiego pod jurysdykcję palestyńskiego państwa, Izrael będzie w stanie umocnić etniczną spójność i ugruntować żydowski charakter swojego kraju.
Nie bez znaczenia jest fakt radykalizujących się relacji. Idea podkreślania żydowskiego charakteru Izraela niepokoi 10-procentową mniejszość palestyńską wewnątrz Izraela (ludność ta nie wyemigrowała po roku 1949 stając się mniejszością w nowo utworzonym Izraelu) . Kiedy jesienią 2010 Netanjahu zaproponował by palestyńscy mieszkańcy Izraela byli zobowiązani do przysięgi lojalności względem „żydowskiego państwa demokratycznego”, wielu Izraelczyków palestyńskiego pochodzenia uznało wymóg za rasistowski. (źródło: BBC)
Dodatkowym problemem jest niechęć Żydów względem palestyńskich obywateli, która ma swe podstawy w przypuszczeniach że mogą oni stać się „swoistą piątą kolumną” palestyńskiego radykalizmu. Wreszcie, sama obecność Palestyńczyków przypomina o historycznym kontekście ich statusu i genezie ich bytności – podkreśla palestyński kontekst etniczny, który został wyeliminowany w skutek wojny z roku 1948.
2.) Aneksja największych osiedli
Podstawowym założeniem wymiany jest legalizacja terytoriów, które stanowią aktualnie terytorialny zakres osiedli. Prawdopodobnym jest, że Izrael będzie chciał dzięki wymianie wcielić w swe granice wszystkie największe bloki osadnicze, również te, które otaczają Jerozolimę wschodnią. Aneksja dotyczyłaby zapewne: Hinnani, Qedimim, Immanu’el, Ma’ale Shomron, Alfe Menashe, Ez Efraim, Ariel, Bet Arie, Mod’in, Giv’at Ze’ev, Atarot, Ramot, Betel, Ofra, Stilo, Pisgat Ze’ev, Shlomo, Newe Yaakow, Ma’ale Adumim, Har Homa, Gilo, Betar, Migdal Oz, Efrata, Tene.
3.) Podtrzymanie strategii bezpieczeństwa
Warto jednak podkreślić, że najważniejszą korzyścią Izraela byłby nie tyle aspekt terytorialny co strategiczny. Po pierwsze, terytorium Palestyńskie byłoby podzielone w poprzek (dzięki sięgającym w głąb Palestyny blokom osadniczym). Takie rozwiązanie znacznie zmniejszyłoby palestyńską wydolność militarną. Po drugie, biegnący w poprzek Palestyny pas odciąłby Hebron. Jest to cel ważny, gdyż Hebron jak i jego okolice pozostają miejscem wciąż istniejącej infiltracji organizacji islamistycznych. Po trzecie, blok osadniczy, który przekształciłby się w terytorium Izraelskie otoczyłby Jerozolimę, wraz z jej okupowaną częścią palestyńską. To zaś stanowiłby skuteczną prewencję przeciw palestyńskiemu żądaniu utworzenia stolicy we wschodniej Jerozolimie. Po czwarte, zalegalizowane w formie terytorium osiedla sięgnęłyby swym zasięgiem głęboko na wschód Palestyny. Jeden z bloków (Ma’ale Adumim) sięgnąłby, aż do pasa obszaru Doliny Jordanu. Jak dotąd, Izrael pozostaje przy stanowisku, że Dolina Jordanu winna być strefą militarna – tzn. wyłączoną spod palestyńskiej jurysdykcji, a znajdującą się pod izraelskim nadzorem wojskowym. Strefa ta to duży szeroki na kilkanaście kilometrów pas ziemi przy granicy z Jordanią. Jeśli obszar ten miałby pozostać pod kontrolą Izraela to wraz z zaanektowanymi w postaci nowych nabytków terytorialnych osiedli, stałby się przyczyną całkowitego paraliżu i uzależnienia przyszłego palestyńskiego państwa. Palestyna byłaby państwem niepodległym jedynie w teorii. W praktyce zaś sprowadzona by została do roli podrzędnego bantustanu. Taki rozwój wydarzeń byłby z kolei w pełni kompatybilny z izraelską strategią bezpieczeństwa w ujęciu Netanjahu.
4) Legalizacja podmiotów nielegalnych
Oferta wymiany jest prezentowana przez Izrael jako schemat, opierający się na wymianie terytoriów równych jakościowo i ilościowo, co stwarza pozór uczciwego układu. Warto jednak pamiętać, że już same podstawy owej propozycji ze sprawiedliwością nie mają wiele wspólnego. Propozycja wymiany jest bowiem próbą legalizacji nielegalnej – sprzecznej z prawem międzynarodowym kolonizacji ziem okupowanych.
Polityka osadnictwa jest pogwałceniem IV Konwencji Genewskiej, która zabrania okupantowi (w tym wypadku Izraelowi) osiedlana własnej ludności na terytorium okupowanym. Zasadność aplikacji IV Konwencji Genewskiej względem PTO została kilkakrotnie potwierdzona przez Radę Bezpieczeństwa ONZ (RB ONZ) (po raz pierwszy już w rok po zajęciu terytoriów przez Izrael). Najbardziej jednoznaczne stanowisko RB ONZ względem osiedli to rezolucja 446 z marca 1979, w której rada postanowiła:
„Izraelska praktyka tworzenia osiedli na Palestyńskich Terytoriach Okupowanych nie ma legalnych podstaw prawnych i jest poważną przeszkodą dla wysiłku zmierzającego ku pokojowi na Bliskim Wschodzie.”
Biorąc pod uwagę orzecznictwo Narodów Zjednoczonych należy stwierdzić, że zgoda kogokolwiek (czy to Izraela, czy Palestyńczyków) na wymianę terytoriów byłaby jaskrawym przykładem pogwałcenia prawa międzynarodowego.
5) Asymetria strat i korzyści.
Innym problemem wymiany terytoriów to asymetria względem ludności będącej przedmiotem układu. Z punktu widzenia osadników żydowskich, pespektywa przekształcenia osiedli w terytorium Izraelskie nie stwarza zasadniczej różnicy. Poza prawdopodobnym skokiem cen nieruchomości trudno się dopatrzyć elementów negatywnych.
Z punktu widzenia mieszkających w Izraelu Palestyńczyków sprawa wygląda jednak inaczej. Perspektywa włączenia w obszar państwa palestyńskiego oznacza bowiem spadek stopy życiowej. Warto podkreślić, że element narodowościowy nie koniecznie musi mieć priorytetowe znaczenie. Wielu mieszkających w Izraelu Palestyńczyków czuje się po prostu Izraelskimi Palestyńczykami, a zmiana ich statutu na „palestyńskich Palestyńczyków” nie koniecznie wychodzi naprzeciw ich odczuć względem własnej tożsamości. W powyższym świetle propozycja wymiany jawi się jako instrument gwarancji uprzywilejowania jednej grupy etnicznej kosztem drugiej.
Jeśli zatem oferta wymiany jest dla Izraela korzystna skąd tak mocna krytyka ze strony Netanjahu? Powodem reakcji premiera są trudne realia jego koalicji, obejmującej (miedzy innymi) nacjonalistów z Yisrael Beiteinu oraz fundamentalistów żydowskich z Shasu-u. Obie partie postrzegają Palestyńskie Terytorium Okupowane (OTP) jako integralna część Izraela nazywając je Judeą i Samarią. Z punktu widzenia partii radykalnych dyskusja nad palestyńską niepodległością (jakikolwiek miałaby ona kształt) jest bezpodstawna, gdyż kwestia palestyńska jest wewnętrzną sprawą Izraela. Problem dobrze obrazuje wypowiedź Ministra Spraw Zagranicznych, polityka Yisrael Beiteinu, Avigdora Libermana, który obejmując swój urząd oświadczył że „negocjacje nie mają sensu” i zaproponował separację w ramach jednego państwa.
Premier Netanjahu doskonale zdaje sobie sprawę z nastrojów we własnej koalicji; wie, że utrzymanie jego gabinetu zależy od trwałości trudnego partnerstwa. Politycy radykalni odgrywają kluczowe dla gabinetu rolę. Poprzez znaczenie swoich funkcji determinują kształt procesu negocjacyjnego, polityki bezpieczeństwa oraz stymulują terytorialną ekspansję. Główną rolę odgrywają Ititzhak Ahranovicz (Yisrael Beiteinu) – Minister Bezpieczeństwa Wewnętrznego; Avigdor Liberman (Yisrael Beiteinu) – Minister Spraw Zagranicznych; Ariel Atias (Shas) – Minister Budownictwa i Mieszkalnictwa.
Ostra reakcja Netanjahu była przede wszystkim przypomnieniem radykalnym koalicjantom, że Izrael nie będzie negocjował granic. Premier rozwiał wszelkie wątpliwości we wtorek (24 maj) podczas przemówienia w zdominowanym przez republikanów kongresie, gdzie powiedział: „w Judei i Samarii żydzi nie są okupantami.” Dał tym samym, do zrozumienia, że Izrael nie czuje się zobowiązany do negocjacji kwestii palestyńskiej, które miałyby się zasadzać na idei niepodległości. By zrozumieć jaka jest wizja problemu palestyńskiego z punktu widzenia Netanjahu warto przyjrzeć się jego komentarzom poczynionym podczas spotkania z Obamą kilka dni wcześniej.
Praktyka Netanjahu.
Netanjahu mówił między innymi że: „pokój musi być oparty o realia (…) Palestyńczycy będą musieli zaakceptować część podstawowych faktów”. Jak można wywnioskować z kontekstu wypowiedzi, sugerowane fakty dotyczą alternacji „zielonej linii” a konkretnie wcielenia osiedli. Zgodnie zatem z interpretacją Netanjahu pokój jest uzależniony od zgody Palestyńczyków na aneksję.
Netanjahu przekonywał ponadto, że „zielona linia” jako granica jest „niemożliwa do obrony”. Premier potwierdził tym samym filozofię przyświecającą Izraelskiej koncepcji polityki bezpieczeństwa. Założenia negocjacyjne Netanjahu względem granicy są zbliżone do zaproponowanego w 2002 roku programu negocjacyjnego nazwanego „Planem Szarona”. Zakładał on utrzymanie najważniejszych osiedli, kontrolę nad zjednoczoną Jerozolimą oraz utrzymanie kontroli nad „obszarami żywotnymi dla Izraelskiego bezpieczeństwa” (w tym Doliną Jordanu). W takim podejściu pojęcie granicy staje się tożsame z ideą legitymizowania militarnych buforów i sankcjonowaniem demograficznej ekspansji.
Jednym z zasadniczych elementów strategii Netanjahu jest utrzymanie kontroli nad Jerozolimą. Zgodnie ze stanowiskiem Izraela status miasta nie może być przedmiotem negocjacji. W praktyce oznacza to utrzymanie status quo – okupację wschodniej części miasta. Inicjatywa polityczna pokrywa się z realiami demograficznymi. Kadencja Netanjahu od początku jest nacechowana silną polityką judaizacyjną miasta, przejawiającą się głównie poprzez dyskryminację w zakresie budownictwa.
Judaizacja miasta jest założeniem, które ma doprowadzić do zmiany struktury etnicznej na korzyść ludności żydowskiej. Ani Netanjahu ani mer Jerozolimy Nir Barkat nie kryją bynajmniej celu swej agendy, która dąży do urzeczywistnienia proporcji etnicznej w kształcie 80% Żydów – 20% Palestyńczyków (aktualny stosunek to 60% – 40%). Polityka Izraela względem Jerozolimy nie tylko staje się podstawą dyskryminacyjnych – preferujących ludność żydowską praktyk, ale składnia Palestyńczyków do emigracji. Założenie judaizacji jest dwojakie. Z jednej strony Izrael poprzez politykę faktów dokonanych pragnie zakończyć problem międzynarodowej dyskusji nad ewentualnym podziałem miasta – polityka judaizacji może doprowadzić do realiów, w których podział nie będzie miał sensu, gdyż w mieście nie będzie Palestyńczyków. Z drugiej strony zwiększanie żywiołu żydowskiego kosztem palestyńskiego jest taktyką na wypadek podziału, zgodnie z ilościowym parytetem etnicznym części palestyńskie Jerozolimy obejmowałyby bowiem geograficzny zakres obejmujący 20% ludności. Przy dużym zagęszczeniu ludności, powodowanym brakiem Izraelskich pozwoleń na budowę, w obliczu ewentualnego podziału obszar palestyński miasta byłby więc znikomy. Inną strategią towarzyszącą polityce jest wykluczanie i izolacja palestyńskiej części Jerozolimy od reszty palatyńskich terytoriów. Izolacja odbywa się między innymi poprzez dynamiczną rozbudowę osiedli, które okalają miasto od wschodu. Symptomatyczne jest, że w dniu spotkania Netanjahu-Obama Jerozolimski Komitet Planowania i Rozbudowy dyskutował plan rozbudowy żydowskich osiedli Har Homa i Pisgat Ze’ev. Rozbudowa miałaby objąć 1500 jednostek mieszkaniowych. (źródło: Maan News)
Palestyński pat.
Najbardziej aktualne stanowisko premiera pozostaje z zgodzie z dotychczasową linią polityki. W wygłoszonym 24 maja w amerykańskim kongresie przemówieniu, Netanjahu po raz kolejny podkreślił że: „Jerozolima pozostanie zjednoczoną stolicą Izraela.” Sztywne stanowisko w kwestii Jerozolimy staje się wybitnie kłopotliwe dla palestyńskich negocjatorów. Jak komentował Saeb Erkat „To co usłyszeliśmy dziś w kongresie nie jest niczym nowym, to typowe podejście do problemu negocjacji, gdzie zamiast rokowań Izrael woli dyktat. (…) Netanjahu twierdzi, że chce rozmawiać, ale z naszego punktu widzenia nie ma czego negocjować. Izrael nie che rozwiązać osiedli, chce zalegalizować okupację Jerozolimy i uzależnia kwestię powrotu uchodźców od uznania Izrael za państwo żydowskie.(…) Netanjahu nie pozostawia nam wyboru.” (źródło: al-Jazeera)
Izraelskie warunki negocjacyjne nie mogą spotkać się z aprobatą ze strony palestyńskiej, bez względu na to kto zasiadłby przy negocjacyjnym stole. Twarde stanowisko Izraela będzie trudniejsze do zaakceptowania w obliczu nawiązanej po trzech latach negocjacji współpracy Fatahu z Hamasem. W wyniku zawartego 27 kwietnia porozumienia politycy Hamasu stali się oficjalnymi współtwórcami palestyńskiego stanowiska negocjacyjnego. Jak można się zatem spodziewać wspólna polityka Hamasu i Fatahu względem negocjacji z pewnością spotka się ze sprzeciwem ze strony Izraela. Premier Netanjahu zapewne podejmie się inicjatyw zakrojonych na poróżnienie, a w efekcie rozbicie palestyńskiej koalicji. Z punktu widzenia Izraela współpraca na linii Fatah – Hamas jest bowiem niepożądana, gdyż oznacza silniejsze palestyńskie stanowisko negocjacyjne.
Bojkot przybierze zapewne formę wstrzymania należnych Palestyńczykom środków finansowych. Taka forma nacisku jest możliwa poprzez pogwałcenie wynegocjowanego w 1994 r. Protokołu Paryskiego, który zobowiązuje Izrael do pobierania w imieniu Autonomii Palestyńskiej opłat celnych, podatków i akcyz. Zgodnie z ustaleniami Izrael musi przekazywać uzyskanie w ten sposób pieniądze władza autonomii. (Środki te stanowią około 1/3 zasobów palestyńskiego budżetu).
Jeśli Izrael zdecydowałby się zamrozić pieniądze konsekwencją byłby kryzys wewnętrzny, który mógłby doprowadzić do rozpadu koalicji. Scenariusz takowy byłby powtórzeniem wydarzeń z wiosny 2007, kiedy międzynarodowy nacisk, skoordynowany z zamrożeniem funduszy, doprowadził do rozpadu palestyńskiego rządu jedności narodowej złożonego z Fatahu i zwycięskiego w wyborach parlamentarnych 2006 Hamasu. Rozpad koalicji stał się wstępem do wewnątrz-palestyńskiego konfliktu, osłabił palestyńskie stanowisko negocjacyjne, doprowadził do izolacji a w konsekwencji izraelskiej blokady Strefy Gazy oraz umocnił wpływy Hamasu w Gazie.
Aktualny układ polityczny może stać się przyczyna podobnego rozwoju wypadków. Kwestia współpracy Fatahu z Hamasem już spotkała się ze zdecydowaną krytyką ze strony Izraela. W dniu podpisania porozumienia premier Netanjahu jasno zadeklarował: „Władze Autonomii Palestyńskiej będą musiały wybrać pomiędzy koalicją z Hamasem a pokojem z Izraelem”.
Bardziej stonowane ale również konsekwentne stanowisko zajął Obama. W przemówieniu z 19 maja prezydent usprawiedliwiał nacisk Izraela.
„Negocjacje z partią która odmawia Izraelowi prawa do istnienia są niemożliwe. Hamas nie jest partnerem wymiernego realnego procesu pokojowego”.
Podczas przemówieniu wygłoszonym 24 maja na forum AIPAC Obama dodał: „porozumienie Fatahu z Hamasem jest przeszkodą dla pokoju w regionie.”
W tym samym dniu premier Netanjahu przemawiał z kolei do amerykańskiego kongresu, gdzie po raz kolejny wezwał Fatah do zerwania koalicji z Hamasem nazywając organizacje „palestyńską wersja al-Kaidy.”Netanjahu podkreślał jednoczenie zbieżność interesów USA i Izraela. „Fundamentalizm islamski jest największym zagrożeniem dla pokoju i demokracji na Bliskim Wschodzie”.
Krytyka Hamasu nie jest niczym nowym, jednak ważne jest w jakim kontekście została wyartykułowana. Bojkot Hamasu zostaje przywołany przy okazji dyskusji nad kształtem negocjacji. Zarówno Obama jak i Netanjahu wiedzą, że palestyński rząd z Hamasem w składzie nigdy nie zgodzi się na proponowane przez USA warunki negocjacji. Słowa krytyki wypowiedziane w kontekście dyskusji nad propozycją Obamy są wymownym papierkiem lakmusowym Izraelskiej polityki względem Hamasu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że Izrael wykorzysta dyplomatyczna inicjatywę Obamy by pogrążyć palestyńską koalicję. Z punktu widzenia Izraela nie będzie to trudne, wystarczy bowiem wykazać brak fleksybilności Hamasu i jego nieugiętość względem „szczodrych” amerykańskich propozycji. Dotychczasowa reakcja Hamasu względem wystąpienia Obamy była jednoznaczna. Rzecznik Hamasu Sami Abu Zuhri powiedział, że stanowisko Netanjahu.
“Dowodzi, że negocjacje będą bezowocne i pozbawione sensu, a ich kontynuacja będzie pomyłką, gdyż nie można liczyć na kompromis ze strony Izraela.”
Dodatkowym problemem, który zapewne przyczyni się do rozpadu palestyńskiej koalicji jest kwestia uznania Izraela. Zgodnie z argumentacją Izraela i USA, Hamas nie może być tolerowany dopóty, dopóki nie uzna izraelskiego prawa do istnienia. Zagadnieniem podstawowym w powyższym kontekście jest jednak pytanie – czym jest Izrael? Jak się okazuje zarówno Hamas jak i politycy Izraelscy mają trudności z odpowiedzią na zdawałoby się zasadnicze pytanie.
Z punktu widzenia prawa międzynarodowego jak i praktyki dyplomacji Izrael jest państwem unilateralnie utworzonym w roku 1948 na podstawie decyzji Knesetu uznającego podział Mandatu Palestyny dokonany mocą 194 Rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, jednakże uwzględniając korektę owego terytorium dokonaną w wyniku wojny izraelsko-arabskiej, która powiększyła terytorium Izraela. Zgodnie z praktyką dyplomacji międzynarodowej za wschodnią granicę Izraela został uznana linia zawieszenia broni z roku 1949 – „zielona linia”.
Począwszy od roku 1949 organy Narodów Zjednoczonych (Rada Bezpieczeństwa jak i Zgromadzenie Ogólne) odnosi się do zielonej linii jako linii, która wytycza legalność Izraelskiej obecności wojskowej. Praktyka owa zestawiona z uznaniem Izraelskich osiedli za nielegalne uznaje de facto zieloną linie za wschodnią granicę Izraela.
Stanowisko Hamasu w kwestii uznania Izraela jest trudniejsze do zinterpretowania. Z jednej strony Hamas nigdy wprost nie odżegnał się od zapisu swojej założycielskiej karty, gdzie wprost jest mowa o zniszczeniu Izraela w całej jego terytorialnej rozciągłości; z drugiej strony jednak, organizacja akceptuje rozwiązania tymczasowe, które sprowadzają się do uznania „zielonej linii” za wschodnią granicę Izraela / zachodnią granice Palestyny. Zaaplikowana od początku roku 2007 taktyka Hamasu sprowadza się do akceptacji dla rokowań i ograniczenia negocjacyjnego terytorium Palestyny historycznej granicami „zielonej linii” przy jednoczesnym podkreślaniu prawa do wyzwolenia całego palestyńskiego terytorium – rozumianego jako terytorium obejmujący dzisiejszy Izrael.
Ostatnie wypowiedzi polityków Hamasu są zgodne z dotychczasową strategią. Jak komentował Zuhri „Hamas nigdy nie zgodzi się na okupację żadnej części Palestyny”.
Podobne stanowisko wyraził Mahmud Zahar, który w wywiadzie dla agencji Maan stwierdził: „Hamas akceptuje granicę z roku 1967, ale nie zgadza się na uznanie Izraela.”
Z punktu widzenia organizacji uznanie „zielonej linii” jest krokiem taktycznym, rozwiązaniem czasowym, które może, choć nie koniecznie musi, doprowadzić do akceptacji Izraelskiego sąsiedztwa. Hamas traktuję kwestię wyzwolenia Palestyny historycznej jako kartę przetargową i symbolikę wykorzystywaną na potrzeby radykalnego elektoratu. Z drugiej jednak strony zgoda na rozwiązanie tymczasowe w postaci granicy świadczy o pragmatyzmie organizacji, której celem nadrzędnym jest władza. Przyglądając się taktyce Hamasu można zaryzykować stwierdzenie, że Hamas jest gotów na ustępstwa wtedy, gdy gwarantują one udział we władzy. Politycy Hamasu wiedzą, że ich sukces polityczny zależy od umiejętnego balansu pomiędzy oczekiwaniami radykalnego elektoratu a realiami procesu demokratycznego i negocjacyjnego.
Ambiwalentny stosunek względem Izraela przyczynia się do niejasności co do negocjacyjnego stanowiska partii. Co ciekawe, podobna niejasność zachodzi w przypadku Izraelskim. Jednym ze źródeł izraelskich problemów negocjacyjnych jest ulokowanie postulatów rokowań w kontekście historycznym. Premier Netanjahu jak i kluczowi dla problemu ministrowie (np. Avigdor Liberman) nie uznają Zachodniego Brzegu Jordanu za terytorium okupowane, ale za należną z powodów historycznych i religijnych Izraelską ziemię obiecaną – Judeę i Samarię. Tak pojmowana idea Izraela nie może być żadną miarą kompatybilna z realiami współczesności, a co więcej nie może być produktywne dla wiarygodnych, partnerskich negocjacji. Oczywiście aneksja owego terytorium jest niemożliwa, po pierwsze ze względu na warunki współczesności, gdzie zaanektowanie cudzego terytorium nie jest procesem łatwym, czy chociażby cieszącym się aprobatą międzynarodową, czy nawet krajową; po drugie aneksja oznaczałaby zachwianie żydowskiej struktury etnicznej Izraela.
Rozwiązaniem jest więc okupacja zarządzana poprzez formułę negocjacji. Z uwagi na słabość negocjacyjną partnerów, koniunkturę polityczną międzynarodowej dyplomacji oraz na założenia strategiczne, negocjacje służą jako instrument legalizacji części ziem okupowanych w formie żydowskich osiedli.
W rezultacie opcją, za którą opowiada się Izrael jest wątpliwa moralnie bo sprzeczna ze standardami prawa międzynarodowego polityka ekspansji, sankcjonowana przez kreowane na Izraelską korzyść rokowania.
Taką formułę posiadało większość zaakceptowanych dotychczas przez Izrael koncepcji negocjacyjnych. Sprzeciw Izraela wobec formuły oparcia granicy na „zielonej linii” świadczy, że taką formułę posiadać będą zapewnie proponowana przez USA i zaakceptowane przez Izrael rokowania.
Konsekwencją będzie natomiast bojkot Hamasu, który z pewnością nie zaakceptuje Izraela w powyższym kształcie. Reakcja Hamasu wywoła z kolei odpowiedź Izraela, który będzie się domagał bądź demontażu palestyńskiej koalicji bądź wycofa się z negocjacji. Bez względu na ewentualne scenariusze, rezultat będzie bardzo podobny – utrzymanie Izraelskiego status quo.
Biorąc zatem pod uwagę Izraelską koncepcję strategii bezpieczeństwa można zaryzykować stwierdzenie, że w obliczu aktualnych realiów, negocjacje będą skazane na porażkę. Mimo, że negocjacyjna propozycja Baraka Obamy wywołała szeroką dyskusję, to jak się należy spodziewać nie może stać się podstawą konstruktywnych negocjacji. To że prezydent odwołał się do „zielonej linii” nie ma większego znaczenia dopóty, dopóki negocjacje oparte będą oparte o nierówny układ rokowań dwustronnych.
Jednocześnie, bojkot USA deklarujący weto wobec kroków na forum ONZ, czyni palestyński wysiłek unilateralny zamierzeniem którego waga sprowadza się jedynie do sfery symboliki.
W świetle impotencji rokowań zapomniano o podstawach, które jako jedyne mają szansę odegrać konstruktywna rolę, uregulować negocjacyjny proces oraz zadość uczynić poszkodowanym. Zabrakło elementu najważniejszego – poszanowanie międzynarodowego prawa. Rolą negocjatorów winno być nie tyle uczestnictwo w bezpłodnych rokowaniach co wysiłek na rzecz aplikacji rezolucji Narodów Zjednoczonych oraz działanie zgodne z Międzynarodowym Prawem Humanitarnym. Ogromną rolę ma do odegrania Izrael, którego koncepcja bezpieczeństwa stoi w sprzeczności zarówno z orzecznictwem Zgromadzenia Ogólnego i Rady Bezpieczeństwa ONZ jak i Konwencją Haską oraz IV Konwencją Genewska.
Pokój bez sprawiedliwości pozostanie iluzją.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.