Po kilku miesiącach względnego spokoju na linii Tel Awiw-Teheran wraca sprawa ewentualnego ataku prewencyjnego na irańskie instalacje nuklearne. We wrześniu ub. roku podczas przemówienia w ONZ premier Beniamin Netanjahu wyznaczył “czerwoną linię”, po przekroczeniu której jedynym wyjściem będzie atak militarny. Wiele wskazuje na to, że moment dojścia do owej linii może być bliski.
Kilka dni temu szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Yukiya Amano zażądał od Teheranu, by ten udostępnił inspektorom wejście do ośrodka wojskowego Parczin. Prośby MAEA rozbijają się jednak o mur niechęci ze strony irańskich władz, które konsekwentnie powtarzają, że prowadzony program nuklearny służy tylko celom pokojowym. Kolejne próby rakietowe, zdają się zaprzeczać twierdzeniom Teheranu. Niektórzy eksperci uważają nawet, że Iran posiada już broń atomową, którą testował przed miesiącem w Korei Północnej. Jest jednak mało prawdopodobne, by Mossad i CIA o tym nie wiedziały. Jednak nawet jeśli bomba atomowa zdetonowana 12 lutego br. była produkcji północnokoreańskiej, to współpraca obu tych krajów w dziedzinie technologii nuklearnej zdaje się być bardziej niż prawdopodobna.
Zanim doszłoby do ewentualnego ataku, władze w Tel-Awiwie muszą najpierw ustabilizować sytuację w kraju, gdyż po przedterminowych wyborach parlamentarnych wciąż nie udało się sformować rządu. Beniamin Netanjahu otrzymał właśnie od prezydenta Peresa dodatkowy czas na finalizację rozmów. Istotną kwestią przy negocjacjach koalicyjnych jest zapewne sprawa ewentualnego poparcia dla prewencyjnego ataku na Iran. Jak donosi dziennik “Haaretz” w rozmowach powstał spór o zaciąganie się do służby wojskowej ortodoksyjnych Żydów (haredim). W przypadku ataku na Iran, bardzo możliwa jest kampania państw Hamasu czy Hezbollahu – w takim przypadku zaś, do obrony terytorium żydowskiego państwa potrzebny będzie każdy obywatel.
Izrael w ewentualnym ataku na Iran liczy na pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych. 4 marca wiceprezydent USA Joe Biden na amerykańsko-izraelskiej konferencji powiedział, że Barack Obama nie blefuje mówiąc, że sięgnie po rozwiązania militarne, jeśli będzie to konieczne by powstrzymać Iran przed pozyskaniem broni atomowej. Zaznaczył jednocześnie, że najpierw trzeba wykorzystać wszelkie środki dyplomatyczne. Biden chyba nie bardzo jednak wierzy w załatwienie sporu w drodze negocjacji, bo rozmowy w tej sprawie prowadzone pod koniec lutego w Ałma Acie zakończyły się fiaskiem. Kolejna runda rokowań ma odbyć się dopiero 5 kwietnia. Do tej daty Iranowi być może uda się już wzbogacić uran do 20% i tym samym przybliżyć się do skonstruowania pierwszej bomby atomowej.
Przy okazji rosnącego napięcia na linii Tel-Awiw-Teheran warto odnotować, że zaogniły się stosunki między Izraelem a Turcją, członkiem NATO i najbliższym sojusznikiem USA w regionie. Kilka dni temu, na spotkaniu w Wiedniu, premier Recep Erdogan porównał bowiem syjonizm do faszyzmu. Tel-Awiw ostro skrytykował za to Erdogana, a Stany Zjednoczone i ONZ jednomyślnie udzieliły wsparcia Izraelowi, potępiając słowa tureckiego premiera. Jeśli ostre stanowisko Erdogana zostałoby podtrzymane, to Tel Awiw może liczyć się z tym, że Turcja nie udzieli żadnego wsparcia w ewentualnym ataku na irańskie instalacje.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.