Siły wierne syryjskiemu dyktatorowi Baszarowi Al-Assadowi, wbrew wcześniejszym doniesieniom, najprawdopodobniej nie użyły pod koniec zeszłego roku broni chemicznej przeciwko rebeliantom. Nie ustępują jednak obawy co do przyszłego losu posiadanego przez Syrię arsenału gazów bojowych.
Jak podała amerykańska telewizja CNN, Biały Dom zaprzeczył informacjom medialnym o użyciu przez reżim Al-Assada broni chemicznej w mieście Homs 23 grudnia ubiegłego roku. Wszystko wskazuje na to, że wojska rządowe zastosowały natomiast gaz do tłumienia zamieszek, co spowodowało śmierć 6 osób. Mimo że środki tego typu nie są uznawane za toksyny bojowe i w normalnych warunkach mają jedynie działanie paraliżujące, to ich duża ilość w połączeniu z silnie zabudowanym terenem doprowadziła do ofiar śmiertelnych.
Klasyfikacja użytej broni ma ogromne znaczenie, ponieważ prezydent USA, Barack Obama, zasugerował w przemówieniu z początku grudnia, że użycie broni chemicznej może spotkać się z amerykańską interwencją wojskową: Chcę aby było to absolutnie jasne dla Assada i wszystkich jego podwładnych(…). Jeśli popełnicie tragiczny błąd i użyjecie tej broni, to nastąpią konsekwencje i zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności.
Wypowiedź Obamy miała związek z doniesieniami wywiadowczymi o umieszczaniu przez siły Assada toksyn bojowych w bombach lotniczych w celu ewentualnego ataku na rebeliantów.
Jak stwierdza gazeta The New York Times, ostrzeżenia ze strony USA, a także formalne i nieformalne działania innych państw jak na razie zniechęciły reżim do zastosowania broni chemicznej. Bardzo możliwe, że dużą rolę w naciskach na Assada odegrała Rosja, która wcześniej wielokrotnie zapewniała, że lojaliści nie zastosują śmiertelnych gazów. Moskwa, która m.in. blokowała wraz z Chinami rezolucje Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych wymierzone w Al-Assada i jego popleczników, wspiera syryjski reżim, ale najwyraźniej zdała sobie sprawę, że zastosowanie broni masowego rażenia może skłonić państwa zachodnie do interwencji z pominięciem autoryzacji organu ONZ.
Narastające napięcia
Grudniowe napięcia były jak do tej pory punktem kulminacyjnym obaw, które narastały od początku syryjskiej wojny domowej. Od wybuchu rozlewu krwi w marcu 2011 roku Assad zastosował w wewnętrznym konflikcie wszystkie będące w jego dyspozycji środki konwencjonalne, od czołgów i artylerii przez lotnictwo aż do pocisków balistycznych. Liczni eksperci, wojskowi oraz przedstawiciele rządów i organizacji międzynarodowych spekulowali, że niepowodzenia Assada w stłumieniu powstania przy użyciu dotychczasowych rodzajów uzbrojenia mogą skłonić dyktatora do wykorzystania arsenału masowej zagłady. Owe przypuszczenia poparł były generał armii syryjskiej, Adnan Sillu, który w rozmowie z gazetą The Times przyznał, że brał udział w dyskusjach nad scenariuszami użycia głowic z bronią chemiczną. Oficer twierdzi, że głównym powodem jego dezercji z wojsk wiernych reżimowi było właśnie przekonanie o nieuchronności użycia takiej broni przeciwko cywilom.
Wedle informacji Global Security Newswire, Syria posiada 500 ton prekursorów potrzebnych do wytworzenia broni chemicznej oraz różne środki jej przenoszenia, tj. pociski artyleryjskie, bomby lotnicze oraz rakiety balistyczne radzieckiej i irańskiej produkcji.
USA nie było jedynym państwem, które zagroziło interwencją zbrojną w związku z atakiem chemicznym. Wypowiedzi w podobnym tonie padały z ust przedstawicieli Wielkiej Brytanii i Francji, której minister spraw zagranicznych zapowiedział „solidną i błyskawiczną odpowiedź”, jak zacytowała Agencja Reutera.
Syryjscy lojaliści oskarżyli Stany Zjednoczone o poszukiwanie pretekstu do rozpoczęcia wojny. Rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Syrii, Jihad Makdissi, zapewnił ponadto w przytoczonej przez amerykańską agencję prasową Associated Press wypowiedzi z lipca 2012 roku, że broń chemiczna i biologiczna znajduje się w magazynach i pod ochroną oraz bezpośrednim nadzorem sił zbrojnych Syrii i nie zostanie nigdy użyta, chyba że Syria stanie się obiektem zewnętrznej agresji. Zapewnienia te spotkały się jednak z powszechnym niedowierzaniem ze strony zachodnich rządów.
Obawy międzynarodowe dotyczą jednak nie tylko użycia, ale również dostania się syryjskich zasobów toksycznych w ręce grup terrorystycznych. Szczególnie zaniepokojony jest Izrael, który podejrzewa, że w posiadanie gazów bojowych mógłby wejść np. Hezbollah. W wypowiedzi dla amerykańskiej telewizji Fox News izraelski premier Beniamin Netanjahu nie wykluczył możliwości interwencji w Syrii w razie konieczności zabezpieczenia magazynów z bronią masowego rażenia.
Oprócz gróźb i deklaracji cześć państw podjęła konkretne działania. USA, Niemcy i Holandia wysłały do Turcji łącznie 6 baterii rakiet Patriot, aby wzmocnić ochronę członka NATO przed celowym lub przypadkowym atakiem syryjskimi pociskami balistycznymi, które mogłyby też zawierać głowice chemiczne. Według gazety The New York Times w graniczącej z Syrią od południa Jordanii w zeszły roku znalazło się natomiast ok. 150 amerykańskich doradców wojskowych. Do tego samego kraju wysłano również czeskie jednostki przeciwchemiczne, poinformował minister obrony Republiki Czeskiej.
Plany ewentualnościowe
Według ekspertów oraz nieoficjalnych źródeł w rządzie USA, na które powołuje się portal Global Security Newswire, Waszyngton rozpatruje szereg scenariuszy odpowiedzi odnoszących się do syryjskiej broni chemicznej. Zgodnie z ocenami Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych całkowite zabezpieczenie ośrodków chemicznych wymagałoby aż 75 tysięcy żołnierzy. Chociaż inni specjaliści wskazują, że podobna operacja mogłaby się odbyć z udziałem mniej licznych jednostek, to oficjalne zaangażowanie regularnych amerykańskich sił naziemnych mogłoby doprowadzić do eskalacji konfliktu w regionie. Biały Dom musiałby się także liczyć z negatywną reakcją opinii publicznej oraz innych mocarstw, szczególnie Rosji i Chin.
Bardziej realistyczna wydaje się możliwość dokonania ataków wyprzedzających w obliczu przejęcia środków masowego rażenia przez ugrupowania terrorystyczne. Na taką odpowiedź składałoby się użycie sił powietrznych i oddziałów specjalnych. Jeszcze w sierpniu brytyjska gazeta The Times podała informacje o rozmieszczeniu w pobliżu Syrii komandosów z USA, Wielkiej Brytanii i Francji, którzy mieliby uczestniczyć w tego rodzaju działaniach. Jednak i w tym przypadku Zachód musiałby wziąć pod uwagę niechciane konsekwencje, a mianowicie ryzyko skażenia chemicznego i śmierci postronnych cywili.
Za mało prawdopodobny należy także uznać atak wyprzedzający na siły Assada. Przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, generał Martin E. Dempsey, stwierdził na konferencji prasowej w Pentagonie, że podjęcie takiej akcji wiązałoby się z koniecznością posiadania niezwykle dokładnych i aktualnych danych wywiadowczych. Według różnych ocen reżim może zastosować broń chemiczną nawet w dwie godziny od podjęcia odpowiedniej decyzji. Co więcej, w niektórych przypadkach bardzo trudne byłoby odróżnienie, czy ładowana amunicja zawiera ładunki konwencjonalne, czy gazy bojowe.
Wszystko wskazuje więc na to, że najbardziej prawdopodobna jest odpowiedź militarna USA i państw europejskich dopiero po użyciu syryjskiej broni chemicznej, zresztą taka jest właśnie oficjalna „granica” jaką wyznaczył Assadowi Barack Obama. Z drugiej strony cały czas utrzymuje się niepewność co do tego, czy Izrael nie podejmie wcześniej działań jednostronnych.
Wraz z upadkiem reżimu wzrosłaby natomiast szansa na rozlokowanie w Syrii sił w celu zabezpieczenia arsenału broni masowego rażenia. Wymagałoby to jednak zgody nowych władz syryjskich albo konsensusu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Być może Rosja nie sprzeciwiłaby się międzynarodowemu zaangażowaniu, biorąc pod uwagę nieodwracalną przegraną wspieranych przez nią lojalistów.
Źródło: Moje Opinie
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.