Oficjalne komunikaty są lakoniczne. Jak podawały powołujące się na sądowe źródła agencje informacyjne (Reuters, MENA) podejrzani zostali oskarżeni o niezgodne z prawem użycie zagranicznych donacji finansowych, które w efekcie „naruszyło egipską suwerenność”.
Jak interpretują analitycy zarzuty będą najprawdopodobniej obejmować kwestię nieścisłości formalnych i transparentności finansowej.
Kryzys ma jednak szerszy kontekst. Część oskarżonych to pracownicy wpływowych amerykańskich NGO, od lat statutowo i oficjalnie zaangażowanych w promocję obywatelskości i demokratyzację. Mimo że oskarżenia objęły przedstawicieli różnych narodowości, to siłą rzeczy zatrzymania Amerykanów stały się wstępem do trwającego od kilku tygodni ochłodzenia relacji egipsko-amerykańskiego.
Kryzys rozpoczął się w połowie grudnia, kiedy egipskie służby specjalne przeprowadziły „nalot” na biura organizacji otrzymujących zewnętrzne źródła finansowania. Skonfiskowane zostały wówczas komputery i dokumenty szeregu organizacji, w tym instytucji afiliowanych i finansowanych przez amerykańskie partie polityczne: International Republican Institute oraz National Democratic Institute. Kontrolę przeprowadzono również w siedzibach sponsorowanych przez Amerykanów organizacji monitorujących łamanie praw człowieka – Freedom House oraz The International Center for Journalists. W stosunku do 43 zatrzymanych wydano zakaz opuszczania kraju i zastosowano dozór policyjny. Kilkoro z zatrzymanych schroniło się w ambasadzie amerykańskiej, ich status jest niejasny. Podejrzani konsekwentnie zaprzeczają oskarżeniom.
Począwszy od zeszłej soboty (11 luty) wokół sprawy narasta propagandowy i informacyjny szum.
Egipska minister współpracy międzynarodowej Faiza Abul Naga informowała jakoby wspierane przez Amerykanów i Izrael organizacje miały być zaangażowanie w anty-egipski spisek. W wydanym w zeszłym tygodniu oświadczeniu minister podała, że istnieją dowody na to, że oskarżeni działacze świadomie użyli amerykańskich i izraelskich funduszy celem podminowania egipskiej suwerenności. Zdaniem minister działacze prowadzili antypaństwową działalność i przyczynili się do „siania chaosu”.
11 lutego za aresztowanymi wstawił się amerykański generał Martin Dempsey, który spotkał się z szefem rządzącej Egiptem Najwyższej Rady Wojskowej, marszałkiem Husseinem Tantawim. Spotkanie było poświecone długoterminowym strategicznym relacjom egipsko-amerykańskim. Jak informował egipski dziennik Al-Ahram, Dempsey miał poprosić Tantawiego o wycofanie oskarżenia. Jego prośba została odrzucona. Marszałek odmówił powołując się na niezawisłość decyzji sądu.
13 lutego wizytę w Kairze złożył przewodniczący International Republican Institute, senator John Mc Cain. Tuż przed wylotem Mc Cain wyrażał nadzieję że: Władze Egiptu zrozumieją że sytuacja w której znaleźli się aresztowani nie może być tolerowana przez USA. Wizyta zakończyła się fiaskiem a Mc Cain wrócił z pustymi rękami.
Problem był ponadto przedmiotem wzmożonej uwagi Białego Domu. Jednym z bardziej spektakularnych komentarzy była reakcja sekretarz stanu Hillary Clinton, która 4 lutego ostrzegła szefa egipskiej dyplomacji Muhammada Amra, że w wypadku procesu Amerykanie mogą wycofać dostarczaną od 1979 roku finansową pomoc. Oznaczałoby to utratę przekazywanych rokrocznie środków w postaci pomocy militarnej (średnio – 1.5 $ mld. rocznie) oraz ekonomicznej (średnio 0.5 mld. $).
Dotychczasowy nacisk dyplomacji USA okazał się jednak fiaskiem.
Nowa jakość relacji egipsko – amerykańskich
Dyskusja wokół problemu aresztowanych amerykańskich współpracowników szybko nabrała charakteru namysłu nad jakością dwustronnych relacji. Stanowisko Clinton stało się wodą na młyn dla sukcesywnie przewijającej się przez amerykańską i egipską prasę debaty nad przyszłością strategicznego partnerstwa.
Oliwy do ognia dolali przedstawiciele najsilniejszej egipskiej partii politycznej, tworzonej przez Bractwo Muzułmańskie Partii Sprawiedliwości i Wolności. Wiceprzewodniczący partii Essam Erian zapowiedział, że w wypadku wstrzymania amerykańskiej pomocy Egipt może wycofać się z zawartego w 1979 roku w Camp David Izraelsko – Egipskiego układu pokojowego. Jak ostrzegał Erian:
Amerykańska pomoc jest jednym z warunków zawartego porozumienia pokojowego. W sytuacji, w której jedna ze stron się z niego wycofa, inni uczestnicy porozumienia mają prawo poddać pod dyskusję zasadność traktatu.
Wypowiedź Eriana może świadczyć o rewizji dotychczasowego stanowiska bractwa, którzy w przeciwieństwie do islamistycznych egipskich partii salafickich nie wysyłali dotąd sygnałów sugerujących możliwość przewartościowania układu. Znaczenie wystąpienia Eriana ma formę propagandowej pogróżki. Zgodnie bowiem z aktualnie istniejącym porządkiem konstytucyjnym jak i przeforsowanym przez władze wojskowe porozumieniem pomiędzy Najwyższa Radą Wojskową a przedstawicielami cywilnych partii politycznych, decyzje podejmowane w ramach polityki zagranicznej są w gestii wojskowych. Sami wojskowi z kolei nie deklarowali dotychczas możliwości rewizji traktatu.
Jak zakłada egipskie porozumienie, przekazanie władzy gabinetowi ustalonemu na podstawie przeprowadzonych niedawno wyborów parlamentarnych ma nastąpić dopiero w czerwcu. Co więcej, nawet w wypadku przekazania władzy gabinetowi złożonemu z fundamentalistów, stronnictwa radykalne nie zyskają możliwości rewizji traktatu – przede wszystkim ze względu na ograniczone kompetencje. Zgodnie z konstytucją do czasu wyłonienia gabinetu, którego skład będzie ustalony na mocy wyborów opartych o przegłosowaną w drodze referendum nową ustawę zasadnicza, polityka zagraniczna będzie w gestii rady wojskowej.
Tym samym więc, aktualne stanowisko Bractwa Muzułmańskiego jest jedynie instrumentem partyjnej propagandy, nie stanowiskiem Egiptu jako takiego. Jednocześnie jednak, sygnały bractwa mają ważne znaczenie strategiczne – istotne bardziej dla politycznych realiów wewnątrz-egipskich niż partnerstwa bilateralnego. Bracia muzułmanie używają antyamerykańskiej jak i antyizraelskiej propagandy, gdyż wiedzą, że jest to przekaz, który chce słyszeć egipska ulica.
Powszechna wśród Egipcjan niechęć względem reżimu, która rok temu przyczyniła się do obalenia Mubaraka była również niechęcią wobec poddańczej roli Egiptu. W opinii wielu Egipcjan lata proamerykańskiej i proizraelskiej dyktatury odebrały Egiptowi cześć suwerenności, pchając ich kraj w kierunku pozbawionej społecznej legitymacji polityki zagranicznej. Mimo, że dyktatura Mubaraka jest przeszłością, antyamerykańskie emocje są wciąż aktualne. Wyraz owej niechęci przejawia się w bardzo konkretnych postulatach.
Jak pokazują wyniki sondażu, przeprowadzonego przez „The Gallup Organization”, 70% Egipcjan nie chce amerykańskiej pomocy. Jak się można zatem domyślać, antyamerykańskie hasła są próbą wykorzystania emocji ulicy dla obliczonej na doraźny rezultat populistycznej propagandy.
Możliwe zetem, że artykułowana przez wojskowych i islamistów antyamerykańskość jest nie tyle przejawem rysującego się kryzysu relacji dwustronnych co raczej wyrazem radykalnej polityki ukierunkowanej na wzmocnienie pozycji na rodzimej politycznej scenie. Krąg polityków wojskowych z marszałkiem Tantawim na czele liczy zapewne na uciszenie krytyki wewnętrznej powodowanej niezadowoleniem z niedostatecznych postępów demokratyzacji. Z perspektywy Tantawiego sprawa aresztowanych działaczy jak i uruchomiona za jej pomocą machina dyplomatyczna może być jedynie tematem zastępczym, który odciągnie niezadowolonych Egipcjan od problemów trudnej transformacji.
Podobną perspektywę przyjmuje zapewne Bractwo Muzułmańskie, które, mimo że odniosło wyborczy sukces, szuka wzmocnienia swej pozycji. Odwołanie się do antyamerykańskich resentymentów jest z pewnością jedną z łatwiejszych alternatyw.
Biorąc jednak pod uwagę powyższe uwarunkowania zasadne wydaje się pytanie – na ile niechętne Amerykanom emocje mogą się stać istotnym czynnikiem kształtującym realia politycznych preferencji. Mimo że odpowiedź na pytanie jest zapewne trudna, jednego można być pewnym – wiele zależy od samych Amerykanów. Egipska transformacja jest procesem delikatnym i w dużej mierze nieprzewidywalnym. Mimo że jak pokazały wydarzenia ostatnich tygodni element antyamerykańskiej retoryki może być uznany za wygodne narzędzie populizmu, nie oznacza to, że będzie to narzędzie skuteczne.
Reprezentowana przez arabską ulicę niechęć względem amerykańsko-egipskiej kooperacji jest nie tyle sprzeciwem wobec partnerstwa jako takiego, co raczej niechęcią względem jakości współpracy. Trwająca niemalże od roku egipska transformacja nie operowała dotychczas antyamerykańską retoryką. Podobnie, podczas kampanii wyborczej, postulaty rewizji amerykańsko-egipskiego partnerstwa były marginesem reprezentowanym przez część najbardziej radykalnych, salafaickich ugrupowań. Skierowany w Amerykanów populizm nie był zatem szerzej testowany jako potencjalne narzędzie propagandy.
To jak istotna będzie siła antyamerykańskich haseł jest w dużej mierze zależne od postawy USA jak i władających Egiptem wojskowych. Jak się wydaje żadna ze stron nie będzie dążyła do konfrontacji. Amerykanie wiedzą, że wycofanie finansowej pomocy byłoby zasadniczą pomyłką. W obliczu ekonomicznego kryzysu jak i narastających trudności transformacyjnych odcięcie funduszy mogłoby podminować stabilność kraju i stać się wstępem do destabilizacji regionalnego systemu bezpieczeństwa w ogóle. Dotychczasowa polityka względem kryzysu zdaje się przekonywać, że z punktu widzenia Białego Domu eskalacja nie jest opłacalna. Amerykańska dyplomacja już wysłała porozumiewawcze sygnały. Barak Obama zwrócił się do Kongresu by ten utrzymał wysokość dotychczasowych kwot przeznaczonych na egipską pomoc – 1.3 mld USD pomocy militarnej oraz 250 mld USD pomocy ekonomicznej. To jak zareaguje Kongres zależeć będzie od dalszych negocjacji i wyniku egipskiego procesu. Jak podkreślał 15 lutego generał Martin Dempsey, zakres i jakość dalszej kooperacji wojskowej z Egiptem jest zależny do pozytywnego rozstrzygnięcia problemu. Podobnie wypowiadał się dziś senator Mc Cain, który podkreślił, że Egipt i USA muszą pozostać w przyjaznych stosunkach, mimo że charakter owej współpracy się zmienia.
Jak się można domyślać, egipski sąd weźmie pod uwagę stosunkowo przychylne amerykańskie stanowisko i proces zakończy się pomyślnie dla oskarżonych. Dyplomacja amerykańska, musiała przełknąć gorzką pigułkę po to by Najwyższa Rada Wojskowa Egiptu mogła odtrąbić propagandowy sukces. W perspektywie czasu jednak obie strony wyniosą nieunikniona lekcję. Wojskowy reżim przekona się, że istotne wewnętrzne problemy demokratyzacji nie mogą być zamiecione pod dywan za pomocą populistycznych haseł. Amerykanie z kolei będę musieli przyzwyczaić się, że ich współpraca z Egiptem nie jest dłużej oparta o łatwe relacje z czasów dyktatury Mubaraka, a wyrażona przez Mc Caina „zmiana charakteru współpracy” będzie oznaczać trudniejszą dyplomację, która musi wziąć pod uwagę nie tylko egipskich polityków, ale przede wszystkim głos egipskiej ulicy.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.