Złote obroże, czyli kino w służbie propagandy islamskiej republiki

Z pewnością wielu Polaków kojarzy ten mural z rządami szyickiego kleru w Iranie.

Zdobi on boczną ścianę wieżowca znajdującego się w centrum Teheranu przy ulicy Karim Chan-e Zand na odcinku pomiędzy ulicami Qarani i Nedżatollahi. Pomimo, że został namalowany już lata temu wydaje się być w doskonałym stanie, co w tutejszym klimacie i przy ogromnym zanieczyszczeniu powietrza w teherańskiej metropolii nie byłoby możliwe bez systematycznej renowacji, na którą miejscowe władze nie żałują środków. Klarowny przekaz Marg bar Amrika – Śmierć Ameryce dopełnia hasło obecnego rahbara Alego Chameneiego głoszące, że Iran nigdy nie będzie układał się z Ameryką. I faktycznie w tej materii nic się nie zmienia od 4 listopada 1979 r., kiedy to irańscy studenci na 444 dni zajęli ambasadę amerykańską, co doprowadziło do zerwania przez Waszyngton stosunków dyplomatycznych z Teheranem. Chociaż od tamtych wydarzeń minęła cała epoka, USA nadal nazywane są tu oficjalnie Wielkim Szatanem, a wszelkie wypowiedzi sugerujące, że nawiązanie kontaktów z Ameryką mogłoby być korzystne dla Iranu, są ostro krytykowane przez środowiska bliskie rahbarowi. Przekonał się o tym niedawno na własnej skórze Ali Akbar Haszemi Rafsandżani. Przewodniczący irańskiej Rady Arbitrażowej nazwał Stany Zjednoczone największą potęgą światową i stwierdził, że nie rozumie, dlaczego Iran nie nawiązuje z nimi stosunków, skoro mogą je utrzymywać inne kraje, które przecież także są skłócone z Ameryką.

Stany Zjednoczone to nie jedyne państwo, które w pośpiechu likwidowało swoją placówkę dyplomatyczną w Iranie. 29 listopada 2011 r. Irańczycy (podobno i tym razem byli to studenci) zaatakowali ambasadę Wielkiej Brytanii. Oficjalnym powodem miały być nowe sankcje nałożone na Iran. Na ich mocy, ponad tydzień wcześniej, Wielka Brytania zaprzestała jakichkolwiek transakcji z bankami irańskimi, w tym z bankiem centralnym. 28 listopada 2011 r. w odwecie za te sankcje irański parlament przegłosował obniżenie rangi brytyjskiej placówki dyplomatycznej do poziomu chargé d’affaires, co pociągnęło za sobą konieczność wydalenia z Iranu brytyjskiego ambasadora. W dzień po ataku studentów brytyjskie przedstawicielstwo zostało ostatecznie zamknięte, a personel ewakuowano. Kolejne lanej-e dżosusi (szpiegowskie gniazdo), jak określa się tu byłą placówkę amerykańską, której część budynku przekształcono w muzeum o tej samej nazwie, zostało wyeliminowane, a wysłannicy Małego Szatana (oficjalna nazwa Wielkiej Brytanii w języku propagandy irańskiej) opuścili w popłochu Teheran.

W to, że brytyjska ambasada była gniazdem szpiegowskim, w Iranie mało kto wątpi. Jakkolwiek prowadzenie przez wielu dyplomatów działalności niezgodnej z ich oficjalnym statusem poza miejscowymi organami bezpieczeństwa nikogo tu na co dzień specjalnie nie interesuje, ambasada Stanów Zjednoczonych w okresie rewolucji islamskiej, a w ostatnim czasie także przedstawicielstwo Wielkiej Brytanii, postrzegane były dość powszechnie jako siedziby mrocznych sił, które nieustannie usiłują ingerować w sprawy wewnętrzne Iranu. Na takim postrzeganiu roli obu krajów w Iranie ciąży wciąż żywa pamięć o roli brytyjskich i amerykańskich służb wywiadowczych w obaleniu nacjonalistycznego rządu Mohammada Mossadegha w sierpniu 1953 r.

Od pamięci zamierzchłych wydarzeń sprzed 59 lat znacznie większą rolę w utrzymywaniu poczucia zagrożenia angloamerykańskimi knowaniami odgrywają tutejsze media, którym przeciętny Irańczyk wierzy bezkrytycznie. Wielokrotnie podczas mego pobytu tutaj w dyskusjach na tematy polityczne, zwłaszcza dotyczące spraw międzynarodowych, jako argument ultima ratio, słyszałam słowa: „Widziałem w telewizji”, „Tak mówiono w telewizji”. Zastanawiające jest to, że wypowiadali je nie tylko prości ludzie, ale też studenci czy absolwenci najlepszych uniwersytetów w kraju.

Miejscowa propaganda nie odpuszcza żadnej możliwości, aby na poparcie swej tezy o obcych intrygach wymierzonych w Iran podsunąć widzom nowy kąsek, który część odbiorców z pewnością odrzuci jako indoktrynację zbyt dosłowną, ale większość go zaakceptuje i wyjdzie z kina czy nawet teatru w poczuciu, że odkryli ponurą tajemnicę walki dobra, symbolizowanego przez ich kraj, ze złem, które utożsamia się tu z Zachodem. Taki dualizm nota bene doskonale się wpisuje w irańską kulturę i – co za tym idzie – jest łatwo przyswajalny dla masowego odbiorcy.

Schemat ten wykorzystał reżyser Abulghasem Talebi, którego film Qaladeha-ye tala (Złote obroże) tej wiosny pokazano chyba w każdym kinie irańskim. Jako widza z Europy poziom propagandy tego dzieła na przemian bawił mnie i przerażał. Scenariusz oparty został na wydarzeniach, które miały miejsce w Iranie po wyborach prezydenckich w 2009 r. Mamy zatem ubraną na zielono irańską młodzież, zwolenników Mir Hosejna Musawiego, którzy zapewne rozeszliby się spokojnie do domów mimo nieskrywanego niezadowolenia z porażki wyborczej ich kandydata, jednak pod wpływem agentów brytyjskiego wywiadu MI6 rozpoczynają masowe demonstracje. Owi agenci, a właściwie jeden agent z grupą irańskich pomocników (dwóch kobiet, fanatycznych przeciwniczek rewolucji islamskiej, powiązanych z Mudżahedinami Ludowymi; młodej dziewczyny – tłumaczki w brytyjskiej ambasadzie; karykaturalnie przerysowanego geja; starca monarchisty; pospolitego rzezimieszka i „kreta”, który przedostał się do irańskiego ministerstwa informacji), poprzez Facebooka i Twittera rozsyłają informacje o rzekomym sfałszowaniu wyborów, nawołując do masowych protestów w obronie demokracji. Ci, którzy dali się na to nabrać, wychodzą na ulice, gdzie działa już jedynie psychologia tłumu, który z każdą minutą staje się coraz bardziej agresywny. Jedną z kulminacyjnych scen jest atak demonstrantów na posterunek basidżów. Zwyczajni Irańczycy nie dają się jednak łatwo sprowokować, a jedynie garstka pomocników agenta MI6, miota koktajlami Mołotowa nie wahając się nawet po kryjomu strzelać do demonstrantów. Śmiertelne ofiary zaś w oczach opinii publicznej z miejsca stają się szahidami – męczennikami, którzy zginęli z rąk brutalnej władzy. Basidże w tej scenie, podobnie jak większość mieszkańców Teheranu, usiłują zachować zimną krew. Uzbrojeni w kałasznikowy ciskają się po budynku, do którego co chwila wpada kolejny koktajl mołotowa wzniecając pożar. Ostatnie czego pragną to strzelać do tłumu. Wolą zginąć niż otworzyć ogień. W końcu jednak dwóch funkcjonariuszy, bardziej pod wpływem paniki niż z rozmysłem, strzela do demonstranta, który zdołał przekraść się przez mur posterunku i wdarł się do środka budynku. Młody chłopak umiera, a basidżowie zostają surowo upomniani przez zwierzchnika, który pozwala im strzelać jedynie w powietrze. Ciekawostką jest, że ów oblężony posterunek basidżów znajduje się przy ulicy Afrigha, w sąsiedztwie polskiej placówki dyplomatycznej.

Znamienna jest też scena w ambasadzie brytyjskiej. W rozmowie z członkinią gangu agenta MI6 dyplomata (ambasador?) nienaganną angielszczyzną z dubbingu wygłasza płomienne przemówienie o tym, że Anglia ma swoją placówkę w Iranie już od 300 lat i niezmiennie działa tylko i wyłącznie na rzecz swoich interesów. Z opanowanym wyrazem twarzy oświadcza, że Wielka Brytania od zawsze rządziła w Iranie i z pewnością to się nie zmieni. Prędzej upadnie tutejsza władza. Pod koniec sceny dyplomata energicznie podchodzi do młodej Iranki. Jego oblicze zmienia się w nagłym ataku furii. Krzycząc “Tu jest Wielka Brytania, zdejmij tę muzułmańską szmatę!” brutalnie zrywa dziewczynie chustę z głowy.

Brytyjscy agenci w filmie Qaladeha-ye tala są jednoznacznie źli. Sportretowani zostali też jako hedonistyczni brutale, którzy pławią się w luksusie, a usługują im piękne kobiety. Ich przeciwnicy – irańscy pracownicy ministerstwa informacji to skromni, porządni obywatele, bez reszty oddani swej pracy i służbie krajowi. Co ciekawe, agenci MI6 posługują się wyłącznie sprzętem firmy Apple, który eksponowany jest niemal w każdej scenie, podczas gdy dzielni irańscy stróże prawa nie używają jednej marki.

Uderzające jest, że w Złotych obrożach całkowicie zmarginalizowana została rola Mir Hosejna Musawiego, rzeczywistego inicjatora powyborczych demonstracji, którego zwolenników w języku propagandy określa się jako wichrzycieli, fetnegaran. Talebi nie wini go za rozpętanie zamieszek ani nie łączy z brytyjskimi agentami. Poza kilkoma scenami, w których twarz Musawiego pojawia się na plakatach wyborczych, jego postać jest nieobecna. Pominięto również płomienne przemówienia, jakie w tydzień po wyborach wygłosił rahbar Ali Chamenei. Nawoływał w nich do surowego rozprawienia się z wichrzycielami i demonstrantami. Twórcy filmu zupełnie pominęli wewnętrzne kwestie polityczne, a konflikt po wyborach sprowadzili do dualistycznego podziału na dobro, czyli nas/swoich, irańską policję/służby bezpieczeństwa i zło – ich/obcych, brytyjski wywiad MI6.

Film Talebiego nie schodzi z ekranów kin od blisko 5 miesięcy i codziennie grany był po 6 razy. Na pierwszy poranny seans przyszło dzisiaj około 30 osób. Co sprawia, że Złote obroże nadal przyciągają widzów? Może powszechne przekonanie, że to dobry film. Bileter w kinie Bahman w centrum Teheranu ochoczo zachwalał film przechodniom przystającym przed witryną z plakatami. Za jego namową kilka osób zmieniło swoje plany, by poświęcić dwie godziny na obejrzenie rodzimej superprodukcji propagandowej.

Do popularności Qaladeha-ye tala przyczyniły się również pozytywne recenzje. Autorzy wielu z nich podkreślali wartkość akcji i to, że film został dobrze nakręcony. Można się z tym zgodzić, ale jedynie pod warunkiem, że punktem odniesienia będą wyłącznie irańskie filmy akcji, którym wiele brakuje do filmów zachodnich, a ich estetyka wywołuje salwy śmiechu wśród widzów zagranicznych. Zatem jeśli przyjąć założenie, że porównujemy Złote obroże tylko do rodzimych produkcji, trzeba oddać filmowi, że – przynajmniej przez pierwsze 45-50 minut – ma rzeczywiście wartką akcję, której tempo w drugiej części niestety mocno przygasa. Zdziwienie budzi też zakończenie, w którym agent MI6 – wbrew regułom gatunku i moim oczekiwaniom – zamiast zginąć z rąk dzielnego policjanta, ucieka bezkarnie z Iranu przekraczając granicę w przebraniu niepełnosprawnego starca… Oczekujmy zatem sequela.

Źródło: Urszula Pytkowska

Tags: ,