Postanowiliśmy zrezygnować z lunchu podawanego w hotelowej stołówce, do której udali się uczestnicy konferencji. W zamian skierowaliśmy się do pobliskiego obozu uchodźców – Amari Camp.
Obóz jest przeludniony i gęsto zabudowany, znalezienie miejsca, w którym można zjeść nie było łatwe. Gubiąc się w zakurzonych ulicach dotarliśmy ostatecznie do niewielkiej piekarni, podawali tam falafele i ciasto z tymiankiem. Przy piecu uwijało się kilku nastoletnich chłopaków. Z braku opału w ogień pieca trafiały jakieś zdezelowane meble i kawałki okiennych ram skromnie okraszone drobinami węgla.
Na rozklekotanej kanapie w rogu pomieszczenia siedział mężczyzna.
– Skąd jesteście ?
– Z Polski – odpowiadamy.
– Bulanda? Welcome, please.
Po czym zaprasza by spocząć koło niego poklepując zakurzoną kanapę. Na zachętę wyjmuje z kieszeni polski banknot, uśmiechając się szeroko. Abu Akka, bo tak się nazywał, stał się naszym kompanem i przewodnikiem po obozie Amari. Jak się dowiedzieliśmy po kilku minutach abu Akka był trenerem młodzieżowej grupy szermierzy, z którymi przebywał na treningach w Polsce.
Drużyna kobieca spotykała się dwa razy w tygodniu (no przynajmniej starała się spotykać, gdyż częściej bywało, że abu Akka dzwonił i mówił, że dziś zajęć nie będzie). Przychodziło zaledwie kilka dziewcząt, ale to i tak ogromny sukces – obóz to miejsce dość konserwatywne. Dziewczyny mówiły, że marzą o wyjazdach na turnieje, …do Polski, do Europy.
Pokolenie młodych nie żyje już tym samym wspomnieniem co abu Akka, który swojej córce nadał imię Akka na pamiątkę miasta, z którego pochodził, a które teraz jest na terenie Izraela. Młodzi marzą przede wszystkim o wyrwaniu się z ciasnych granic obozu, czy granic Autonomii Palestyńskiej.