Wraz z amerykańskim wycofaniem z Iraku narastają obawy o regionalne bezpieczeństwo. Wielowymiarowy konflikt interesów grozi ryzykiem wojny domowej, która może szybko stać się wstępem do rozpadu kraju. Wątłe porozumienie, będące dotychczas podstawą dla nadzorowanej przez Amerykanów kooperacji, coraz częściej jawi się jako potencjalna przyczyna eskalacji. Szerokie antagonizmy, obejmujące przenikające się płaszczyzny etniczne i religijne będą wymagać wyjątkowo skutecznej współpracy, której kluczowym elementem pozostanie kooperacja kurdyjsko – arabska.
Kurdowie, dla których upadek reżimu Saddama Husajna stał się szansą na etniczną emancypację, staną w obliczu trudnej konieczności ograniczenia swych separatystycznych dążeń. Przyszłość irackiej federacji będzie zależeć od gotowości Kurdów do opowiedzenia się po stronie państwowej spójności. Jednocześnie, szansę przetrwania pieczołowicie wypracowywanej autonomii będą zależne od perspektywy przetrwania federacyjnego państwa.
Rząd kurdyjskiego regionu autonomicznego w Erbilu ma podstawy ku temu by postrzegać amerykańskie wycofanie przez pryzmat zagrożenia potencjalnym wewnętrznym konfliktem, który może pogrzebać ich uprzywilejowaną pozycję.
Najważniejszą obawą jest strach przed wewnątrz-arabską, szyicko–sunnicką agresją. Sami Kudowie mimo, że nie są stroną w konflikcie (choć w przytłaczającej większości są sunnitami) boją się, że w wypadku odnowienia przemocy w innych rejonach kraju, ucierpią rykoszetem, który może podminować pieczołowicie wypracowywaną autonomię.
Kurdowie zdają sobie sprawę, że są nacją, która skorzystała z amerykańskiej obecności najbardziej. Obalenie reżimu Husajna przyniosło gospodarcze ożywienie i umiejętnie wykorzystaną przez kurdyjski nacjonalizm polityczną koniunkturę. Dodatkowo, w porównaniu do reszty kraju, kurdyjski region autonomiczny pozostał relatywnie spokojny – był obszarem, który uniknął losu prowincji o większości arabskiej, gdzie codziennością stała się krwawa wyznaniowa wojna.
Kurdystan nie jest jednak immunowany – ani na działalność zewnętrznych sunnickich i szyickich bojówek, ani na wewnętrzny radykalizm, który może eskalować w reakcji na pogarszającą się sytuację bezpieczeństwa w ogóle. Z perspektywy kurdyjskiej zatem, każdy przejaw destabilizacji jest zagrożeniem dla wypracowanej pod okiem Amerykanów gospodarczej prosperity i politycznej suwerenności.
Z punktu widzenia Kurdów brak amerykańskich wojsk oznaczać będzie zatem nie tylko zagrożenie eskalacji sunnicko-szyickiej ale niebezpieczeństwo utraty wypracowanej w ramach federacyjnego państwa autonomii. Obydwa procesy są od siebie uzależnione – osłabienie władzy centralnej, które może stać się konsekwencją konfliktu wyznaniowego będzie zapewne oznaczać rozpad federacji. W konsekwencji zaś, demontaż dotychczas wypracowanej autonomii. Biorąc pod uwagę fakt, że żadna inna poza federacyjną forma irackiej państwowości, ani żadna inna poza autonomiczną forma kurdyjskiej suwerenności nie jest aktualnie alternatywą realną, jedyną szansą na zachowanie kurdyjskiej niezależności jest współpraca w ramach federacji, która powinna być zorientowana na wzmocnienie autorytetu władzy centralnej. Jednocześnie jednak owa współpraca wymagać będzie kurdyjskiej elastyczności ukierunkowanej na ograniczenie roszczeń własnego separatyzmu. Zadanie nie będzie łatwe, współpraca pomiędzy Bagdadem a kurdyjskim rządem regionalnym z Erbilu może bowiem być zdeterminowana szeregiem problemów, które dotychczas, mimo że zasadnicze, były skutecznie wyciszane autorytetem Amerykanów. Potencjalny konflikt może objawić się przede wszystkim w obszarze dystrybucji dochodów płynących z eksploatacji ropy oraz kontroli terytoriów spornych.
Kontekst lokalny.
Problem stał się szczególnie istotny w świetle prasowych rewelacji, informujących o negocjacjach pomiędzy Erbilem a największym amerykańskim potentatem paliwowym Exxon. Jak informował w początkach listopada The Finacial Times, negocjatorzy są bliscy podpisania lukratywnego dwustronnego kontraktu, który pomija udział władz w Bagdadzie. Jeśli ostatecznie doszłoby do legalizacji umowy, Exxon stałby się pierwszą duża paliwową firmą operującą na terenie kurdyjskiego regionu autonomicznego.
Reakcja Bagdadu była natychmiastowa, zaledwie w dwa dni po opublikowanych rewelacjach, nadzorujący paliwowy rynek wicepremier Hussein al-Szahristani zadeklarował, że wejście Exxonu na kurdyjski rynek będzie nielegalne oraz ostrzegł obie strony przed finalizacją porozumienia. By zagwarantować sobie silniejszą pozycję, Bagdad zapowiedział ponadto, że w przypadku podpisania kontraktu rząd centralny rozwiąże umowę z Exxonem na wydobycie ropy w południowym Iraku i zastąpi udział teksańskiej firmy kontraktem z Shell-em.
Mimo że na chwilę obecną kontrakt Exxonu pozostaje w sferze spekulacji, to fakt, że władze kurdyjskie zintensyfikowały niezależne od Bagdadu handlowe kontakty świadczy o chęci uzyskania większej autonomii. Tym samym więc, nawet jeśli kontrakt nie dojdzie do skutku, to jak się należy spodziewać Kurdowie będą chcieli wykorzystać pola naftowe jako silną kartę przetargową na rzecz większej niezależności.
Iracki Kurdystan posiada jedne z największych, choć wciąż nieoszacowanych złóż w regionie. Szczególnie bogata jest prowincja Kirkuku, której statut pozostaje nierozstrzygnięty. Nadzorowana przez rząd centralny eksploatacja złóż Kirkuku jest solą w oku władz w Erbilu. Zasoby prowincji są bowiem źródłem ¼ eksploatacji Irackiej ropy w ogóle. Jak podają szacunkowe dane roponośne pola Kirkuku posiadają w rezerwie ponad 10 miliardów baryłek ropy. Dzienne wydobycie surowca oscyluje na poziomie miliona baryłek, co stanowi prawię połowę irackiego eksportu. Z punktu widzenia Erbilu zatem, próba przejęcia kontroli nad Kirkukiem może jawić się jako wyjątkowo obiecujące posuniecie. Problem jest jednak skomplikowany ze względu na potencjalny konflikt etniczny.
Duża cześć Kirkuku leży w obszarze określanym jako „terytoria sporne” – tj. terenie o mieszanym składzie etnicznym, którego ostateczny status będzie zapewne przedmiotem kurdyjsko – arabskiej rywalizacji. Potencjalny konflikt wokół wydobycia ropy może być zatem dodatkowo eskalowany sporem terytorialnym.
Jedną z ważniejszych kontrowersji jest kwestia reprezentacji poszczególnych grup etnicznych: Kurdów, Asyryjczyków, Arabów i Turkmenów. Kurdowie uważają samo miasto Kirkuk, jak i całą prowincję za teren etnicznie i historycznie im przynależny, co w oczywisty sposób stoi w opozycji do stanowiska arabskiego. W rzeczywistości struktura etniczna prowincji jest rezultatem konsekwentnej arabizacji regionu przeprowadzonej w dobie dyktatury Husajna. W efekcie masowych deportacji (przykładowo z roku 1980, kiedy to ponad pół miliona Kurdów zostało deportowanych do Iranu) i prześladowań (takich jak niszczenie własności – pomiędzy 1970 a 1980 iracki reżim zniszczył ponad 3000 kurdyjskich wsi) oraz manipulacji administracyjnych, skład etniczny prowincji uległ zasadniczej zmianie, co zapewniło Bagdadowi kontrolę nad roponośnymi obszarami. Wraz z zaaplikowaną przez Amerykanów debaasyfikacją kraju balans etniczny prowincji uległ kolejnej modyfikacji, tym razem ukierunkowanej na zadośćuczynienie kurdyjskich roszczeń. W efekcie Kurdowie odzyskali należną dominującą etniczne pozycję. Jednocześnie jednak, szereg problemów, będących konfliktogenną spuścizną doby baasistowskej dyktatury wciąż pozostaje nierozwiązanych.
Kwestią najtrudniejszą i potencjalnie zapalną jest podział władzy. Aktualnie jest ona sprawowana przez powołaną w 2003 r., zdominowaną przez Kurdów radę regionalną. Pierwsze, zorganizowane w 2005 roku wybory jaskrawo odzwierciedliły skład etniczny prowincji – znaczącą przewagę zdobyli wówczas Kurdowie. Elekcja stała się jednak wstępem do licznych kontrowersji, co w efekcie doprowadziło do arabskiego bojkotu rady.
Ostatecznie skład został uformowany ponownie w 2007. Mimo że tym razem środowiska arabskie zdecydowały się na udział w wyborczej konkurencji, rozkład sił nie uległ zasadniczej zmianie – przedstawiciele partii kurdyjskich stanowią bowiem wciąż połowę składu rady. Teoretycznie więc, Kurdowie posiadają możliwość dowolnego kształtowania większości decyzji rady. Jednocześnie jednak, nie są na tyle silni, by przeforsować swój najważniejszy postulat – przyłączenia prowincji do Kurdyjskiego Regionu Autonomicznego. Decyzja tej w sprawie jest bowiem poza kompetencjami rady i wymaga szerokiej konsultacji społecznej, która jak do tej pory pozostaje w sferze spekulacji. Zaplanowane na 2007 rok referendum w sprawie integracji z resztą irackiego Kurdystanu nie odbyło się. Plebiscyt został odłożony na czas nieokreślony – przede wszystkim dlatego, że kurdyjski separatyzm nie do końca pokrywa się z oczekiwaniami ludności. Każda poważniejsza kurdyjska inicjatywa potrzebuje poparcia reszty niearabskiej ludności prowincji – Turkmenów i Asyryjczyków, ci zaś, są niechętni kurdyjskiemu nacjonalizmowi, obawiając się dominacji. Tym samym więc, Kurdowie, mimo że w przewadze, wciąż są skazani na współpracę. Turkmeni i Asyryjczycy zaś, doskonale wykorzystują rolę języczka u wagi kurdyjsko – arabskiego sporu. W powyższym układzie wszystkie grupy etniczne są zdeterminowane koniecznością trudnej kooperacji, w której nie ma miejsca na kurdyjski separatyzm.
Innym problemem jest kwestia polityki bezpieczeństwa. Napięcia były dotychczas neutralizowane poprzez bezpośrednie zaangażowanie USA. Zasadniczym celem Amerykanów było wypracowanie taktyki koordynowanej kontroli „pogranicza” terytoriów spornych. Zgodnie z zaaplikowaną taktyką, objęli swym nadzorem łączoną, wspólną kontrolę sprawowaną zarówno przez peszmergów (kurdyjskich partyzantów) jak i iracką regularną armię. Dzięki zaaplikowanemu mechanizmowi udało się doraźnie zapobiec tlącym się konfliktom i zaangażować obie strony we współpracę. Koordynacja jednak, mimo że stosunkowo skuteczna, nie była zadaniem łatwym – głównie ze względu na szereg kontrowersyjnych inicjatyw ze strony peszmergów.
Ostatnim testem skuteczności amerykańskiej mediacji była zdecydowana odpowiedź na prowokacyjny ruch kurdyjski z końca lutego 2011, kiedy to władze z Erbilu unilateralnie zadecydowały o przegrupowaniu w okolice Kirkuku ponad tysięcznego korpusu peszmergów. Amerykanie wysłali wówczas dodatkowe odziały wojska, co wystarczyło by zneutralizować kurdyjską demonstrację siły.
Do kolejnego konfliktu doszło w końcu ubiegłego miesiąca, kiedy to peszmergowie starali się uniemożliwić przekazanie irackiemu dowództwu znajdującej się w pobliżu Kirkuku militarnej bazy al-Hurriya. Jak argumentują Kurdowie, zajmowana dotychczas przez Amerykanów baza powinna być przekształcona w cywilne lotnisko służące potrzebom prowincji. Generalicja iracka z kolei, chce włączenia bazy w szeroki, budowany przy współpracy dostawców amerykańskich system rozbudowy sił powietrznych kraju. Problem bazy al-Hurriya pozostał nierozstrzygnięty, mimo że wojsku irackiemu udało się ostatecznie przejąć kontrolę, to jak zapowiadają kurdyjscy politycy Kirkuku status powinien ulec zmianie. Tymczasem dowódca irackich wojsk lądowych Ali Ghaidan zapowiedział, że ewentualność przekształcenia bazy w lotnisko cywilne jest poza dyskusją. Jednocześnie jak podawały w początkach grudnia irackie media w rejon bazy skierowane zostały stacjonujące w okolicach Kirkuku oddziały 15 brygady 16 dywizji wojsk lądowych.
Rezultat sporu jest na daną chwilę trudny do przewidzenia. Konflikt wokół bazy jest bowiem jednym z elementów szerszej kontrowersji intensyfikowanej rywalizacją o polityczne i ekonomiczne profity. Problem trudnych relacji będzie zapewne pogłębiał się i wróci z natężoną siłą w momencie, w którym zabraknie doraźnej amerykańskiej mediacji.
Pomimo relatywnie skutecznej polityki, amerykańskie posunięcia koordynacyjne miały głównie charakter doraźny i jak się wydaje nie wypracowały zasadniczej, kompleksowej polityki zarządzania kryzysem, która mogłaby odpowiedzieć na podstawowe problemy podziału władzy. Dzisiejsze kontrowersje to rezultat ułomności irackiej ustrojowej transformacji, która pozostawiła szereg problemów nierozstrzygniętych, skazując ich rezultat na łaskę sprzecznych interpretacji.
Problem relacji Bagdadu z Erbilem będzie jednak zależał nie tylko od konsekwencji kurdyjskiej, ale również od elastyczności Bagdadu. Ta zaś może okazać się obiecująca. Jedność federacyjnego państwa jest dla zdominowanego przez szyitów rządu centralnego jednym z najważniejszych punktów politycznej agendy. Premier Maliki zdaje sobie bowiem sprawę z niezbędnej roli Kurdów w wewnątrz-gabinetowych układach, w których celem szyitów jest budowanie koalicji, balansującej aspiracje znajdujących się w opozycji arabskich partii sunnickich. Sami Kurdowie natomiast wiedzą, że mogą pokusić się o generująca polityczne profity rolę języczka u wagi.
Jednym z narzędzi konsolidacji kurdyjsko – arabskiej współpracy będzie zapewne federalny budżet. Jak informował w końcu listopada członek parlamentarnej komisji ds. inwestycji Aziz al-Mayahi udział kurdyjskiego regionu autonomicznego w budżecie krajowym na rok 2012 podwoi się i wyniesie 22 miliardy USD (26 miliardów dinarów irackich). Jak sugerował w wywiadzie dla Sabah Daily Mayahi, prawie 20 procentowy udział w budżecie ma odwieść Kurdyjskich polityków od bezpośrednich dwustronnych negocjacji z naftowymi inwestorami jak i zapobiec tendencjom separatystycznym w ogóle.
Kontekst regionalny.
Pomimo mediacyjnych zabiegów ze strony Bagdadu przyszłość współpracy irackich Kurdów z rządem federacyjnym jak i ostateczny rezultat negocjacji kwestii spornych będzie zależał od inicjatywy aktorów regionalnych w tym Iranu. Jedną z najważniejszych konsekwencji amerykańskiego wycofania staje się bowiem zagrożenie ekspansji szyickiego radykalizmu. Potencjalna aktywność instruowanych przez Teheran ekstremistów może mieć dwojaki rezultat, ten zaś ostatecznie zależy od stanowiska samych szyitów irackich.
Jeśli reprezentowany przez większość Irakijczyków szyizm wpadnie w orbitę mocarstwowej polityki Iranu, Kurdowie iraccy będą mieli podstawy by obawiać się o swoją autonomię, która zostanie skazana na łaskę Teheranu. W obliczu powyższej ewentualności Kurdowie szukaliby zapewne mocniejszych relacji z irackimi arabskimi sunnitami, dla których współpraca wymierzona w szyitów byłaby szansą na rewizję aktualnego, przemawiającego na korzyść irackich szyitów podziału władzy w kraju.
Alians stałby się tym samym częścią szerokiego anty-szyickiego, a de facto anty-irańskiego frontu obejmującego Turcję, iracki Kurdystan, sunnickie regiony Iraku oraz kraje Zatoki Perskiej. Konsekwencją powyższego scenariusza byłoby zapewne zagrożenie rozpadu Iraku na dwa regiony: związany z Iranem obszar szyicki oraz część sunnicką obejmującą Kurdów i arabów.
Inną ewentualnością jest zacieśnienie współpracy pomiędzy Kurdami a szyitami irackimi. Alternatywa byłaby jednak możliwa jedynie w przypadku przeciwstawienia irackich szyitów ekspansji Teheranu. Mimo, że ewentualność wydaje się mniej prawdopodobna, to wciąż możliwa. Z punktu widzenia szyitów irackich współpraca z Kurdami mogłaby być platformą zacieśnienia relacji w ramach tożsamości narodowej, w której szyici maja większościową pozycję. Alians kurdyjsko–szyicki byłby ponadto narzędziem kontynuacji praktykowanej dotychczas przez irackich szyitów polityki minimalizowania wpływów arabskich sunnitów.
Z perspektywy kurdyjskiej problem wydaje się być bardziej skomplikowany. Kurdyjska tożsamość etniczna nie sprzyja ani współpracy z szyitami, gdyż ci reprezentują inny żywioł wyznaniowy; ani z obcymi im narodowo choć bliskimi wyznaniowo arabskimi sunnitami. Ewentualna współpraca Kurdów z szyitami będzie tym samym możliwa jedynie w przypadku zachowania istniejącego irackiego status quo zasądzającego się na promocji żywiołu kurdyjskiego i szyickiego przy jednoczesnym pogłębianiu autonomii kurdyjskiej, budowanej w ramach jednego federacyjnego Iraku. Taki rozwój wypadków zależy z kolei od autonomii samych irackich szyitów, których suwerenność jest zagrożona przez Iran oraz od przyzwolenia arabskich sunnitów na dotychczasowy minimalizujący ich rolę układ. Oba uwarunkowania wydają się być mało prawdopodobne, arabowie szyiccy są bowiem zbyt mocno uzależnieni od Teheranu, co siłą rzeczy dyskryminuje arabskich sunnitów i napędza radykalizm arabów sunnickich.
Jednocześnie współpraca szyicko–kurdyjska jest wciąż możliwa przede wszystkim dlatego, że jest alternatywą, która może zapobiec rozpadowi Iraku oraz wzmocnić przetrwanie koncepcji federacyjnej kraju. Umiarkowani politycy kurdyjscy zdają sobie zapewne sprawę, że w aktualnym układzie geopolitycznym rozpad Iraku nie byłby bynajmniej tożsamy z uzyskaniem większego zakresu suwerenności. Z punktu widzenia kurdyjskiej suwerenności autonomia, którą aktualnie posiadają iraccy Kurdowie w ramach federacyjnego państwa jest prawdopodobnie scenariuszem najlepszym z możliwych. Zakres owej autonomii zależy przede wszystkim od stabilności federacyjnego Iraku, ta zaś jest możliwa jedynie w przypadku współpracy wszystkich sił politycznych kraju, w tym, współpracy szyicko-kurdyjskiej.
Współpraca musiałaby jednakowoż objąć zagrożone eskalacją arabskie relacje szyicko–sunnickie. Ciągłość koncepcji federacyjnej wymagałaby bowiem od irackich polityków zgody na wzmocnienie marginalizowanych dotąd aspiracji sunnickich. Wzmocnienie sunnickiej części społeczeństwa, która w konsekwencji transformacji utraciła swe wpływy, mogłoby wyprzedzić ruch sunnickich radykałów.
Jednocześnie jednak współpraca powinna zabezpieczyć pozycję arabów szyickich. Zbalansowana kooperacja konieczna jest bowiem dla przyciągnięcia szyickiego żywiołu, szukającego wzmocnienia swojej roli poprzez kontakt z Teheranem.
Pozycja Kurdów jest zatem bezpośrednio uzależniona od stabilności federacji a pośrednio od poprawnych relacji szyicko–sunnickich. Jeśli antagonizmy religijne zostaną zażegnane na tyle by nie zdyskredytować koncepcji federacyjnej, Kurdowie będą mogli mieć nadzieję, że stabilność kraju pozwoli na kontynuację dotychczas wypracowanej autonomicznej polityki. Z drugiej strony jeśli konflikt sunnicko-szyicki pogłębi się, destabilizacja, a w konsekwencji rozpad federacji będą nieuniknione. W takim wypadku Kurdyjska suwerenność mogłaby być zagrożona przez Iran. Taki scenariusz oznaczałby wzmocnienie tureckiej polityki przeciwwagi dla Iranu i zdominowanie irackich Kurdów przez Ankarę. Dalszą konsekwencją jest być ekspansja kurdyjskiego ekstremizmu, prowadzącego aktualnie partyzancką wojnę z Turcją, w wypadku bowiem napięcia na linii Teheran – Ankara kurdyjscy partyzanci z Turcji pokusiliby się o intensyfikację działań zbrojnych, co dotknęłoby zapewne Kurdystan iracki, traktowany przez partyzantkę jako schronienie przed działaniami odwetowymi Ankary.
Tym samym więc, pomimo różnic, interesem nadrzędnym irackich Kurdów pozostanie zapewne współpraca z Bagdadem i podtrzymanie spójności kraju. Jednym z mechanizmów będę negocjacje kwestii spornych. Jeśli Kurdowie przeprowadzą udane rokowania z rządem centralnym, autorytet Bagdadu wzmocni się na tyle, że będzie on w stanie podjąć się próby umiejętnego zarządzania kryzysem sunnicko–szyickim.
Z drugiej strony, każde osłabienie władzy centralnej, może skłonić sunnickie i szyickie frakcje radykalne do eskalacji przemocy i dalszej destabilizacji, a w konsekwencji rozpadu kraju i zaangażowania aktorów regionalnych, co w ostateczności położyłoby kres autonomii irackiego Kurdystanu.
Źródła: middle-east-online.com, reuters.com, kurdishglobe.net, gulfanalysis.com, zawya.com , iraq.net, kirkuknow.com, guardian.co.uk, huffingtonpost.com
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.