Suwerenność Iraku. O tym jak wchodzić tylnymi drzwiami

Zapowiadane przez prezydenta Obamę wycofanie z Iraku może się okazać fikcją. Amerykanie pozostaną, choć ich obecność będzie miała innych charakter. Suwerenność Iraku jest jedynie teorią.

Wycofanie amerykańskiej armii zostało ogłoszone 21 października, kiedy to prezydent Obama zapowiedział zakończenie 9-letniej wojskowej obecności. Zgodnie z planem, 39 tysięcy żołnierzy USA ma opuścić Irak do końca tego roku.

Mimo, że deklaracja Obamy jest wypełnieniem kluczowej obietnicy z czasu kampanii wyborczej jak i finalizacją zawartego w 2008 roku porozumienia pomiędzy Białym Domem a rządem premiera Malikiego; to kategoryczna zapowiedź wycofania była zaskoczeniem. Miesiące poprzedzające decyzję Obamy upłynęły bowiem pod znakiem spekulacji na temat ewentualnego przedłużenia misji.

Pertraktacje początkowo wskazywały ewentualność renegocjacji zawartego w 2008 roku układu – Amerykanie wielokrotnie wyrażali chęć kontynuacji misji w postaci utrzymania niedużej ilości oddziałów wspierających wojska irackie, Bagdad z kolei zapowiadał chęć dalszej współpracy obawiając się pogorszenia sytuacji bezpieczeństwa w kraju.

Rokowania nie były łatwe, w szczególności dla premiera Malikiego, którego pozycja była osłabiona poprzez anty-amerykańskie nastroje w ramach własnej koalicji jak i niechęć irackiej ulicy. Determinacja Mailikiego była motywowana strachem – premier zdawał sobie sprawę, że wycofanie Amerykanów może stać się wstępem do eskalacji. Trwające przez cały rok 2011 negocjacje załamały się jednak, kiedy amerykanie uzależnili kontynuację misji od wyłączenia swych wojsk spod jurysdykcji sadów irackich. Warunek okazał się zbyt kosztowy, Maliki nie mógł się zgodzić na postulat, który w obliczu anty-amerykańskich resentymentów ewidentnie osłabiłby jego pozycję.

Nie należy jednak zakładać, że porażka negocjacji to koniec amerykańskiej obecności. Wbrew bowiem zapowiedziom Obamy Amerykanie pozostaną, ich misja będzie miała jednak inny charakter. Amerykanie, jak sami twierdzą, zakończyli ‘sukcesem’ dwa dotychczasowe etapy irackiej interwencji – wygrali wojnę oraz przeprowadzili nadzór nad polityczną transformacją. Ostatnim etapem będzie konsolidacja i rozbudowywanie wpływów. By ostatni etap interwencji zakończył się kolejnym sukcesem Amerykanie potrzebują nowej armii – armii biurokratów, dyplomatów i ‘ludzi interesu’ którzy zadbają o właściwy kierunek rozwoju powojennej modernizacji kraju, a jednocześnie zabezpieczą polityczny i militarny interes Białego Domu.

Kto zostaje?

Amerykański korpus dyplomatyczny w Iraku to armia sama w sobie. Ambasada USA w Bagdadzie to największa ambasada na świecie. Jak informują statystyki amerykańskiego Departamentu Stanu liczebność personelu podległego ambasadorowi w Bagdadzie wyniesie około 17 000. Dodatkowe jednostki dyplomatyczne – konsulaty w Basrze, Mosulu i Kirkuku będą zarządzały ponad trzytysięczną kadrą.

Dyplomatyczna ‘armia’ ma jedną podstawową zaletę – posiada immunitet. Jest to szczególnie istotne uprawnienie w przypadku tysięcy wykonawców, trenerów i specjalistów w dziedzinach wojskowości i bezpieczeństwa. Jak się należy spodziewać, w momencie kiedy ostatni amerykański żołnierz opuści Irak, w kraju przybędzie prywatnych zleceniobiorców, którzy, pracując dla dyplomatycznych misji, będą korzystać z przywileju immunitetu. Problem jest szczególnie istotny w przypadku zatrudniania ‘prywatnych armii’ – firm ochroniarskich.

Jak informował powołujący się na zapowiedzi szefa firmy Teda Wrighta Wall Street Journal, do Iraku wróci zapewne niechlubna ‘Blackwater’, znaną aktualnie jako ‘Xe’. Backwater okryła się złą sławą we wrześniu 2007, kiedy jej ochroniarze bezzasadnie otworzyli ogień na Bagdadzkim placu Nisour. Zginęło 12 cywilów. Incydent wywołał polityczną burzę i eskalację antyamerykańskich nastrojów. Iracki rząd zaś miesiącami starał się o wydalenie objętych immunitetem ochroniarzy. Ostatecznie stało się to w styczniu 2009, kiedy premierowi Malikiemu udało się pozbyć firmy, zakazując jej działalności na terenie kraju.

Działalność najemników jest przedmiotem głębokich kontrowersji. Jak się powszechnie komentuje największym problemem jest ich status. Ochroniarze nie są armią, ale prywatną instytucją, co z punktu widzenia prawa międzynarodowego rozmywa ich odpowiedzialność. W praktyce ich odpowiedzialność nie jest ani mniejsza, ani większa niż odpowiedzialność najemników zatrudnianych na przykład przez afrykańskich watażków. Jak informuje Wall Street Journal, Departament Stanu podaje, że wraz z wycofaniem wojska w Iraku zostanie zatrudnionych co najmniej 5 tys. ochroniarzy.

W 2008 Amerykanie i Irakijczycy podpisali porozumienie, w ramach którego instytucje ochroniarskie współpracujące z armią miały być pozbawione immunitetu. Umowa nie objęła jednak swymi warunkami firm pracujących dla amerykańskiej dyplomacji. Ironią losu jest, że rząd Malikiego, który stracił obecność wojskową USA, starając się o poddanie żołnierzy amerykańskich jurysdykcji irackich sądów, będzie musiał w konsekwencji przyglądać się bezkarnej i praktycznie niczym nie skrępowanej działalności ochroniarzy.

Inną choć zapewne mniej kłopotliwą ‘armią’ będą  oddziały dyplomatów,  urzędników i trenerów zaangażowanych w sprzedaż broni. Jak podaje Stop the War Coalition, pomiędzy Bagdadem a Waszyngtonem zawarto do tej pory około 400 kontraktów na handel bronią, a ich łączną wartość szacuje się na 10 miliardów USD. Kolejne 110 kontraktów o wartości 900 milionów USD czeka na realizację. Większość z już zawartych bądź planowanych kontraktów będzie wymagała obecności wojskowych doradców, trenerów i techników, którzy będą pracować w specjalnie powołanym urzędzie (Office of Security Co-operation) podległym Pentagonowi. Jak informował cytowany przez CNN Dov Zakhein (członek Commission on Wartime Contracting) do Iraku ma przybyć nawet 17 tysięcy różnego rodzaju wykonawców.

Kontroli USA będzie podlegać ponadto Iracka przestrzeń powietrzna. Mimo, że Irakijczycy zdążyli już zapłacić pierwszą transzę płatności (3,45mld USD) za zakup 18 myśliwców F-16 to jak przewiduje umowa nie będą latać sami. Amerykanie zachowają prawo do kontroli i patrolowania Irackiej strefy powietrznej, włączając użycie samolotów bezzałogowych – dronów. Ze względu na fakt, że USA wciąż pozostaje w stanie wojny z Al-Kaidą użycie dronów będzie zapewne powszechne. ‘Polowania’ (czy jak chcą rzecz nazywać Amerykanie targetted killings) na terrorystów za pomocą dronów będzie mogło być zatem usprawiedliwione koniecznością wojny.

Abstrahując od zasadności amerykańskiej obecności czy interwencji w ogóle, można powiedzieć wprost – amerykańskie wycofanie ma nie wiele wspólnego z zapowiadaną przez Obamę  „partnerską suwerenną współpracą obu krajów”.  Jest za to kolejnym, ze strategicznego punktu widzenia – koniecznym etapem interwencji.

Podzielony Irak.

Irakijczycy są podzieleni. Pomimo niechęci do Amerykanów zwyczajnie boją się, że paramilitarne bojówki skoczą sobie do gardeł i rozpętają nową domową wojnę. Problem jest szczególnie istotny w Bagdadzie, gdzie bojówki czekają na odpowiedni moment by rozpętać nową walkę o strefy wpływów i zrewidować ustalone jako konsekwencja wojny domowej status quo. (Czytaj więcej o perspektywach destabilizacji – tutaj)

Pomiędzy 2006 a 2007 rokiem władzę w  mieście przejęły zbrojne grupy, które podzieliły Bagdad na strefy wpływów. Podział przebiegał głownie na linii: szyicki wschód i północ, sunnicki zachód i południe. Przywrócenie władzy reżimu irackiego i oczyszczenie miasta z bojówek dokonało się pomiędzy marcem a listopadem 2007 roku, siłą liczącej 90 tys. żołnierzy koalicyjnej armii. Agresja pochłonęła życie 7500 cywili. W wyniku walk przewagę w mieście zdobyli szyici, którzy zdominowali większość dzielnic miasta umacniając swoje pozycję jak i odbierając część dzielnic sunnitom. Jak się powszechnie uważa porażka  sunnitów jest jedną z przyczyn resentymentu który regularnie stymuluje zamachy. Począwszy od stycznia 2011 w wyniku zamachów w kraju zginęło prawię 1000 osób. Największy przeprowadzony ostatnio atak został dokonany 28 października w północnej – głównie szyickiej – części Bagdadu – koordynowany zamach zabił 32 osoby.(Lista zamachów – tutaj)

Mimo, że większość z przeprowadzonych dotychczas zamachów była atakiem w irackich żołnierzy to cześć najbardziej śmiercionośnych eksplozji uderzyła bezpośrednio w cywili miała charakter fanatyzmu wyznaniowego. Wizja odnowienia sunnicko–szyickiej agresji jest zatem wciąż realna. Oczekiwane wycofanie Amerykanów może zatem przynieść kolejny etap konfliktu.

Aby odzyskać zaufanie ulicy, koalicja premiera Malikiego jest jednak zmuszona naciskać na Amerykanów. Problem miały rozwiązać negocjacje pomiędzy premierem Malikim a USA. Chciał on z jednej strony zapewnić pomoc amerykańskiej armii a jednocześnie uciszyć antyamerykańskie nastroje poddając żołnierzy USA kontroli sądów irackich. Negocjacje jednak umarły a pozycja Malikiego jest podobnie słaba.

Paramilitarne ugrupowania szyickie podobnie jak i zepchnięte na margines politycznego życia bojówki sunnicie są zgodne co do jednego – Amerykanie powinni na dobre opuścić Irak. Jest to jednak jedyny wspólny postulat. Watażkowie Iraku są słabi i skłóceni, z czego Amerykanie zdają sobie doskonale sprawę. Pomimo gróźb skierowanych w okupanta, irackie bojówki są zajęte zabijaniem Irakijczyków. Statystyki mówią same za siebie, prawie wszystkie 1000 ofiar tegorocznych zamachów to Irakijczycy.

Amerykanie wiedzą, że zgodnie z regułami wojny i okupacji takim krajem władać się nie da, ale można wspaniale rozdzielać wpływy i przywileje, a tym samym pociągać za sznurki. Dopóki Amerykanie będą wiedzieć jak rozgrywać wewnętrzne konflikty, dopóty w Iraku pozostaną, bez względu jaki charakter będzie miała ich obecność. Jeśli zaś stracą kontrolę – wrócą.

Źródła:

The Wall Street Journal, CNN, Guardian, Stop the War Coalition, al-Jazeera English, National Iraqi News Agency

Tags: , ,