Dyskusja nad irańskim jądrowym programem zbrojeniowym rozgorzała ponownie w listopadzie 2011 r. Wydany wówczas przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej (International Atomic Eneregy Agency) raport ujawnił, jakoby Iran przedsięwziął aktywność istotną dla pozyskania nuklearnej zdolności militarnej. Zgodnie z raportem Iran:
– przeprowadził badania nuklearne wykonane przez specjalistów wojskowych;
– poprzez współpracę z nielegalną siecią dostawców, pozyskał informacje i technologie niezbędne do rozwoju militarnego programu zbrojeniowego;
– rozpoczął pracę nad rozwojem rodzimych wzorów projektowych komponentów broni jądrowej, włączając urządzenia testowe i zapalniki.
Rewelacje te szybko doprowadziły do reakcji społeczności międzynarodowej. Jednym z ważniejszych kroków była decyzja Unii Europejskiej – 24 stycznia unijni ministrowie zakazali europejskim firmom podpisywania nowych kontraktów na kupno irańskiej ropy, istniejące zaś kontrakty miałyby wygasnąć z dniem 30 czerwca 2012.
Dodatkowe sankcje zostały nałożone przez USA. Zgodnie z podjętą w formie dekretu decyzją, Amerykanie zamrozili aktywa finansowe Irańskiego Banku Centralnego i innych irańskich instytucji finansowych, lokujących kapitał w USA. Dekret Białego Domu zaostrzył obowiązujące wcześniej restrykcje, obejmujące między innymi: embargo na irańską ropę i irańskie towary, sankcje nałożone na irańskie instytucje finansowe oraz zakaz sprzedaży samolotów i sprzętu lotniczego.
Sankcje USA i UE wzmocniły zatem wcześniejsze mechanizmy nacisku zaaplikowane mocą rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, które objęły: zakaz handlu technologią jądrową i materiałami nuklearnymi oraz zamrożenie aktywów czołowych irańskich polityków i firm aktywnych w programie jądrowym (Rezolucja 1737 ze stycznia 2006); zakaz handlu bronią (Rezolucja 1747 z marca 2007); zamrożenie aktywów Strażników Rewolucji, restrykcje podróżowania nałożone na osoby związane z programem jądrowym (Rezolucja 1929 z czerwca 2008).
Rozgorzały z początkiem roku kryzys dyplomatyczny szybko stał się ‘wodą na młyn’ gorliwie podchwytywanych przez prasę alarmujących deklaracji. Z końcem stycznia Iran zagroził blokadą kluczowej dla światowego rynku paliw Cieśniny Ormuz. Deklaracja Teheranu, która była odpowiedzią na nałożone przez UE restrykcje, natychmiastowo stała się pretekstem do spekulacji na temat ryzyka potencjalnego konfliktu. Zgodnie z przewidywaniami Waszyngton zajął jednoznaczne stanowisko: Biały Dom twardo zadeklarował, że Amerykanie nie będą tolerować gróźb i odpowiedzą militarnie.
Ostatecznie Teheran nie nałożył blokady i poprzestał na samych manewrach. Iran wzmógł jednak propagandę. Prezydent Ahmadinedżad regularnie pojawiał się w telewizyjnych relacjach z prowadzonych inspekcji ośrodków jądrowych, a ulice Teheranu stały się miejscem wojskowych parad. Z kolei oficjalna prasa irańska szeroko informowała o technologicznych osiągnięciach rodzimego przemysłu zbrojeniowego, obejmujących produkcję rakiet dalekiego zasięgu, systemów antyrakietowych i bezzałogowych samolotów.
Atmosfera międzynarodowego kryzysu wzmogła ponownie z początkiem lutego, kiedy amerykański sekretarz obrony Leon Panetta poinformował o „wysoce prawdopodobnych” izraelskich planach ataku na Iran. Jak szacował Panetta, Izrael mógłby zaatakować już w kwietniu. Sam Izrael informacji tych nie zdementował. Owe informacje pokryły się zaś z wcześniejszymi spekulacjami, przewidującymi gotowość Tel-Awiwu do interwencji. W połowie lutego izraelski wywiad dodatkowo poinformował, że „Iran dysponuje wystarczającą ilością materiału nuklearnego, pozwalającą na produkcję pięciu bomb atomowych”. W Izraelu wzmogły się głosy uzasadniające konieczność prewencyjnego ataku.
Począwszy od połowy lutego Izrael i USA zaangażowały się w szereg spotkań dyplomatycznych różnego szczebla, dyskutując nad ewentualną interwencją jak i nad jej konsekwencjami. Biały Dom dał jasno do zrozumienia, że, mimo iż sam interwencji prewencyjnej nie popiera, szanuje izraelskie prawo do suwerennej polityki zbrojnej. Amerykanie pogrozili jednocześnie Teheranowi jasno deklarując, że są gotowi na możliwość konfrontacji. Stanowisko USA sprowadziło się zatem do strategii wyczekania, w której ewentualny atak mógłby zaistnieć jako odpowiedź na agresję Iranu.
Amerykańska taktyka ‘kija i marchewki’ oraz twarde unijne stanowisko w sprawie sankcji, skłoniły ostatecznie Iran do ugodowych gestów – Teheran zaproponował powrót do martwych od ponad roku negocjacji. Ruch Iranu szybko spotkał się ze sprzeciwem Izraela. Tel-Awiw jednoznacznie skomentował to posunięcie jako element gry na zwłokę. Ostatecznie jednak idea zyskała poparcie i wróciła wraz z początkiem marca. Dokładnie 6 marca reprezentująca negocjacje z Iranem szefowa dyplomacji UE Catherine Ashton poinformowała, że kraje negocjujące, tj. Stali Członkowie RB ONZ oraz Niemcy przyjęły irańską propozycję odnowienia rokowań. Decyzję tę ogłoszono dzień po wystąpieniu prezydenta Obamy, który to po raz kolejny osobiście zaapelował do premiera Natanjahu, by Izrael wstrzymał się z prewencyjnym atakiem i zdał się na skuteczność dyplomacji.
Skuteczność owej dyplomacji może być jednak wątpliwa. Problem skomentował między innymi były szef Mossadu Szabtai Szavit, który w wywiadzie dla New York Times zauważył: „Każda przeprowadzona dotychczas próba negocjacji dała jedynie dodatkowy czas na rozwój jądrowych badań (…) To taktyka, której Irańczycy nauczyli się od Północnych Koreańczyków”. Szavit wyraził tym samym popularne w Izraelu przeświadczenie, że podobnie, jak w przypadku Północnej Korei, Iran osiągnie ostatecznie swój cel i doprowadzi do nuklearnych zbrojeń.
W interpretacji Tel-Awiwu ważną rolę zatem odgrywa przekonanie o konieczności natychmiastowej interwencji. Zgodnie z owym poglądem, doraźne uderzenie prewencyjne mogłoby zapobiec prawdopodobnym próbą ukrycia wojskowych prac nuklearnych w podziemnych, tajnych a tym samym niedostępnych dla inspektorów IAEA laboratoriach.
Stanowisko w sprawie zajął premier Natanjahu, który na zorganizowanym 7 marca spotkaniu z członkami amerykańskiego lobby żydowskiego AIPAC (American Israel Public Affaira Committee), powiedział: „Czekaliśmy aż zadziała dyplomacja, czekaliśmy aż zadziałają sankcje. Nie możemy czekać dłużej”.
Wydaje się jednak, iż pomimo przyzwolenia USA na samodzielną politykę względem Iranu, interwencja Izraela jest na daną chwilę scenariuszem mało prawdopodobnym. Strategia Izraela nie może być bowiem kształtowana w politycznej próżni. Działania Tel-Awiwu są uzależnione zarówno od ruchów Białego Domu jak i Teheranu. Izrael nie zdecyduje się na interwencję za wszelką cenę – będzie musiał bowiem, podobnie jak USA i Iran, wziąć pod uwagę polityczny rachunek strat i zysków. Tel-Awiw nie zdecyduje się na interwencję tak długo, jak długo nie zyska zdecydowanego amerykańskiego militarnego i politycznego wsparcia swojej inicjatywy. Jednocześnie jednak, owo poparcie jest uzależnione od działań samego Teheranu. Dopóki Teheran będzie utrzymywał cywilny charakter wzbogacania uranu, umożliwiał kontrolę IAEA oraz nie będzie próbował zagrozić regionalnym interesom Amerykanów, nie stanie się militarnym celem Białego Domu.
IRAN
Sam Iran do konfrontacji nie będzie dążył, przede wszystkim dlatego, że nie jest ona potrzebna. Z punktu widzenia Teheranu, aktualny konflikt nie jest jedynie niepożądanym skutkiem ubocznym dążenia do nuklearnych zbrojeń. Innym ważniejszym wymiarem napięcia jest użyteczność polityki kreującej kryzys, który umożliwia Iranowi uzyskanie doraźnych politycznych korzyści. Użyteczność owej taktyki jest jednocześnie zasadna tak długo, jak długo Teheranowi uda się utrzymać balans międzynarodowego napięcia. Z punktu widzenia Iranu zatem, sama eskalacja konfliktu jest scenariuszem niepożądanym. Istotnym zaś jest umiejętne sterowanie kryzysem, dzięki któremu Iran jest w stanie uzyskać ukierunkowane na aspekty polityki wewnętrznej profity.
Szantaż
Radykalne kręgi irańskie widzą w rozwoju programu nuklearnego gwarancję regionalnego prestiżu, instrument mocarstwowej polityki i narzędzie politycznej mobilizacji. Dzięki nuklearnej propagandzie, przywódcy irańscy są w stanie konsolidować poparcie ulicy. Istotne jest to, że poparcie owo jest tym mocniejsze, im silniejszy jest nacisk przeciwników Teheranu. W obliczu bowiem gróźb militarnych ze strony Izraela i USA, argumentacja na rzecz zbrojeń jawi się jako racjonalne dążenie do realizacji rzekomo defensywnej. W odbiorze przeciętnego irańskiego zwolennika nuklearnych zbrojeń, potencjał broni atomowej jest ważny nie tyle ze względu na działania ofensywne, lecz raczej jako instrument polityki bezpieczeństwa, chroniący kraj od wrogiego ataku. Owo przekonanie doskonale wykorzystuje reżim, który mimo oficjalnie cywilnego charakteru programu wie, że w wypadku zbrojeń, będzie w stanie wykorzystać obecny wśród Irańczyków – oparty na strachu – potencjał społecznej legitymacji.
Nie należy ponadto bagatelizować poparcia dla cywilnego programu badań jądrowych, który poza korzyściami praktycznymi, jest przez wielu Irańczyków postrzegany jako przedmiot narodowej dumy i przejaw niezależności. Tym samym więc, ze względu na sympatię samych Irańczyków, nacisk społeczności międzynarodowej, szukający osłabienia irańskiej władzy poprzez sabotaż programu nuklearnego, jest w zasadzie mało skuteczny.
Teheran zatem konsekwentnie nie tylko kontynuuje cywilny program jądrowy, ale szuka sposobów na pozyskanie potencjału militarnego. Oczywiście politycy irańscy nie mogą być pewni, że wysiłki międzynarodowe nie doprowadzą ostatecznie do zachwiania ich pozycji. Z drugiej jednak strony, jak zapewne kalkulują, próba sił przemawia na ich korzyść. Nuklearny potencjał to z jednej strony narzędzie odstraszenia ewentualnej agresji; z drugiej zaś instrument prowokacji. Jednocześnie zgodnie z przyjmowaną przez Iran logiką, każdy rezultat próby sił może być korzystny. Jeśli bowiem Iran przetrwa gospodarcze sankcje i zyska czas, by doprowadzić do uzyskania nuklearnej zdolności, polityczna korzyść będzie ewidentna. Jeśli zaś przeciwnicy Teheranu zdecydują się na prewencyjny atak, reżim może uzyskać potrzebną jak powietrze konsolidację społeczną wokół własnej władzy. W warunkach braku wystarczających dowodów na rozwój nuklearnych zbrojeń, interwencja wrogich Iranowi mocarstw mogłaby spowodować umocnienie rezimu. Zatem z punktu widzenia Teheranu – szantaż jest korzyścią samą w sobie.
Powyższe uwarunkowania są najważniejszym kontekstem, w którym należy odczytywać irańską intensyfikację nuklearnych wysiłków. Celem Iranu jest bowiem nie atomowa wojna, lecz stabilizacja własnej politycznej pozycji. Z perspektywy Teheranu dotychczasowa próba sił może być uznana za wygraną. Sama zaś alternatywa militarnego konfliktu jest scenariuszem niepożądanym. W warunkach wojny reżim irański mógłby stanąć w obliczu problemów, którymi nie potrafiłby zarządzać, w efekcie zaś osłabiłby swoją pozycję, którą jest w stanie konsolidować w warunkach napiętego pokoju.
Geopolityka.
Z geopolitycznego punktu widzenia eskalacja nie ma większego sensu. Iran cieszy się bowiem stosunkowo silną pozycją regionalną, która w wypadku konfliktu z USA mogłaby łatwo ulec erozji. Paradoksalnie dominująca pozycja Iranu w regionie została wykreowana przez samych Amerykanów. Iran wzmocnił swoją rolę przede wszystkim w skutek amerykańskiej porażki w Iraku. W rezultacie nieudanej transformacji Irak stał się krajem słabym i pogrążonym w chaosie. Z sytuacji skrzętnie skorzystał Teheran, który wykorzystując szyicką większość Iraku, bezpośrednio kształtuje realia polityczne kraju. Irak, który kiedyś służył jako ‘straszak’ na władzę ajatollahów, dziś jest państwem, w którym ajatollahowie swobodnie kreują swoje strefy wpływów. Innym czynnikiem, który wzmacnia pozycję Iranu, jest degradacja roli Talibów w sąsiednim Afganistanie. Radykalny sunnicki fanatyzm Talibów był bowiem stosunkowo skutecznym narzędziem prewencji irańskich ambicji regionalnych.
Wraz z rozkładem wrogich Iranowi reżimów państw sąsiednich, Teheran ma większe możliwości kształtowania swych interesów regionalnych. Brak konkurencji ze strony sąsiadów pozwala ponadto na, niezagrożone interwencją zewnętrzną, umacnianie swojej pozycji wewnętrznej. Teheran nie ma zatem powodów, by ryzykować destabilizację korzystnego politycznego układu. Świadomi uwarunkowań ajatollahowie, nie będą zatem dążyć do irracjonalnego konfliktu.
USA
Amerykański stosunek do konfliktu z Iranem sprowadza się do jego prewencji. Z punktu widzenia Białego Domu, ryzyko skutków ewentualnego konfliktu jest zbyt duże, potencjalne korzyści zaś wątpliwe. Dodatkowo, jak interpretuje Waszyngton, irańskie zagrożenie militarne nie jest na tyle poważne, by wymagało użycia siły. Biały Dom ma świadomość, że pomimo listopadowych doniesień IAEA, nie ma dowodów na to, że Iran rozpoczął program zbrojeniowy. Stanowisko USA dobrze obrazuje wypowiedź amerykańskiego sekretarza obrony Leona Panetty, który komentując zagadnienie, powiedział: Wiemy, że Iran próbuje uzyskać zdolność produkcji nuklearnej broni, ale wiemy również, że nie próbuje rozpocząć zbrojeń.
W podobnym tonie wypowiadali się przedstawiciele amerykańskiego wywiadu – dyrektor wywiadu krajowego James Clapper oraz dyrektor agencji wywiadu wojskowego Ron Burgess. 16 lutego obaj urzędnicy prezentowali stanowisko wywiadu przed senacką komisją sił zbrojnych:
Burgess: Iran – jeśli zaatakowany – może odpowiedzieć rakietami balistycznymi dalekiego i średniego zasięgu, może ponadto wykorzystać terrorystyczną siatkę podległych sobie organizacji. Jednakże, jak szacuje agencja, prowokacja konfliktu ze strony Iranu jest mało prawdopodobna.
Clapper: Szacujemy, że Iran jest otwarty na alternatywę rozwoju programu zbrojeń. Jednocześnie nie wiemy, czy kiedykolwiek zdecyduje się na pracę nad bronią jądrową.
Przy okazji innego wystąpienia na forum senackiej komisji wywiadu, Clapper zadeklarował: Iran z pewnością jest na drodze uzyskania jądrowych technologii. Nie wierzymy jednak, by zapadła decyzja o budowie broni.
Deklaracje amerykańskiego wywiadu wydają się pokrywać z wynikami pracy IAEA. W najnowszym ogłoszonym w lutym 2012 raporcie agencja stwierdza:
1) wszystkie zidentyfikowane irańskie ośrodki nuklearne znajdują się pod stałą kontrolą inspektorów;
2) kontrola nie wykazała, by którykolwiek z ośrodków podejmował inną aktywność niż cywilna;
3) nie ma dowodów na to, że irański program jądrowy jest realizowany w innych ośrodkach niż zadeklarowane.
IAEA zorganizowała ponadto dwie intensywne rundy rozmów, mające na celu ustalenie procedury, zgodnie z którą Iran mógłby zająć stanowisko w sprawie listopadowych zarzutów. Porozumienie nie zostało jednak osiągnięte. W kwestii formalnej zatem, Iran nie ustosunkował się do wcześniejszych oskarżeń. Oficjalne publiczne komunikaty Iranu traktują problem w kategoriach sabotażu. Teheran konsekwentnie obstaje przy stanowisku, że listopadowe rewelacje nie są niczym innym jak pomówieniami, a dowody IAEA zostały sfabrykowane przez wywiady wrogich państw. Osąd zasadności irańskich oskarżeń jest praktycznie niemożliwy. Podobnych trudności nastręcza osąd rzetelności listopadowych doniesień IAEA. Próba analizy zaistniałego impasu częstokroć zatem podążać musi drogą spekulacji. Bez względu jednak na oczywiste ograniczenia, możliwe jest wyłuszczenie podstawowych faktów.
Mimo że w listopadzie IAEA udokumentowała irańskie wysiłki na rzecz uzyskania zdolności wojskowej technologii, mającej potencjalny związek z programem jądrowym, dowodów na to, by Iran podjął decyzję o rozpoczęciu wojskowego programu, wciąż nie ma.
Amerykański wywiad skłonny jest uważać, że wbrew powszechnemu przekonaniu, decyzja o posiadaniu nuklearnej broni nie jest bezwzględnym priorytetem Irańskiej polityki, a jedynie możliwą alternatywą. Stanowisko to obrazuje między innymi jedna z wypowiedzi Clappera: “Jesteśmy przekonani, że decyzja o podjęciu jądrowych zbrojeń będzie dokonana osobiście przez Chameneiego. Iran nie dąży do pozyskania broni jądrowej za wszelką cenę (…) Chamenei podejmie ją jedynie mając na uwadze polityczny rachunek strat i zysków.”
Stanowisko Clappera ma swój szerszy kontekst. Ważne jest bowiem nie tylko to, że Chamenei nie zdecydował się na zbrojenia, istotne jest również to, że jeśli uzna za wskazane, może to zrobić. Mimo że sam Clapper nie wskazuje okoliczności, w których reżim irański mógłby się zdecydować na rozwój programu, to – jak można przypuszczać – alternatywa owa stałaby się realnością w wypadku militarnej interwencji przeciwników Teheranu.
Agresja wymusiłby na reżimie konsekwentną politykę zabezpieczenia swej władzy. Co więcej, jak można sądzić, w odbiorze irańskiej ulicy mobilizacja nuklearnych zbrojeń stałaby się nie tylko narzędziem ochrony reżimu, ale koniecznością obrony narodowej racji stanu.
Stanowisko Białego Domu, deklarujące konieczność wstrzymania się od interwencji, było ponadto motywowane uwarunkowaniami irańskiej kampanii wyborczej. Ze względu na bojkot opozycji i dotkliwe prześladowania zorganizowane 2 marca, wybory były głosowaniem, w którym rywalizowali jedynie kandydaci konserwatywni i radykalni. Wybory były w dużej mierze konkurencją pomiędzy środowiskiem związanym z naczelnym wodzem rewolucji Ajatollahem Alim Chameneiem a otoczeniem prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. Opozycja liberalna mogła wyrazić swoją opinię jedynie poprzez brak uczestnictwa. W powyższych uwarunkowaniach amerykańskie stanowisko, dające zielone światło dla interwencji, mogłoby pchnąć wyborców w kierunku propagandy radykalnej i dodatkowo osłabić ważną, z punktu widzenia interesów amerykańskich, rolę opozycji liberalnej. Biały Dom, odczytując zależności kształtujące realia irańskiej sceny politycznej, wstrzymał się od agresywnych militarnych deklaracji.
Uwarunkowania wewnętrzne Iranu nie były jednak jedynymi determinantami amerykańskiego stanowiska. Pomimo bowiem powszechnych w prasowej i politycznej dyskusji alarmujących treści, uzasadniających konieczność interwencji, Biały Dom wydaje się być bliski przekonaniu, że potencjalny atak mógłby obrócić się w zbyt ryzykowny konflikt.
Zagrożenie blokady.
Wojna w zatoce byłaby szczególnie niebezpieczna dla płynności transportu ropy. Amerykański atak prewencyjny przyniósłby zapewne irańską odpowiedź w postaci blokady Cieśniny Ormuzd, przez którą przepływa aktualnie 20% światowego transportu surowca.
Ze względu na stosunkowo pokaźne zaplecze irańskiej floty, blokada owa mogłaby trwać dłużej niż życzyliby sobie tego amerykańcy stratedzy. Iran posiada rozbudowaną strukturę obrony wybrzeża jak i znaczne zdolności operacyjne, umożliwiające prowadzenie działań ofensywnych. Najpoważniejszym wyzwaniem dla Amerykanów byłaby walka z jednostkami irańskiego systemu obronnego zaprojektowanego tak, by uniemożliwić statkom przeciwnika swobodne poruszanie się po płytkich wodach zatoki. System integruje działanie baterii nadbrzeżnych, artylerii, pocisków rakietowych woda-woda, mini łodzi podwodnych, łodzi zdalnie sterowanych, podwodnych i powietrznych pocisków typu kamikadze, tysiąca małych wyposażonych w broń maszynową łodzi bojowych oraz torped i min.
Zagrożenie eskalacji w Lewancie i rejonie zatoki.
Innym zagrożeniem byłoby ewentualne rozprzestrzenienie się konfliktu na kraje Lewantu. W warunkach uczestnictwa Izraela prawdopodobnym ryzykiem byłby odwet sprzymierzonego z Iranem Hezbollahu. Taka ewentualność to z kolei ryzyko odpowiedzi Izraela, który mógłby skorzystać z okazji i zdecydować się na interwencję w Libanie celem eliminacji Hezbollahu. Operacja byłaby ryzykiem rozprzestrzenienia się konfliktu do pogrążonej w wojnie domowej Syrii. W warunkach konfliktu na linii Hezbollah – Izrael istotnym ryzykiem stałoby się ponadto zaangażowanie Iranu. Teheran odpowiedziałby zapewne atakiem balistycznym na cele w Izraelu. Iran mógłby sięgnąć po zróżnicowany arsenał rakiet średniego zasięgu, obejmujący oparte na dostarczanych przez Północnych Koreańczyków komponentach Szahab-3 i Grad-1 oraz produkowaną od niedawna w Iranie rakietę typu Sadżil-2 – wszystkie są w stanie skutecznie razić cele w Tel-Awiwie czy Jaffie.
Irański arsenał rakiet mógłby stać się ponadto ważnym elementem strategii ataku na amerykańskie cele wojskowe w zatoce. Taki atak byłby z kolei pretekstem do intensyfikacji konfliktu pomiędzy Iranem a państwami zatokowymi, w których Amerykanie posiadają swoje bazy. Szczególnie prawdopodobny byłby konflikt na linii Iran – Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA).
Zagrożenie radykalizacji.
Amerykański atak jest ryzykiem radykalizacji. Pomimo bowiem, że cześć arabskich władców powitałaby zapewnie amerykańską interwencję z zadowoleniem, reakcja arabskiej ulicy byłaby zdecydowanie przeciwna. W oficjalnej propagandzie arabskich sunnickich monarchii zatokowych, mocarstwowy Iran jest władany przez szyickich heretyków, dążących do podkopania sunnickiej pozycji. Zagrożenie irańskie jest ponadto częstokroć używane jako argument dla umacniania, reprezentowanego przez Saudyjczyków, sunnickiego przywództwa regionalnego oraz dla usprawiedliwienia amerykańskiej obecności militarnej. W przypadku interwencji Amerykanów propaganda owa straciłaby jednak na wiarygodności. Pomimo bowiem, że środowiska sunnickie wierzą w konieczność defensywnej polityki względem potencjalnej agresji mocarstwowego Iranu, amerykańska agresja mogłaby okazać się zbyt trudnym testem sunnickiej lojalności. Ostatecznie nalot na Iran byłby niczym innym jak agresją dokonaną na muzułmańskim państwie. Interwencja stałaby się tym samym podstawą antyamerykańskiej propagandy. W warunkach systematycznego spadku amerykańskich notowań w regionie, propaganda owa mogłaby się okazać wyjątkowo skuteczna.
Problem byłby szczególnie istotny w krajach, w których władze sprawują politycy Amerykanom niechętni (Egipt) oraz gdzie funkcjonują legitymowane dużym społecznym poparciem silne szyickie milicje (Liban, Jemen, Irak). W wypadku interwencji doszłoby zapewne do masowych protestów i zbiorowej manifestacji poparcia dla ekstremizmu. W warunkach, w których każdy z wymienionych krajów przechodzi trudną, narażoną na wewnętrzny konflikt ustrojową transformację, wzrost społecznego poparcia dla ekstremizmu mógłby okazać się katastrofalny w skutkach.
Z punktu widzenia Amerykanów zatem, konfrontacja z Iranem jest zwyczajnie nieopłacalna. Potencjalne zaś korzyści niewspółmierne do ryzyka. Jedyną ewentualnością, w jakiej Amerykanie odpowiedzieliby bezwzględnie, byłby atak Iranu na zatokowych amerykańskich sojuszników arabskich czy próba przejęcia regionalnych wpływów. Przykładem owej konsekwencji były dotychczasowe interwencje w regionie. Zarówno bowiem I jak i II Wojna w Zatoce Perskiej były wywołane nie tyle zagrożeniem militarnym ze strony Iraku, ale iracką butą wobec amerykańskiej regionalnej pozycji. Na potrzeby opinii publicznej, jak i samych polityków, wiarygodność interwencji została podparta argumentem zagrożenia bronią masowego rażenia. Dziś wiadomo, że broni nie było a dokumentacja wywiadu została częściowo sfabrykowana.
Sami ajatollahowie nauczeni lekcją iracką zdają sobie sprawę, że ich bezpieczeństwo jest zagwarantowane tak długo, jak długo sami nie sprowokują konfliktu. Prowokacja ze strony Iranu jest jednocześnie mało prawdopodobna. Wbrew bowiem obiegowemu przekonaniu, szyicka teokracja to nie system rządzony przez irracjonalnych fanatyków. Pomimo bowiem całych pokładów uprzedzeń, ajatollahowie zdają sobie sprawę z politycznych uwarunkowań, determinujących bezpieczeństwo ich reżimu i doskonale wiedzą, gdzie przebiega granica której przekraczać nie mogą. Granicą tą jest suwerenność amerykańskich interesów regionalnych.
Amerykanie natomiast będą unikać agresji na Iran tak długo, jak długo Teheran będzie tolerował amerykańską regionalną supremację. Prawdopodobnym scenariuszem będzie zapewne nacisk obejmujący: międzynarodową współpracę dyplomatyczną w ramach ONZ, konsekwentną międzynarodową izolację, gospodarcze sankcję, kontynuację kontroli IAEA oraz kontynuację wysiłków wywiadowczych i sabotujących.
Oczywiście nie jest to taktyka, która gwarantuje powodzenie. Jak się można domyślać, Iran nie zaprzestanie prac nad wzbogacaniem radioaktywnych materiałów. Wciąż jednak jest to taktyka, która unika potencjalnie zgubnej w skutkach konfrontacji. Z punktu widzenia USA droga dyplomatyczna jest niejako złem koniecznym. Jednocześnie Amerykanie jasno dają do zrozumienia, że tolerancja Białego Domu ma swoje granice.
IZRAEL
Z punktu widzenia Izraela problem wygląda inaczej. Zgodnie z ową optyką granica, uzasadniająca opcję militarną już została przekroczona. Dodatkowo, jak rozumują izraelscy zwolennicy interwencji, droga militarna jest rozwiązaniem najbardziej racjonalnym. Skoro bowiem Izrael posiada zdolności pozwalające na zniszczenie czy spowolnienie irańskiego programu jądrowego, czekanie aż Teheran zadecyduje o budowie bomby nie ma sensu. Argumentacja owa stała się uzasadnieniem dla koncepcji jak najszybszych nalotów prewencyjnych. W powyższej perspektywie Izrael nie może bowiem dopuścić do sytuacji, w której zniszczenie irańskich wirówek byłoby niemożliwe bez zaangażowania szerokiej interwencji. Dopóki zaś atak jest w stanie nadszarpnąć irański program bez aplikowania taktyki masowych nalotów, jego zaniechanie byłoby nie tylko pomyłką strategiczną, ale zwyczajnym brakiem logiki.
Ronen Bergman, analityk izraelskiej gazety Yedioth Ahronth, w udzielonym w końcu stycznia dla New York Times-a wywiadzie stwierdził wprost, że jak najszybszy atak prewencyjny jest konieczny, gdyż „Iran posiada pięć ton materiału radioaktywnego, który – jeśli wzbogacony – wystarczy na budowę 5 do 6 bomb atomowych”. Rewelacje Bergmana nie były nowe, podobnie wypowiadał się były izraelski szef wywiadu Amos Yadlin, który już w początkach grudnia alarmował, jakoby Iran posiadał wystarczającą ilość materiału by wyprodukować kilka atomowych głowic.
Izraelscy zwolennicy interwencji starali się ponadto pozyskać wsparcie Amerykanów. Nie bez znaczenia dla owych starań były wypowiedzi izraelskiego wiceministra Mosze Jalona-a, który zadeklarował, że zgodnie z informacjami izraelskiego wywiadu Iran „jest bliski wyprodukowania rakiety międzykontynentalnej o zasięgu10000 km”. Zasięg takiej rakiety byłby zatem bliski odległości pomiędzy Teheranem a Los Angeles (około 12000). Publikowane na łamach amerykańskiej prasy informacje izraelskiego wywiadu były zapewne obliczone na wytworzenie atmosfery, która mogłaby skłonić Biały Dom do bardziej ryzykownej polityki. Ostatecznie jednak amerykański wywiad zaprzeczył rewelacjom Jalona, podkreślając, że zbudowanie rakiety międzykontynentalnej jest poza zasięgiem Irańczyków.
Argumentacja zwolenników interwencji jest ponadto umocowana w dotychczasowych działaniach militarnych Izraela. Atak na Iran nie byłby bowiem pierwszą tego typu operacją. Należy jednocześnie stwierdzić, że podczas gdy argumentacja owa powołuje się na przykład podobnych interwencji z przeszłości, akcja w Iranie byłaby atakiem zasadniczo różnym od tych, które do tej pory podejmował Izrael. Dotychczasowe naloty prewencyjne Izraela na: reaktor Osirak w Iraku w 1981 r. oraz syryjski reaktor Al-Kibar w roku 2007 były typowymi atakami precyzyjnymi. Zarówno iracki jak i syryjski program atomowy znajdował się bowiem w stadium początkowym, co umożliwiło ich zneutralizowanie za pomocą ograniczonych środków.
W przypadku Iranu, nalot prewencyjny musiałby oznaczać o wiele szerszą interwencję. Głównie ze względu na zaawansowanie programu. Skalę irańskiego programu oszacował lutowy raport IAEA. Zgodnie z ową analizą Irańczycy dokonali znacznie większego postępu niż wcześniej przewidywano. W okresie pomiędzy końcem listopada2011 alutym 2012, Irańczykom udało się aktywować ponad 1000 nowych wirówek wzbogacających uran, zwiększyć produkcję nisko wzbogaconego uranu o30 kgw skali miesiąca oraz uruchomić nowy ośrodek wzbogacania w Fordow. Zaawansowanie przejawia się ponadto w zdolności do rozwoju niezależnego od ekspertów zewnętrznych procesu technologicznego. Irańczycy samodzielnie wyprodukowali miedzy innymi płyty i pręty paliwowe, które już zdążyły znaleźć zastosowanie w elektrowni w Teheranie.
Tym samym neutralizacja programu – rozwiniętego w dużej mierze rodzimym, niezależnym wysiłkiem – musiałaby zaangażować skomplikowaną, narażoną na eskalację interwencję. Atak musiałby bowiem objąć szeroki zakres celów.
Problem przedstawiali między innymi analitycy konserwatywnego think tanku The Council on Foreign Relations, którzy w jednej z lutowych publikacji argumentowali, że dla zapewnienia sukcesu naloty prewencyjne powinny uderzyć nie tylko w reaktory, ale również w: wojskowe i cywilne instytuty naukowe i technologiczne potencjalnie zaangażowane w program; reaktory Kum, Natan i Fordow; ośrodki produkcji i inżynierii broni balistycznej; cywilnych i wojskowych naukowców biorących udział w programie, czołowych decydentów Korpusu Strażników Rewolucji oraz ministerstw spraw wewnętrznych i wywiadu.
Interwencja taka w oczywisty sposób prowadziłaby do intensyfikacji i radykalizacji konfliktu. Szeroki zakres nalotów oznaczałby ryzyko śmierci setek irańskich cywilów. Teheran byłby zmuszony odpowiedzieć. Nawet jeśli Izraelowi udałoby się zneutralizować ryzyko irańskiej reakcji wojskowej, to największą porażką interwencji byłyby nie tyle ewentualne konsekwencje militarne, co radykalizacja samych Irańczyków. Interwencja stałaby się podstawą argumentacji uzasadniającej konieczność jądrowych zbrojeń. Prewencyjny atak stałby się de facto zorientowanym na aspekt militarny determinantem kontynuacji irańskiego programu. Tym samym więc, mimo że interwencja izraelska mogłaby doraźnie spowolnić program, to w kategoriach strategicznych okazałaby się wręcz jego impulsem.
Jednocześnie przyszła kontynuacja zbrojeń musiałaby odbywać się w warunkach tajnych. Prace nad jądrowym potencjałem trafiłby zatem prędzej czy później do podziemnych zabunkrowanych laboratoriów. Tym samym więc, strategiczna pobudka argumentująca konieczność ataku jako prewencji przed ukryciem ewentualnych zbrojeń, stałaby się ostatecznie powodem, dla których ewentualność owa mogłaby stać się realnością. Izraelski atak prewencyjny zamknąłby tym samym możliwość wykorzystania kanałów negocjacyjnych i kontrolnych (w tym inspekcje IAEA), a dotychczas stosowana strategia powstrzymywania, która od dekady służy jako narzędzie prewencji irańskich nuklearnych dążeń, straciłaby na aktualności. Z izraelskiego punktu widzenia byłby to rezultat wybitnie niepożądany.
JEŚLI NIE WOJNA TO CO?
Ostatecznie taktyką, która ma większe szanse na zneutralizowanie irańskiego zagrożenia nuklearnego, może być nie tyle militarny atak, ale konsekwentna współpraca międzynarodowa w sferze sankcji i dyplomacji. Znamiennym dowodem potwierdzającym skuteczność owego podejścia, były losy irackiego programu nuklearnego, który, mimo że ograniczony w zasięgu i niezawansowany, przetrwał ostatecznie izraelski sabotaż. W rzeczywistości atak prewencyjny z 1981 jedynie wzmocnił determinację Iraku do posiadania broni. Ostatecznym środkiem prewencji nuklearnych ambicji Husajna okazała się polityka ‘powstrzymywania’ zaaplikowana przez społeczność międzynarodową. Skuteczność powstrzymywania jest jednocześnie uzależniona od jakości współpracy międzynarodowych partnerów. Podstawowym wymogiem jest jednomyślność i konsekwentna izolacja, te zaś są możliwe jedynie w warunkach współpracy dyplomatycznej. Aktualny układ sił, mimo że nie gwarantuje sukcesu, jest potencjalnie skuteczny tak długo, jak długo aktorzy międzynarodowi są zgodni co do jego pryncypiów. Jeśli Izrael wyłamie się z dotychczasowej taktyki, kontynuacja prewencji irańskiego zagrożenia nuklearnego będzie utrudniona.
Przyjmując założenie, że izraelski atak nie będzie w stanie permanentnie upośledzić nuklearnego programu, oczywistą konsekwencją będzie konieczność kontynuacji strategii powstrzymywania. Jednocześnie jednak, w przypadku jednostronnej interwencji, strategia owa straci na wiarygodności. Społeczność międzynarodowa, która aktualnie pozostaje jednomyślna, może wycofać się z poparcia dla izolacji Iranu. Atak Izraela może zdyskredytować zasadność dalszej izolacji, która może jawić się jako bezproduktywna, bo pogwałcona przez jednostronną akcję militarną. W rezultacie zaś, zniweczone zostaną dotychczasowe osiągnięcia prewencji proliferacji.
Należy jednocześnie stwierdzić, że dyplomacja jako taka nie jest bynajmniej gwarantem przezwyciężenia kryzysu. Bardziej istotny jest jej zakres. Negocjacje powinny być przede wszystkim skupione na podmiotowości samych Irańczyków. Irański program atomowy nie jest bowiem rzeczywistością abstrakcyjną czy odizolowaną od społecznego kontekstu, nie jest również jedynie uzależniony od dobrej czy złej woli ajatollahów. Istotnym czynnikiem, jaki powinien determinować negocjacje, jest istota społecznego poparcia jakim cieszy się nuklearny program. Jak pokazują badania, w przeciągu ostatnich dwóch lat charakter owego poparcia uległ wyraźnej zmianie, zanotowano bowiem 20% spadek poparcia dla cywilnego wymiaru badań, przy jednoczesnym 15% wzroście poparcia dla nuklearnych zbrojeń.
Istnieje ryzyko, że jeśli negocjacje będą radykalnie naciskać na Iran, starając się wymusić całkowite wstrzymanie programu, tendencja owa może ulec pogłębieniu. Nacisk i sankcje skierowane w program jako taki mogą pchnąć Irańczyków w kierunku radykalizacji. Wymóg całkowitego demontażu nuklearnych programu może być przez wielu odebrany jako cios w irańską niezależność. Ostatecznie bowiem prace nad wzbogacaniem uranu dla celów cywilnych nie są zabronione, a Iran jako sygnatariusz układu o nierozprzestrzenianiu ma do nich prawo. Tak też postrzegają zagadnienie sami Irańczycy. Jak pokazuje rezultat badań Gallusa, ponad 80% Irańczyków uznaje prawo do prowadzenia badań jądrowych za decyzję suwerenną. Nacisk może tym samym spowodować nasilenie oficjalnej propagandy reżimu, przedstawiającej Iran jako ofiarę nieuzasadnionego sabotażu. W warunkach karmionej frustracją radykalizacji na aktualności jednocześnie zyskać mogą hasła militarystyczne.
Mechanizmy negocjacyjne muszą być zatem ukierunkowane nie tyle na prewencję programu nuklearnego jako takiego, co na zapobieżenie ewentualnej radykalizacji. Społeczność międzynarodowa musi jasno określić cel swojego nacisku i wysłać czytelny komunikat usprawiedliwiający sankcje jako narzędzie prewencji militarnego wymiaru badań. Podejście negocjacyjne powinno zatem przyzwolić na rozwój cywilnego aspektu programu. Negocjacyjna elastyczność byłaby wyraźnym sygnałem skierowanym do Irańczyków, przedstawiającym wysiłki międzynarodowej społeczności jako narzędzie kształtowania polityki bezpieczeństwa w regionie oraz element strategii wychodzącej naprzeciw irańskim oczekiwaniom. Jednocześnie zaś, pomogłaby zdyskredytować propagandę reżimu, usprawiedliwiającego swoją opresyjną władzę zagrożeniem i koniecznością obrony Iranu przez imperialnymi zakusami wrogów. Przyzwolenie na produkcję średnio wzbogaconego uranu dla celów cywilnych, mogłoby stać się zatem pośrednim instrumentem powstrzymywania proliferacji.
Źródła:
Globalpolitician.com, Foregin Policy Journal, Haatretz, IAEA, The Weekly Standard, foreignaffairs.com, Council on Foreign Relations, Reuters, pbs.org, The New York Times, rand.org
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.