To, że premier Benjamin Netanjahu przejdzie do historii jest niewątpliwe. Na razie jednak nie wiadomo jeszcze jako kto… Poza Izraelem zapewne jako co najmniej antybohater. Netanjahu ma bowiem dużą szansę zapisać się jako pierwszy w historii demokratyczny przywódca objęty nakazem aresztowania Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK).
W różnych środowiskach wniosek o nakaz aresztowania wzniecił różnorakie komentarze; a to, co słychać zależy gdzie przystawić ucho. Tak też jest i w kręgu publicystów, specjalizujących się w tematyce izraelskiej. Jedną z bardziej osobliwych perspektyw przedstawia tekst uznanego komentatora spraw izraelskich Konstantego Geberta „Zamknąć Churchilla” opublikowany 22 maja na łamach portalu Kultura Liberalna.
Można odnieść wrażenie, że redaktor Gebert zdaje się sugerować, że Netanjahu to taki Churchill na miarę izraelskich możliwości. Podobnie jak kiedyś słynny Brytyjczyk, tak dzisiaj izraelski premier nie może unikać niełatwych decyzji i w obliczu zła jest zmuszony mordować, głodzić, walczyć żelazem i ogniem. [Zresztą dość konsekwentnie, liczba ofiar po stronie palestyńskiej przekroczyła 35 tys., w wyniku bezpośrednich działań militarnych bądź w ich pośrednim następstwie śmierć poniosło12 -13 tys. dzieci].
Żyjemy jednak w czasach, w których za zbrodnie wojenne rozlicza polityków nie tylko historia, ale też międzynarodowe instytucje, vide MTK. To zaś sprawia, że racja państwa realizowana np. poprzez mordowanie cywili jest interpretowana nie tyle, jako bolesna konieczność dźwigana barkami męża stanu, ale jako narzędzie godne pospolitego zbrodniarza.
Ten właśnie kontekst jest dla redaktora Geberta przyczynkiem do ciekawych rozważań, które zasługują na polemikę. Jestem jednak przekonany, że pod jednym zasadniczym względem Redaktor się myli. Netanjahu nie był, nie jest i ostatecznie nie zostanie izraelskim Churchillem.
Areszt Netanjahu to mało prawdopodobny scenariusz
Aresztowanie izraelskiego premiera to scenariusz, który może się ziścić na podstawie wniosku prokuratora Karima Khana z 20 maja, w którym zwrócił się on do MTK o wydanie nakazu aresztowania dla liderów Hamasu oraz dwóch przywódców izraelskich: premiera Netanjahu oraz ministra obrony Joawa Galanta.
Podejrzenia dotyczą zbrodni wojennych oraz zbrodni przeciwko ludzkości. Hamas stoi w obliczu podejrzeń o: gwałty, eksterminacje, morderstwa, branie zakładników, tortury i porwania. Podejrzenia polityków izraelskich dotyczą: głodzenia ludności cywilnej, eksterminacji, morderstw, umyślnego zadawania wielkich cierpień i uszkodzeń ciała, celowe ataki na cywilów, prześladowanie. Sprawa jest rozwojowa a sam Prokurator podkreślił, że lista zarzutów może się wydłużyć.
Część komentatorów, w tym redaktor Gebert, jest sceptyczna i podkreśla, że znaczenie wniosku prokuratorskiego, czy nawet ewentualnego nakazu aresztowania jest w praktyce ograniczone. Nakaz, jeśli wydany, będzie wiązał jedynie sygnatariuszy Statutu Rzymskiego, czyli dokumentu konstytuującego MTK. Co Netanjahu nie będzie bezpieczny w wielu (bo w 124) państwach, ale w tym najważniejszym, czyli USA, będzie mógł czuć się swobodnie. Statut nie został ratyfikowany również przez min.: Chiny, Indie, Turcję i Arabię Saudyjską oraz szereg innych państw arabskich. Izrael także nie ratyfikował dokumentu. Dodatkowo, inicjatywa Khana może skonsolidować poparcie dla Netanjahu w samym Izraelu. Premier już zdążył skomentować wniosek prokuratora, jako przejaw antysemityzmu, ten argument jest zaś w Izraelu częstokroć kluczem do rządu dusz.
Dziejowa konieczność zbrodni
Na konsekwencje inicjatywy prokuratora Khana przyjdzie nam poczekać. To, że jednak już teraz wzbudza ona ożywioną publicystyczną debatę jest natomiast zrozumiałe. Część komentatorów zdążyła zająć ciekawe, bo niestandardowe, stanowiska. Tak też się stało w przypadku Konstantego Geberta.
Autor proponuje, jak sam przyznaje, dość karkołomne porównanie, pisząc: „Gdyby Międzynarodowy Trybunał Karny istniał w czasach drugiej wojny światowej, jego prokurator Karim Khan wystąpiłby zapewne o nakazy aresztowania Churchilla i Hitlera” gdyż „obaj popełniali zbrodnie wojenne, celowo mordowali cywili przeciwnika i używali głodu jako narzędzia toczenia wojny”. Autor kolejno przekonuje, że „warto pamiętać o tej (…) analogii, gdy zastanawiamy się nad konsekwencjami zapowiedzi Karima Khana.” Konsekwencje, o których mowa dotyczą przede wszystkim aspektów symbolicznych i wizerunkowych. Autor zwraca uwagę na to, że, pomimo że „obowiązuje domniemanie niewinności – ale, w oczach dużej części opinii publicznej premier Benjamin Netanjahu i minister obrony Joaw Galant stali się winni w momencie ogłoszenia przez Khana swej zapowiedzi”. Dla uzupełnienia, należy dodać, że mowa o odbiorze rewelacji Khana poza Izraelem.
To, że opinia publiczna reaguje emocjonalnie, nie jest zaskoczeniem. Realia konfliktu izraelsko-palestyńskiego zdążyły nas przyzwyczaić, że spór o jego znaczenia przestał być udziałem jedynie polityków i specjalistów, ale i ulicy. Dodatkowo dziś coraz częściej przenosi się on na kampusy uniwersytetów, dyskusje w mediach społecznościowych i różnorodne solidarnościowe inicjatywy. Żeby było jasne, redaktor Gebert nie podważa zasadności wniosku Khana, nie twierdzi też, że Netanjahu jest niewinny. Ale wydaje się argumentować, że świat zbyt szybko zobaczył w izraelskim premierze jedynie zbrodniarza, podczas gdy winien był w nim zobaczyć także Chruchilla.
Czy zdaniem Redaktora Geberta Natanjhanu nie zasługuje na potępienie, nie tylko dlatego, że jest za wcześnie by wyrokować o jego winie, ale także dlatego, że konflikt, w który jest uwikłany ma kształt manichejskiej wojny, której złą stroną jest Hamas, tak złą jak niegdyś hitlerowskie Niemcy?
Czyżbyśmy mieli zakładać, że premier Izraela nie jest po prostu zbrodniarzem, bo jest zmuszony walczyć z „prawdziwie” zbrodniczym przeciwnikiem?
Redaktor Gebert mówi co prawda, że zaproponowana przez niego analogia jest karkołomna, wydaje się jednak, że jest także niewłaściwa. Porównując Netanjahu do Churchilla autor przedstawia niemalże czarno-biały obraz, w którym zbrodnie izraelskie, jeśli popełnione, mogą zbyt łatwo zyskać nimb wyższej konieczności.
Kolejnym ciekawym fragmentem tekstu redaktora Geberta jest namysł nad motywacjami prokuratora Khana. Jak zauważa autor: „MTK może wszcząć postępowanie jedynie wówczas, gdy – jak na przykład w przypadku Putina – zakłada, że właściwe sądownictwo krajowe tego nie uczyni. Trudno zrozumieć, dlaczego Khan uważa, że sądownictwo izraelskie, które osądziło i skazało za przestępstwa prezydenta Mosze Kacawa i premiera Ehuda Olmerta, pomniejszych ministrów nie licząc, i właśnie sądzi urzędującego premiera za korupcję, miałoby go nie osądzić za zarzucane mu zbrodnie. Tu istotnie prokurator zrównuje sądownictwo Izraela i Hamasu, i jest to czymś skandalicznym. Każe podejrzewać, że dowody, które prokurator zebrał, nie byłyby dla niezawisłego sądu wystarczające. Być może uważa on, iż MTK chce pokazać krajom „globalnego Południa”, z których pochodzą wszyscy jego dotychczasowi skazani, że będzie równie surowy wobec „globalnej Północy”, dawniej zwanej Zachodem. Przed takim trybunałem nawet niewinny Churchill nie miałby szans.”
Zastanawiając się nad powyższym fragmentem warto dodać kilka informacji, które autor pomija. Otóż wspomniani izraelscy antybohaterzy nie byli sądzeni, czy nawet oskarżeni, za przestępstwa militarne. Sprawy dotyczyły bardziej standardowych patologii: Kacaw był skazany za molestowanie seksualne, a Olmert za korupcję. W przypadku tego ostatniego należy dodatkowo wspomnieć, że czas jego urzędowania był naznaczony krwawym konfliktem – operacją militarną w Gazie „Płynny Ołów” (27 grudnia 2008 – 18 stycznia 2009). W trakcie tejże śmierć poniosło prawie 1400 Palestyńczyków w tym 773 cywili, włączając 320 dzieci. Mimo że operacja wzbudziła międzynarodowy sprzeciw, to w samym Izraelu decyzje Olmerta i jego gabinetu nie były przedmiotem dyskusji prawnej czy etycznej.
Historia jest warta przypomnienia. Bezprecedensowa (wówczas) intensywność konfliktu jaką przejawiał Izrael, skłoniła ONZ do zorganizowania misji sędziego Richarda Goldstone’a. Ta zaś zaowocowała raportem, który wykazał podejrzenia o zbrodnie wojenne i możliwe zbrodnie przeciwko ludności (raport odnosił się przy tym tak do Izraela, jak i Hamasu). Raport miał posłużyć, jako wytyczna dla stron do przeprowadzenia niezależnych dochodzeń. Obie strony jednak wezwanie zignorowały. Izraelscy decydenci skrytykowali go jako uprzedzony i sfabrykowany. Pod naciskiem ONZ Izrael przeprowadził ostatecznie śledztwo, w wyniku którego sąd postawił zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci jednemu z żołnierzy, finalnie jednak zarzut ten oddalono. Przypadki opisane w raporcie Goldestone’s: nielegalnego użycia broni chemicznej, celowego ostrzału ambulansów, bombardowania budynków użyteczności publicznej, użycia cywilów jako tarcz, nie spotkały się z zainteresowaniem izraelskich śledczych.
Na marginesie – ostatni raz, kiedy izraelski żołnierz był skazany za nieumyślne spowodowanie śmierci miał miejsce w roku 2003. Zginał wówczas obywatel brytyjski, który brał udział w demonstracji w Rafah. Począwszy od Pierwszej Intifady, tj. od roku 1987 do okresu sprzed rozpoczęcia aktualnej operacji w Gazie, izraelska armia w czterech większych konfliktach zabiła łącznie 8,500 Palestyńczyków, z czego większość stanowili cywile. W tym okresie zarzuty o nieusprawiedliwione użycie broni przeciwko Palestyńczykom padły ze strony izraelskich sądów jedynie trzy razy, przy czym wszystkie dotyczyły zajść w trakcie Pierwszej Intifady (1987-1993).
Powyższy kontekst jest ważny dla oceny aktualnej sytuacji. Zauważając, że narracja o konieczności stosowanych działań operacyjnych w Gazie była i nadal jest w Izraelu powszechna, nie należy podejrzewać, że izraelskie sądy mogą być zainteresowane rzetelnym śledztwem. Oburzenie redaktora Geberta jakoby wniosek prokuratora Khana faktycznie zrównywał sądownictwo Hamasu i Izraela jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę jak różnych organizacji politycznych ów wniosek dotyczy. Z drugiej jednak strony, mimo że Hamas jest Izraelowi niepodobny, to obie strony łączy to, że sprawiedliwość w jaką wierzą ma charakter dziejowy. Tym samym wiara w izraelskie sądy, które miałyby rozliczyć odpowiedzialnych za zbrodnie, winna być ostrożna. Tej ostrożności w tekście redaktora Geberta brakuje.
Jeśli dodamy do tego oburzenie autora na reakcje światowej opinii publicznej, która miałaby być nie tylko pochopna w swych ocenach, ale także nierozumiejąca dziejowych „churchillowskich” konieczności wojny ze złem, zyskujemy dość osobliwy przekaz, który wpisuje się w narracje mocno nacechowaną emocjami mniej zaś obiektywizmem. A przecież redaktor Gebert chce nas przekonać, że to właśnie tego ostatniego chce bronić.
Dr Michał Ziemowit Buśko