Dla niektórych jest to spełnienie złych snów, dla innych zapowiedź zwycięstwa muzułmańskiej prawowierności nad pokłosiem kolonializmu oraz zgnilizną Zachodu. Tak czy inaczej, nowym prezydentem Egiptu został Mohammed Morsi – kandydat Bractwa Muzułmańskiego. Wynik pierwszych demokratycznych wyborów w Egipcie mówi wiele o prawdziwych postawach egipskiego społeczeństwa.
Choć zwolennicy egipskiej armii i kontrkandydata Morsiego – Ahmeda Szafika uważają wynik wyborów za sfałszowany, nowa rzeczywistość staje się faktem. Nowy szef państwa, co istotne, nie jest w żaden sposób związany z armią, która dotychczas grała w Egipcie pierwsze skrzypce i po obaleniu prezydenta Mubaraka, miała uratować ten kraj przed wpadnięciem w objęcia islamskiego fundamentalizmu. Na niewiele zdało się zatem budowanie pozytywnego wizerunku Najwyższej Rady Wojskowej na Facebooku, któremu dopingował cały świat. Media społecznościowe spełniły swoją rolę przy obalaniu Mubaraka, a życie w Egipcie toczy się dalej. Bractwo Muzułmańskie zwyciężyło zarówno w wyborach parlamentarnych, jak i prezydenckich.
Mohamed Morsi wciąż pozostaje dużą niewiadomą, bo nie był to polityk z tych najbardziej znanych, a jego kandydatura pojawiła się dopiero, gdy inny, bardziej rozpoznawalny człowiek Braci Muzułmanów – Chairat al-Szater został wykluczony z wyścigu prezydenckiego z powodu ciążącego na nim wyroku.
Strategia prowadząca do zwycięstwa była prosta. W swojej kampanii Morsi użył kilku kontrowersyjnych haseł. Były to z naszej, europejskiej perspektywy hasła mocno nacechowane radykalizmem. Morsi, po pierwsze, zaproponował pozbawienie możliwości kandydowania na urząd prezydenta kobietom oraz nie-muzułmanom. Po drugie zaś, zadeklarował wolę rewizji traktatu pokojowego z Izraelem, podpisanego w Camp David w 1979 roku.
Obie kwestie są dość niepokojące. Bliskowschodni islamizm rośnie w siłę, ale to nic dziwnego, skoro ostatnie dekady udowodniły społeczeństwom tego regionu, jak bardzo są niesprawiedliwie traktowane w porównaniu z tymi prawdziwie demokratycznymi. Młodzi ludzie na całym świecie mają teraz dostęp do internetu, dzięki czemu wiedzą jak kto żyje i co komu wolno pod niemal każdą szerokością geograficzną. Ludzie chcą godności, a czy będzie to wolność w sensie muzułmańskim, czy też liberalnym to już inna sprawa. Dlatego też w wielu krajach Bliskiego Wschodu – regionu do niedawna zdominowanego przez „głaskane” przez Zachód autorytarne reżimy, demokracja oznacza zwycięstwo opcji politycznego islamu. Tak jest przynajmniej w pierwszej kolejności.
Islam, od wielu dekad nawołuje do odrzucenia panującej niesprawiedliwości, którą na Bliskim Wschodzie zainstalował i wspierał Zachód. Wybór Morsiego, który stawia właśnie na islam, jest zatem zupełnie logiczny.
Konflikt izraelsko-palestyński jako magnes wyborczy
Większość pro-islamskiego społeczeństwa egipskiego, jak muzułmanom przystoi, sercem jest po stronie braci w wierze – Palestyńczyków i postrzega Izrael jako dręczącego ich okupanta. Egipcjanie nie mieli wpływu na podpisanie traktatu w 1979 roku i przez trzy dekady wielu z nich ubolewało nad tym. Tymczasem ktoś obiecuje im zmianę. Postulat Morsiego, dotyczący rewizji traktatu to ruch niezwykle ryzykowny. Z jednej strony taka postawa przysporzyła mu zapewne wielu zwolenników w samym Bractwie Muzułmańskim, jak i wśród jeszcze bardziej radykalnych salafitów, którzy także są w Egipcie niebagatelną siłą. Niemniej są i poważne minusy rzucania społeczeństwu takich propozycji. Rewizja traktatu w praktyce pozbawi Egipt amerykańskiej pomocy finansowej – a chodzi tutaj o niebagatelne sumy co roku wpływające do Kairu. Czy zatem Morsi, już teraz jako prezydent, zdecyduje się na radykalne posunięcia?
Kamel Wazni, analityk wypowiadający się dla irańskiej telewizji Press TV (antyizraelskiej z natury, rzecz jasna) podkreślił, że Bractwo Muzułmańskie z Morsim, jako prezydentem na czele, będzie musiało spełnić wyborczy postulat, gdyż społeczeństwo egipskie mocno wspiera Palestyńczyków i respektuje ich prawo do posiadania własnego państwa. Wazni podkreślił, że postulat o rewizji traktatu może przez jakiś czas pozostać nie spełnionym, lecz po dłuższym czasie Morsi może, w wyniku niespełniania obietnic, stracić kredyt zaufania społecznego. Także autentyczność prezydenta jako prawdziwego przedstawiciela Bractwa Muzułmańskiego może zostać zakwestionowana.
Nie da się zaprzeczyć, że Mohamed Morsi postawił w wyborach na elektorat radykalny i te proste, populistyczne hasła doprowadziły go do zwycięstwa. Teraz postulat o zmianie postawy Egiptu wobec Izraela może rzeczywiście stać się faktem. Władze Izraela mają prawo czuć się zaniepokojone.
Oto prawdziwe, pozbawione makijażu, oblicze zeszłorocznej Arabskiej Wiosny.
Bać się, czy nie?
W swoim pierwszym po wyborach publicznym wystąpieniu Morsi zaapelował do wszystkich Egipcjan – zarówno muzułmanów, jak i chrześcijan o jedność i walkę z tymi, którzy chcą ich podzielić. Może będzie dobrym prezydentem, może nie – to się okaże. Oby tylko dbał w Egipcie o demokrację, jak to obiecuje, a wszystko zweryfikują kolejne wybory.
Warto nadal obserwować sytuację na Bliskim Wschodzie, a nie odwracać głów, gdy romantyczny (w naszym mniemaniu) mit o dążącym do zachodnich ideałów okazuje się mrzonką. Świat się zmienia – trzeba wychodzić mu naprzeciw. Islam u władzy w krajach muzułmańskich nie musi wcale być czymś niebezpiecznym. Najpierw jednak trzeba dobrze go poznać, a nie odgradzać się od niego, lub też wpadać w panikę.
Zacznijmy rozumieć potrzeby innych ludzi, zamiast drżeć przed enigmatycznym wojującym islamem, końcem wczasów all-inclusive i fotografowania się na wielbłądzie z piramidami w tle.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.