Po niedawnym ataku na egipski posterunek wojskowy gwałtownie zaostrzyła się sytuacja na Synaju. Grozi to ponowną blokadą Gazy. Hamas widzi w tym robotę Mossadu.
Ostrzeżeń nie brakowało. Od 18 miesięcy, czyli od wybuchu egipskiej ‘rewolucji’ szejkowie beduińscy z Synaju skarżyli się na coraz większą i coraz bardziej bezczelną działalność uzbrojonych grup dżihadystów na półwyspie. W lipcu br. pojawiły się ulotki i video, w którym islamiści zapowiadają przekształcenie Synaju w emirat i domagają się od władz Egiptu aby wprowadziły na tym terenie szarjat, albo wyniosły się za Kanał Sueski. 2 sierpnia Izrael wezwał swych obywateli, aby unikali urlopów w kąpieliskach na Synaju, bo ma meldunki wywiadu o planowanym ataku. W niedzielę 5 sierpnia Izrael zastrzelił Palestyńczyka jadącego w Gazie na motocyklu twierdząc, że był terrorystą.
W kilka godzin później, o zachodzie słońca, nastąpił atak, jakoby odwetowy, jednak nie na izraelski, lecz na egipski posterunek na punkcie kontrolnym na rozstaju dróg pomiędzy Egiptem, Izraelem i strefą Gazy. Wygląda na to, że egipscy żołnierze znów zaniedbali podstawowe zasady ostrożności, bo – jak to w ramadanie bywa – bardzo im się spieszyło, aby zasiąść do wieczornego posiłku. Około 35 napastników przebranych za Beduinów bezkarnie i po prostu weszło na posterunek i otworzyło ogień z broni maszynowej do beztrosko jedzących, kładąc na miejscu trupem 16 żołnierzy. Część z zabitych jeszcze miała jedzenie w ustach, kiedy zbierano potem ich ciała. Napastnicy przechwycili następnie dwa transportery opancerzone, podobno szybko nafaszerowali je ładunkami wybuchowymi i ruszyli w stronę granicy izraelskiej. Żydzi nie dali się jednak zaskoczyć. Jeden z pojazdów, nieudolnie kierowany nie przedarł się przez zasieki, zapalił się i eksplodował ‘w pusto’ (bez ofiar poza załogą) na przejściu granicznym w Kerem Szalom. Drugi wdarł się pustynią na jakieś dwa kilometry na terytorium Izraela i wtedy został trafiony rakietą z helikoptera.
Wojsko egipskie ocknęło się prawie natychmiast i zaczęło ściągać posiłki blokując całą północ Synaju. Wywołało to reakcję części miejscowej ludności. Naoczni świadkowie mówią o przynajmniej kilku atakach ze strony islamistów, którzy w nocy 7 sierpnia ostrzeliwali lotnisko w al-Arisz, największym mieście tego regionu, oraz drogę do Rafah na granicy z Gazą. Wojsko egipskie ścigało potem napastników aż do at-Touma, miasteczka zamieszkałego przez klan Qurn, silnie powiązany ze skrajnymi islamistami, a także zaatakowało grupę w Szejk Zuaid, ubraną w stroje afgańskie, która kontrolowała ruch samochodów. Tych ostatnich wskazali ludzie Hamasu. W chaosie informacyjnym na ten temat, mówi się o zabiciu sporej ilości ekstremistów, ale miejscowi nie dają temu wiary. Raczej podejrzewają że to armia dodała sobie chwały, i że prawdziwa kampania przeciw ekstremistom dopiero się rozpocznie.
W Egipcie żal i upokorzenie wywołały fale oskarżeń i pretensji. Zwolennicy, wciąż bardzo liczni, starego porządku natychmiast oskarżyli nowy rząd islamski i prezydenta Mursiego o naiwne poluzowanie kontroli ze strefą Gazy, gdzie rządzi bratni Hamas i o wpuszczenie na Synaj i do Gazy niebezpiecznych elementów islamskiego ekstremizmu. Podczas pogrzebu zabitych żołnierzy nowy premier Hiszam Kandil został wygwizdany i z tłumu obrzucony butami, co jest na Wschodzie tradycyjnym symbolem pogardy.
Z kolei zarówno sam prezydent Mursi, jak i Bractwo Muzułmańskie (Ihłan), które zdobyło władzę w Egipcie, wskazali palcem na Izrael i jego służby. Zwrócili oni uwagę na fakt, że napastnicy po ataku skierowali się w stronę Izraela i początkowo nie było informacji, ilu ich tam zginęło lub zostało zidentyfikowanych. Co więcej, Izrael był przygotowany na ich atak, natychmiast zniszczył oba porwane samochody i w ten sposób zatarł ślady. Wzajemne zarzuty na tym się jednak nie kończą. Teraz Izrael wskazał na islamistów ze strefy Gazy i dostarczył dowodów swego wywiadu wojskowego (Szin Beth) świadczących o dużych zaniedbaniach żołnierzy egipskich, pilnujących granicy z Gazą. Prezydent Mursi wycofał więc swoje pierwsze oskarżenie i skorzystał szybko z okazji, aby zdymisjonować grupę nieprzyjaznych mu generałów, w tym szefa wywiadu Murada Muafi i wojskowego gubernatora północnego Synaju.
Po odzyskaniu przez Egipt Synaju z rąk Izraela w wyniku porozumienia z Camp David w 1979 roku, władzę na półwyspie aż do dziś sprawują mianowani przez Kair gubernatorzy wojskowi. Nie udało się im jednak narzucić skutecznej kontroli nad szlakami przemytu i przerzutu osób przez pustynię, ani opanować gniazd tamtejszego terroryzmu. W roku 2004 doszło do ataków na ośrodki turystyczne na południu półwyspu, co pociągnęło za sobą kampanię starć i wzmocnionej kontroli wojskowej, w których ucierpieli także miejscowi Beduini. Dodatkowo ich niezadowolenie wzrosło odkąd do pracy w centrach turystycznych na wybrzeżu zaczęli masowo napływać Egipcjanie znad Nilu.
Kiedy władzę w Gazie przejął Hamas w 2007 roku i Izrael rozpoczął oblężenie tej pustynnej strefy zamykając w niej półtora miliona ludzi, w nadziei wzięcia ich głodem i nędzą przynajmniej na tyle, aby wyrzekli się Hamasu, Mubarak – który z Izraelem współpracował – na życzenie Tel-Awiwu zaplombował też niewielka granicę Gazy z Egiptem. To spowodowało jednak, że pod granicą wykopano przez lata setki tuneli, którymi szmuglowano co się tylko dało. Dla Beduinów, ale i dla egipskich łapowników oraz dla Hamasu, który kontrolował ten proceder, biorąc po prostu marżę zamiast podatku od ludności, nastały złote czasy krociowych zysków. Struktura przemytu zmieniała się wraz z popytem, ale w ostatnim roku ogromnie wzrósł przemyt broni do Strefy Gazy. Broń ta pojawiła się na rynku po tym, jak ekstremiści islamscy, nasłani na Libię tak jak obecnie na Syrię, opanowali i rozszabrowali arsenały libijskie po upadku Kaddhafiego.
Skargi Izraela na słabą kontrolę egipską nad przemytnikami i bandami na Synaju nie są niczym nowym. Kair zawsze na to odpowiadał, że w myśl porozumienia z Camp David, Synaj ma być buforowa strefą zdemilitaryzowaną, gdzie Egipt może utrzymywać tylko lekko uzbrojone siły policyjne i nie może wprowadzać broni ciężkiej. Dopiero w zeszłym roku Izrael zezwolił Egipcjanom na wprowadzenie dodatkowych 1500 ludzi i na patrole helikopterowe wzdłuż granicy Synaj-Negew. Obecnie, w następstwie ostatnich zajść Egipt ponownie zamknął swą granicę ze strefą Gazy, zapowiedział zamknięcie tuneli i rozpoczął ściganie dżihadystów na pustyni. Armią egipską dowodzi wciąż ten sam generał Mohammed Hussein Tantawi, wykształcony w akademiach wojskowych USA, który za Mubaraka pilnował, aby Gaza była szczelnie zamknięta od strony Egiptu.
Jest to więc bardzo zła wiadomość dla Gazy. Lider Hamasu Ismail Hanije uważa, że całe zaostrzenie sytuacji jest robotą Mossadu, gdyż odpowiada interesom Izraela. Pozwala mu utrzymać a nawet zaostrzyć blokadę Gazy, tworzy napięcie na linii Hamas-Kair, zamyka przejście graniczne w Rafah, grozi zniszczeniem handlu tunelowego i tworzy klimat przyzwolenia na dalsze ataki armii izraelskiej przeciw ludności Gazy. „Najważniejsze pytanie w każdej tajemniczej sprawie brzmi: komu przyniosła ona korzyść? Tu jest to korzyść Izraela. Zawsze jest tak, że kiedy Izrael ostrzega i wycofuje swoich turystów, zaraz potem następuje atak” – zauważa Hanije. Jego zdanie podzielają niektórzy obserwatorzy sceny bliskowschodniej, którzy wskazują, że na tle tzw. arabskiej wiosny Mossad ogromnie się zaktywizował.
Zajścia na Synaju dają Izraelowi również i polityczną korzyść. W obliczu zwiększonych potrzeb obecności wojsk egipskich na Synaju, będzie potrzebne ponowne wynegocjowanie porozumienia między Egiptem a Izraelem, na które w innych warunkach prezydent Mursi nie miałby pewno ochoty.
Bogusław Jeznach
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.