Śmierć osoby niewinnej jest śmiercią straszną. Chłopiec, który czekał na tatę na maratonie w Bostonie, zginął natychmiast, a jego mama doznała urazu mózgu i w stanie krytycznym jest w szpitalu. Chłopiec miał na imię Martin.
Mały Ahmad towarzyszył ojcu w wiecu przedwyborczym w Pakistanie, dziś rano. Zginął w zamachu samobójczym.
Czy jest jakaś różnica?
Nie widzę.
Tyle, że o ofiarach w Bostonie mówi dziś cały świat. O tym, ze dzisiaj rano w Iraku w serii eksplozji zginęły 31 osoby (200 rannych), a w Pakistanie -9, BBC pisze gdzieś dalej (trzeba włożyć sporo wysiłku, by znaleźć tę informację, a najlepiej jest znać perski/arabski/urdu/paszto).
I choć wydarzyła się rzecz potworna, nieludzka, ohydna, śmierci te mają tę samą, dokładnie tę samą wartość, jak śmierci Irakijczyków czy Pakistańczyków.
Rodziny ofiar mają złamane życie. Ból będzie im towarzyszył, w większym lub mniejszym natężeniu, już zawsze. Te same objawy stresu pourazowego nie pozwolą im spać, kochać, cieszyć się życiem.
Niektórzy może popełnia samobójstwo (choć niektóre religie tego zabraniają, i islam i katolicyzm na przykład), inni zapiją się na śmierć, inni zaczną prowadzić destrukcyjne życie, inni się zradykalizują i będą szukać zemsty.
Ktoś może odda swoje życie Bogu, a ktoś zupełnie się od Niego oddali.
Matki będą wciąż budzić się w nocy z płaczem (jeśli zasną). Mogą być to matki owinięte w czador, a mogą leżeć w ciepłym kraju w skąpych koronkach na łóżku, przykrytym muślinową narzutą. Tak samo będą gryźć palce.
Paznokcie wbija się w ciało z bólu, żeby nie krzyczeć, dokładnie tak samo- w Nadżafie, Bostonie, Nowym Jorku czy na pograniczu pakistańsko-afgańskim.
Rozpadną się małżeństwa, zawarte pod przysięgą wierności bogom, sobie wzajemnie, kontraktom spisanym w chłodnych pomieszczeniach biurowych lub w obecności mułły w rozgrzanym pokoju modlitwy.
W niektórych domach wszystko ucichnie. Już nie będzie ani śmiechu, ani życia, ani uczuć. Śniadanie, składające się z musli lub pity, będzie wmuszane przez krewnych, żeby móc dalej żyć.
Ktoś kogoś już nigdy nie dotknie, nie pogłaszcze. Ktoś nie usłyszy już tego głosu, który dla niego znaczył wszystko, głosu mówiącego po angielsku, arabsku czy w urdu.
Nie ma różnicy. Z punktu widzenia Absolutu. Z punktu widzenia biologii i większości wielkich religii (kto zabił jednego człowieka, to tak, jakby zabił całą ludzkość- Tora, Koran, Biblia).
Prezydent Obama użyje wszystkich sił, by ciężka ręka sprawiedliwości uderzyła pięścią w winnych.
W Afganistanie, gdzie Amerykanie mają dużą siłę sprawczą, zginęło w ciągu ostatnich 6 lat czternaście tysięcy cywili. W Pakistanie od amerykańskich dronów giną tygodniowo dziesiątki. Tak, talibów też. I dzieci.
Tam ręka sprawiedliwości ma rozcapierzone palce. Wiele przez nie przelatuje.
Kiedy stało się tak, że człowiek na Bliskim Wschodzie stracił na wartości? W którym momencie tak się porobiło z nami wszystkimi, że, gdy czytamy o dziesiątkach zabitych w Iraku, przewracamy kartkę dalej lub klikami w inną ikonę, a gdy rzecz się dzieje w miejscu, gdzie zachodnie media operują najlepiej, tam podobne wydarzenie natychmiast staje się międzynarodowa tragedią, pretekstem do jednoczenia się (geograficznego)?
Wszyscy jesteśmy Bostończykami, oczywiście, ale jeśli mamy jakieś sumienie, to jesteśmy też Irakijczykami i Afgańczykami i … Syryjczykami. O których już całkiem świat zapomniał.
************
Do zamachu bombowego w Bostonie użyto dokładnie takich samych materiałów, jakich używają talibowie do konstrukcji ajdików w Afganistanie. Bomby nafaszerowane były kulkami od łożysk i gwoźdźmi.
Tylko w 2012 w Afganistanie zginęło 301 kobiet i dzieci (dane UN Alliance Mission in Afghanistan).
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu autorki – Doktorat na obczyźnie.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.