Liczba zabitych w syryjskim konflikcie przekroczyła już granicę 70 tysięcy. Ponad milion Syryjczyków uciekło z kraju. Mimo, że w najbliższej przyszłości nie zanosi się na pokój to warto zadać sobie pytanie kiedy on nastąpi i w jaki sposób będzie wprowadzany.
Wojna domowa w Syrii trwa już ponad dwa lata. Do tej pory pochłonęła dziesiątki tysięcy istnień ludzkich, w większości cywilów. Zginęło kilkanaście tysięcy dzieci. Prawie półtora miliona Syryjczyków wyemigrowało, z czego połowa to dzieci. Te które zostały biorą często czynny udział w bezpośrednich walkach, po obu stronach konfliktu. Kobiety doświadczają przemocy seksualnej. Codziennie około 5 tysięcy ludzi opuszcza kraj i przedostaje się do któregoś z sąsiednich państw. Te jednak nie potrafią poradzić sobie z tak dużą imigracją i bezustannie apelują o pomoc. Póki co bezskutecznie. Obie strony konfliktu dopuszczają się zbrodni wojennych. W wielu miejscach dochodziło do czystej etnicznych. Na terenach objętych walkami brakuje czystej wody i rozwijają się choroby. Rosną ceny żywności. Rabowane, a nawet celowo niszczone są także zabytki – prawdziwe skarby wielu cywilizacji. Tak wygląda obecnie syryjska rzeczywistość. Kraj się wykrwawia.
Patowa sytuacja
W ostatnim czasie syryjscy powstańcy osiągnęli kilka znaczących sukcesów militarnych. Udało im się zająć miasto ar-Rakka (stolica prowincji) i schwytać gubernatora Hasana Dżalila. Narodowa Rada Syryjska nazwała zdobycie miasta decydującym zwycięstwem w walce o obalenie zbrodniczego reżimu al-Asada. Wcześniej powstańcy w prowincji Aleppo na północy zajęli wojskowe lotnisko przejmując także skład amunicji. Dzień przed tym wydarzeniem zajęli inne lotnisko – w sąsiednim mieście Tabkka. Udało im się przejąć także tamę na Eufracie, największy tego typu obiekt w kraju. Wcześniej zdobyli dwie inne tamy. Dodatkowo przejęli wiele ważnych miast. Siły opozycji starły się także z wojskiem rządowym w rejonie Damaszku. Chociaż wedle słów powstańców ich celem nie jest póki co zdobywanie stolicy, a jedynie odcięcie centrum miasta od przedmieść oraz likwidacja pozycji snajperskich to należy uznać to za spory sukces. Ale i armia rządowa nie próżnuje – zdobyła strategiczne miasto al-Otaibah, leżące na wschód od Damaszku. Jest to miejscowość o dużym znaczeniu, gdyż łączy stolicę z międzynarodowym lotniskiem, skąd powstańcy transportowali broń i zaopatrzenie. To właśnie stąd miało nastąpić uderzenie na stolicę i przejęcie władzy. Póki co jednak nadal mamy do czynienia z sytuacją patową, a krwawa walka o Damaszek nadal jest rozgrywana.
Powstańcy zaczynają organizować także zamachy bombowe; pod koniec kwietnia celem był jadący w konwoju premier Wail Nadir el-Halki, któremu udało się zamach przeżyć. Wcześniej celem była jedna z dzielnic Damaszku, w której znajduje się wiele budynków rządowych i wojskowych, a także ambasady.
Opozycja walcząca z reżimem Baszara al-Asada wielokrotnie stwierdzała, że jej celem jest obalenie reżimu. Nie spoczną dopóki nie zmiotą z urzędu al-Asada i jego pomocników, nie warto więc wierzyć w żadne zapewnienia o rozmowach pokojowych i podziale władzy. Nie pomógł ani plan pokojowy Kofiego Annana, ani obecność obserwatorów ONZ. Trzeba pamiętać, że syryjski konflikt jest już tak naprawdę wojną religijną, bardzo mocno podsycaną przez inne kraje. Sunnici, którzy stanowią większość społeczeństwa walczą z alawitami, których jest w Syrii trochę ponad 10%. Rządzący obecnie prezydent wywodzi się z alawickiego rodu, który od ponad 40 lat sprawuje władzę. Sunnici od lat czują się dyskryminowani i upokarzani przez reżim, toteż teraz nie będą mieli zahamowań przez walką do końca. Po ich stronie walczą ochotnicy z całego świata, w tym wielu radykałów. Według Unii Europejskiej w szeregach powstańców walczy około 500 Europejczyków. Reżim może liczyć na pomoc Hezbollahu, który „nie pozwoli, aby kraj ten wpadł w ręce USA, Izraela lub ugrupowania Al-Takfir (ekstremiści sunniccy)”.
Nie wiadomo jednak, jaka przyszłość czeka Syrię po upadku al-Asada. Być może powtórzy się scenariusz libijski i dojdzie do wewnętrznych walk i chaosu. Już teraz syryjska opozycja jest niezwykle podzielona, co można było zaobserwować między innymi na spotkaniu Przyjaciół Syrii w Rzymie. Drugą opcją jest dojście do władzy islamskich radykałów, których w Syrii nie brakuje. Duża część z nich pochodzi z zagranicy i znalazła się w tym kraju, aby prowadzić dżihad przeciwko niewiernemu tyranowi. W łonie powstańców radykałowie stanowią coraz większą siłę; ostatnio przejęli kontrolę nad bogatym w ropę al-Szadade, bardzo ważnym miastem przygranicznym. Wielu ekspertów uważa, że brak zagranicznej pomocy dla umiarkowanych grup powstańczych będzie radykalizowało konflikt i wzmacniało radykalne organizacje. Kolejna wersja zakłada zapanowanie nad porewolucyjnym chaosem i stopniowe wprowadzanie zasad demokracji. Zasadne wydają się jednak wątpliwości dotyczące trwałości takiego państwa. Mieszanka wyznań i narodowości może działać bardzo destabilizująco, zwłaszcza po horrorze wojny domowej. Dlatego nowy ustrój musi zawierać zasadę sprawiedliwego podziału władzy. Podobna sytuacja jest w Libanie, który również jest tego typu mieszanką religijno-narodową i również ma za sobą krwawą wojnę domową. Wypracowano tam jednak system, który póki co zapewnia pokój.
Innym z wariantów po upadku reżimu jest podział kraju albo na autonomiczne jednostki, albo na kilka państw. Jeden z nich zakłada utworzenie pięciu takich jednostek reprezentowanych przez sunnitów, alawitów, Kurdów, druzów i chrześcijan. Historia zna już przypadek istnienia Państwa Alawitów pod francuskim mandatem. Taki scenariusz może jednak torpedować Turcja, ze względu oczywiście na kurdyjską autonomię. Bardziej prawdopodobny jest podział Syrii na trzy części: sunnicką, kurdyjską i alawicką.
Dotychczasowa sytuacja może trwać bardzo długo. Reżim jest jeszcze dostatecznie silny, by utrzymać się, a jednocześnie na tyle słaby, że nie jest w stanie kontrolować całego kraju. Odwrotnie siły powstańcze – robią co prawda postępy, ale nie są jeszcze w stanie pokonać reżimu. Mamy więc do czynienia z patem, który utrzymując się nazbyt długo doprowadzi do kolejnych dziesiątek tysięcy śmierci.
Syryjczycy walczący z al-Asadem niewątpliwie liczą na pomoc z zagranicy (głównie zachodu), tak jak stało się to w przypadku Libii. Tego rodzaju wsparcie stanowiłoby dla powstańców ogromną pomoc, która odpowiednio wykorzystana doprowadziłaby w konsekwencji do zwycięstwa. Ostatnio proszą tylko o jedno – o stworzenie strefy zakazu lotów. Na to się jednak nie zanosi, gdyż wszelkie tego typu inicjatywy są skutecznie blokowane przez Chiny i Rosję. Dla tego drugiego kraju Syria to bardzo ważny sojusznik w regionie, którego lepiej nie stracić. Decydenci rosyjscy ciągle liczą na polityczne zakończenie konfliktu. W pewnym momencie istniała także szansa za reakcję Turcji, gdy jej terytorium zostało ostrzelane. Wtedy wydawało się, że dojdzie do interwencji. Na próżno. Amerykański prezydent nadal ostrzega przed przekroczeniem „czerwonej linii” czyli przed użyciem broni chemicznej. Wedle ostatnich doniesień tego typu broń została na terenie Syrii użyta, są jednak wątpliwości przez którą stronę.
Walka do końca
Gdy rozpoczęły się ataki wojsk NATO Muammar al-Kaddafi doskonale wiedział, że wojna jest już przegrana. Pozostało mu walczyć do końca lub uciec z kraju. Wybrał opcję pierwszą i wszyscy wiemy jak to się dla niego skończyło. Mimo, że Syria nie doświadcza zagranicznej interwencji to wielce prawdopodobne wydaje się, że al-Asad także wybierze walkę do końca.
Syryjski przywódca doskonale zdaje sobie sprawę, że wszelkie rozmowy pokojowe prędzej czy później upadną, a prawdziwym celem powstańców jest obalenie go. Podział władzy nie wchodzi w grę, gdyż dla opozycji al-Asad jest tyranem, który odpowiada za rzeź ich współobywateli i najchętniej widzieliby go w więzieniu lub na stryczku. Nawet gdyby jakimś cudem udało się wynegocjować jakiś podział władzy to alawici uzyskaliby w nim mniejszość, przez co straciliby wpływ na władzę, a z czasem ciągle degradowani byliby usuwani z posad. Wygrana militarna powstańców oznacza kres rządów nie tylko rodu Asadów, ale także alawitów, którzy stanowiąc mniejszość już nigdy nie zasmakują władzy. Dla nich jest to walka o dotychczasowe przywileje, a niekiedy także walka o wolność i życie. Podział demograficzny jest dla nich bezlitosny; nawet ich dzieci, nie splamione krwią w żaden sposób mogą być w Syrii obywatelami drugiej kategorii.
Sam prezydent w jednym z wywiadów stwierdził, że jest Syryjczykiem, mieszka w Syrii i tutaj umrze. Zdecydowanie odrzucił pomysł wyjazdu z kraju. Inaczej zrobił irański szach Mohammad Reza Pahlawi w 1979 i tunezyjski prezydent Ben Ali w 2011 roku. Baszar al-Asad wie jednak, że udanie się na wygnanie to możliwość odpowiadania przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, który najpewniej by go skazał. Oczywiście może on zbiec do kraju, który nie podpisał lub ratyfikował Statutu Rzymskiego. Należy jednak pamiętać, że przywódcy rzadko wybierają to rozwiązanie, które uchodzi za tchórzliwe i plamiące honor. Uciekając z kraju al-Asad zostawiłby alawitów na łaskę losu.
Chociaż jakiś czas temu wiceszef rosyjskiego MSZ oświadczył, że zwycięstwo powstańców wcale nie jest pewne, a wojna może trwać jeszcze bardzo długo to wydaje się, że Rosja także liczy się z obaleniem al-Asada. W ostatnich miesiącach zdecydowała się wywieźć część swoich obywateli z pogrążonego w wojnie kraju. Coraz głośniej apeluje o różnego rodzaju inicjatywy polityczne i pokojowe rozwiązanie konfliktu i niewłączanie się w to sił zewnętrznych. Rosjanie doskonale wiedzą, że upadek reżimu i przejście władzy w ręce opozycji oznacza koniec własnych wpływów w Syrii. Opozycja nie zapomni wsparcia, jakie al-Asad przez wiele miesięcy uzyskiwał od Moskwy. Dlatego Rosjanie coraz częściej zabiegają o rozmowy z syryjską opozycją. Upadek syryjskiego reżimu będzie także oznaczał silne osłabienie wpływów w regionie Iranu. Władze w Teheranie należą do najbardziej oddanych sojuszników al-Asada, którego wspierają na arenie międzynarodowej, ale również i ekonomicznie i militarnie. Dla nich upadek reżimu oznacza znaczne osłabienie własnej pozycji, a dodatkowo zwiększałby wpływy w regionie Arabii Saudyjskiej i Turcji. A więc w sposób radykalny psuł dotychczasowy sojusz alawicko-szyicki. Taki scenariusz to czarny sen również dla Hezbollahu, libańskiej organizacji szyickiej, której Syria udziela ogromne wsparcie. Niewątpliwie wydarzenia w Syrii odbiją się w sąsiednim Libanie.
Radykalne środki
Pierwszego dnia lutego w Monachium odbyła się Konferencja Bezpieczeństwa, podczas której opozycja wyraziła gotowość rozmów z władzami. Moaz al-Chatib przekonywał, że chcą oni obalić reżim metodami pokojowymi i są skorzy rozmawiać z syryjskim reżimem w celu przerwania walk. Chociaż te słowa brzmią pięknie i mogłyby wyrażać rosnące tendencje pokojowe to należy się nastawić na kontynuację konfliktu w obecnej formie. Wszystko wskazuje na to, że upadek al-Asada jest nieunikniony, nie wiadomo jednak kiedy i na jakich warunkach to nastąpi. Ale pamiętajmy, że prezydent Syrii ma jeszcze kilka asów w rękawie.
Gdy al-Asad znajdzie się pod ścianą w sytuacji bez wyjścia i będzie gotowy bronić reżimu za wszelką cenę może zdecydować się na radykalne kroki. Pierwszym z nich jest próba przeniesienia konfliktu na inne kraje regionu, na przykład do Turcji. A żeby to zrobić mógłby odpowiedniego wsparcia udzielić Kurdom i zachęcić ich do ofensywy przeciwko Ankarze. Chociaż teraz ten pomysł wydaje się coraz mniej prawdopodobny ze względu na pokojowe rozmowy kurdyjsko-tureckie. Mogą nastąpić także próby odnowienia konfliktu w Libanie, gdzie Syria ma stałego i lojalnego sojusznika – Hezbollah. Dla syryjskich decydentów niezwykle odciążającym byłby także konflikt z udziałem Iranu, a w przyszłości być może i wciągnięcie w to innych krajów regionu. Gdyby do całej tej jatki włączyć Izrael mamy gotowy scenariusz lokalnej wojny, która Damaszkowi byłaby bardzo na rękę.
Pamiętajmy, że reżim syryjski jest w posiadaniu broni chemicznej, której podstawiony pod ścianą może użyć. Gdyby al-Asad poczuł, że grunt wali mu się pod nogami, a powstańcy praktycznie pukają do budynków rządowych mógłby zdecydować się na ten, wydaje się, ostateczny krok. Byłby to jednak wybór w pewnym stopniu samobójczy, gdyż wtedy zewnętrzna interwencja wydaje się pewnością. Tak przynajmniej zapewniał Barack Obama, dla którego użycie tego rodzaju broni to przekroczenie „czerwonej linii” i Asad musiałby się liczyć z interwencją. Syria mogłaby w ostatnim tchnieniu ostrzelać na przykład Izrael czy Turcję, ale tutaj również byłoby to zagranie dla reżimu całkowicie samobójcze. Ale pamiętajmy, że nie niemożliwe. Upadek reżimu mógłby wiązać się także z przekazaniem broni chemicznej Hezbollahowi lub innej grupie, a to wcale nie jest takie trudne do wyobrażenia. Stąd właśnie ostatnie interwencje Izraela, który nie chce do takiej sytuacji dopuścić. Osłabiony, wykrwawiający się reżim al-Asada będzie stanowił jeszcze niemałe zagrożenie, o którym światowi przywódcy powinni pamiętać. Syria jest zrujnowana i powoli się wykrwawia, pytanie, jak długo jeszcze świat będzie się temu bezczynnie przyglądać.
Artykuł opublikowany został także w serwisie Newsweeka.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.