Talibowie już wygrali wojnę o Afganistan, w którym prawdopodobnie znajdują się wielkie bogactwa mineralne. Czy Amerykanie zdążą się wycofać bez paniki? I co będzie dalej?
„Złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Tak można by w największym skrócie opisać amerykańskie sukcesy w podbijaniu i okupacji zwłaszcza krajów islamskich – Iraku, Libii, Afganistanu… Patrząc jak im to dotychczas wychodzi, trudno się nie dziwić dlaczego chcą kolejnych wojen – z Syrią, Iranem itp., które dziś rodzą jeszcze większe ryzyko, a jutro wróżą jeszcze większe trudności. I tu pojawia się moja główna teza, którą stawiam i której bronię już kolejny raz, a która wywołuje (zrozumiałą) furię u niektórych komentatorów: poprzez tajne wpływy i kontrolę opinii publicznej, jakie lobby żydowskie uzyskało za oceanem (choć nie tylko tam) Stany Zjednoczone stały się wielkim wasalem i zakładnikiem Izraela (nie odwrotnie!) i swoimi działaniami wojskowymi realizują politykę zagraniczną w interesie Tel-Awiwu, a nie Waszyngtonu. A celem tej polityki na Bliskim Wschodzie jest takie spacyfikowanie otoczenia Izraela, aby mu nie zagrażało. Do tego wcale nie jest potrzebne ich opanowanie i zaprowadzenie porządku lub spokoju na tych terenach, tylko odwrotnie: obrócenie ich w strefę permanentnego zamętu, gdzie każdy walczy z każdym, nikt nikomu nie ufa, nie ma przyszłości, narasta frustracja i poczucie krzywdy. Osobiście nie wierzę, aby w takim środowisku udało się Izraelowi nadal trwać bezpiecznie, ale jego stratedzy mają jakieś irracjonalne, podobno z Biblii wywodzone przesłanki, najwidoczniej biorąc do siebie znane słowa psalmisty: „Berło twej mocy wydam z Syjonu, świat cały padnie u twego tronu. A ty używać będziesz praw swoich, wśród nieprzyjaciół panując twoich”. O takim scenariuszu na Wielkiej Szachownicy i o rzekomo koniecznym podziale świata na strefy zamętu i strefy pokoju pisali już i Zbigniew Brzeziński, i Samuel Huntington i inni amerykańscy stratedzy-teoretycy. W moim przekonaniu jest to scenariusz fatalny. Po manichejsku: strategia szatana. Strategia wiodąca do III wojny światowej.
Brudna wojna w Afganistanie, o której chcę dziś trochę więcej napisać, jest już dawno przez NATO przegrana. Talibowie nie odeszli, nie poddali się i wciąż odzyskują wpływy. Po swojej stronie mają teraz moralną przewagę: to przecież oni bronią kraju i jego ludności przed obcymi najeźdźcami i okupantami, w dodatku niewiernymi, którzy niosą pożogę i śmierć, zabijają dronami z powietrza, profanują muzułmańskie świętości. Po stracie 2000 żołnierzy i utopieniu bilionów (tj. tysięcy miliardów) pusto drukowanych dolarów Amerykanie już tylko udają, że pozostają tam jeszcze, marząc by jak najszybciej i jak najpełniej stamtąd uciec. W coraz większej liczbie (ogółem już co czwarty zabity) Amerykanie giną tam bowiem także z rąk przeszkolonych przez nich samych afgańskich żołnierzy, którzy w zamyśle mieli ich wspierać w zaprowadzaniu Pax Americana, czyli nowego porządku w tym kraju. Na żądanie okupantow marionetkowy rząd w Kabulu wstrzymał rekrutację do sił zbrojnych i do policji w swoim kraju i przeprowadza masowe czystki w wojsku zwalniając setki niepewnych ideowo i politycznie żołnierzy oraz przegrupowując pozostałych. Czując jak mu się grunt usuwa pod nogami, patentowany elegant i pieszczoch Waszyngtonu Hamid Karzaj, p.o. „prezydenta” okupowanej afgańskiej guberni, przypuścił ostatnio słowny atak – kto wie, czy znowu tylko udawany – na amerykański mechanizm prowadzenia przetargów i przyznawania koncesji firmom inwestującym w Afganistanie i ich afgańskim wykonawcom. Jak łatwo się domyśleć jest to gniazdo czystej korupcji, co Karzaj jakoby dopiero teraz dostrzegł i napiętnował, twierdząc że to jest główne źródło afgańskich frustracji. Widać z tego, że za mało z tego sam dostawał. Takie oskarżenie z ust szefa rządu najbardziej skorumpowanego kraju na świecie (wg Transparency International tylko w Somalii jest jeszcze gorzej) jest groteskowe, ale co do faktu nikogo nie może zaskakiwać.
W wywiadzie, jakiego w ubiegły weekend udzielił londyńskiemu dziennikowi The Guardian (Ian Traynor) Anders Fogh Rasmussen, były premier Danii, a obecnie Sekretarz Generalny NATO, zapowiedział on przyspieszenie wycofywania wojsk NATO z Afganistanu. Potwierdził również, że nowa strategia talibów, nazwana „zielone na niebieskie” (green on blue), polegająca na samobójczych atakach z wnętrza rządowej armii afgańskiej na żołnierzy okupacyjnych NATO odniosła poważny skutek osłabiający morale zachodnich wojsk w Afganistanie. To morale nigdy nie było za wysokie, pomijając palenie Koranu i sikanie na zwłoki zabitych tambylców, ale fakt że przyznaje się do tego najwyższy urzędnik NATO, mówi sam za siebie.
Z kolei amerykański dziennik New York Times doniósł we wtorek 2 października, że dowództwo amerykańskie definitywnie skreśliło już swój strategiczny cel, stawiany sobie przedtem w Afganistanie: zmusić talibów do zawarcia traktatu pokojowego. Zadanie to pozostawiono formalnie do wykonania „rządom Afganistanu i Pakistanu”, co w praktyce oznacza przyznanie, że talibowie już tę wojnę wygrali. Reżim „pięknego Karzaja” nie ma szans utrzymać się nawet paru miesięcy po odejściu wojsk NATO, a rządowi w Islamabadzie zawsze było i nadal jest bardziej po drodze z talibami niż z białymi i wcale nie przeraża go powrót talibów do władzy w Kabulu. Pytanie brzmi: czy wtedy USA będą chciały rozmawiać z nowymi władcami Afganistanu o pozostawieniu swoich baz w tym kraju? Bazy te mogą być przecież bardzo potrzebne w świetle przygotowywanej wojny z Iranem. W świetle ledwie ukrywanej ucieczki z Afganistanu i komplikującej się sytuacji w Gruzji, okrążenie Iranu zaczyna wyglądać dziurawo, a wciąż nierozstrzygnięta sytuacja wojskowa i polityczna w Syrii nie daje dobrych podstaw do planowanego ataku. Obecnie z Karzajem Amerykanie dogadali się tak, że pozostaną symbolicznie w 4-5 silnie ufortyfikowanych bazach i nie będą się wtrącać w sprawy wewnętrzne, a zwłaszcza w uprawy maku i eksport opium, głównego produktu eksportowego i źródła utrzymania ludności. To ostatnie jest bardzo znamienne, bowiem za czasów talibów produkcja opium, uznana za grzech, była zakazana i ostro a skutecznie tępiona. Teraz poprzez jej rozwój i popieranie Karzaj i jego mocodawcy z NATO mieli i nadal mają nadzieję przez jakiś czas podtrzymać dla siebie pewne poparcie wśród części ludności i walczyć z wpływami talibów, którzy gdy wrócą do władzy na pewno zakaz ten wznowią i cackać się z opornymi nie będą. To również rzuca ciekawe światło na moralny aspekt afgańskiej wojny i okupacji.
Jedno jest pewne: USA nie zechcą opuścić tego regionu całkowicie. Najnowsze badania satelitarne sugerują, że pod ziemią Afganistanu mogą kryć się jedne z najbogatszych na świecie, a dotąd zupełnie nie eksploatowanych złóż cennych metali (miedzi, żelaza, srebra) oraz bogatsze nawet od chińskich rezerwy skoncentrowanych metali ziem rzadkich, zwłaszcza litu, które stają się obecnie najbardziej strategicznym surowcem dla rozwoju gospodarki na świecie. Jak dotąd, teren był zbyt ryzykowny politycznie i wojskowo, aby ktokolwiek odważył się tam inwestować a nawet prowadzić poszukiwania. Skoro jednak już wiadomo, że talibów pokonać się nie da i tylko oni mogą wkrótce te dziewicze złoża eksploatować, dla znękanego wojnami Afganistanu może niebawem zaświtać nowa przyszłość, choćby we współpracy z coraz lepiej rozwiniętymi Indiami i Chinami. Kabul będzie wtedy jeszcze mniej skłonny współpracować z odwiecznymi wrogami z Zachodu. Gdybym miał w tym miejscu doradzić Ameryce i gdybym umiał śpiewać tak jak Seweryn Krajewski, to bym zaśpiewał: Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd…
Żródło: Bogusław Jeznach
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.