W ostatnim czasie na Bliskim Wschodzie zawarto dwa istotne porozumienia: pierwsze, dotyczące likwidacji broni chemicznej w Syrii oraz drugie, dotyczące irańskiego programu atomowego. Oba na pierwszy rzut oka wydają się być przełomowe, ale tak naprawdę nie zamykają żadnej ze spraw.
Syryjski pat
Na przełomie sierpnia i września, jeszcze zanim inspektorzy ONZ potwierdzili użycie broni chemicznej, wydawało się, że interwencja w Syrii jest pewna. Gdy niektórzy odliczali godziny do uderzenia, Rosjanie niespodziewanie zaproponowali al-Assadowi oddanie pod nadzór arsenałów broni chemicznej, a następnie jej zniszczenie. Syryjski rząd przyjął propozycję, a Moskwa w ten sposób znakomicie wykorzystała chwiejność Baracka Obamy i mogła zatriumfować jako obrończyni pokoju na Bliskim Wschodzie.
Jednak wysiłki społeczności międzynarodowej na rzecz zakończenia konfliktu w Syrii, w tym między innymi misja pokojowa Kofiego Annana zakończyły się fiaskiem. Przez prawie 3 lata trwania wojny domowej w Syrii ONZ, Liga Państw Arabskich, Rosja, Chiny, USA i UE nie wypracowały zadowalającego wszystkie strony planu, który doprowadziłby do zakończenia działań wojennych. Przy tym wszystkim mogło się wydawać, że Stanom Zjednoczonym zależy tylko na rozwiązaniu kwestii broni chemicznej w Syrii. Rosja też zdaje się grać na czas, bo w ten sposób przedłuża swoją obecność na Bliskim Wschodzie. Nie wiadomo przecież jak zakończyłyby się rozmowy pokojowe. Być może al-Assad zostałby zmuszony do ustąpienia, a Moskwa straciłaby swój przyczółek w Tartus i tym samym wpływ na sytuację w regionie.
Zwołanie konferencji pokojowej przez długi czas pozostawało jedynie w sferze planów. Sprawa podjęcia rozmów została przyspieszona dopiero w sierpniu tego roku i można przypuszczać, że sierpniowy atak chemiczny był katalizatorem dla negocjacji. Pod koniec listopada Ban Ki Mun zakomunikował, że konferencja Genewa 2 odbędzie 22 stycznia 2014 roku. Dziesiątki prób podejmowanych przez wiele instytucji, państw i osób w ostatnich trzech latach spełzły na niczym. Istnieje więc poważne ryzyko, że i w tym przypadku skończy się podobnie.
Choć do rozpoczęcia konferencji został niewiele ponad miesiąc, to nie rozwiązano nawet kwestii, kto ma w niej uczestniczyć. Każda strona stawia warunki i ani myśli ustąpić. Baszar al-Assad zapowiedział, że nie odejdzie ze stanowiska, a dymisja prezydenta Syrii to podstawowy warunek rebeliantów, od którego uzależniają swój udział w rozmowach. Syria nie godzi się na uczestnictwo w negocjacjach Arabii Saudyjskiej, a z kolei Arabia Saudyjska na obecność Iranu. Organizowanie konferencji pokojowej bez ustalenia jej uczestników to poważny błąd, który na pewno utrudni negocjacje, a w najgorszym razie w ogóle je uniemożliwi. Tymczasem liczba ofiar przekracza już ponad 120 tysięcy i z każdym dniem rośnie.
Irański problem atomowy
Pod koniec listopada Teheran i tzw. grupa 5+1 zawarły na pół roku umowę, która przewiduje przede wszystkim ograniczenie irańskiego programu nuklearnego, w tym zaprzestanie wzbogacania uranu powyżej 5% oraz zakaz instalowania nowych wirówek. W zamian z Teheranu zostanie zdjęta część sankcji: odmrożone zostaną niektóre zagraniczne konta Iranu oraz częściowo zniesione zostanie embargo na eksport ropy naftowej.
Waszyngton przedstawia wypracowane porozumienie jako wielki sukces swojej dyplomacji. Ale czy rzeczywiście Stany Zjednoczone mają powody do radości? Odpowiedź wydaje się raczej negatywna wziąwszy pod uwagę, że przez prawie 10 lat nie potrafiono załatwić sprawy irańskiego programu atomowego. Umowa została zawarta jedynie na pół roku i ma być bazą do dalszych rozmów, ale są też kraje, które wyrażają niezadowolenie, a nawet oburzenie z zawartej umowy.
Jednym z państw, które nie pogodziło się z porozumieniem zawartym w Genewie, co nie zaskakuje jest Izrael. Premier Beniamin Netanjahu w ostrych słowach skomentował podpisanie umowy nazywając ją “historycznym błędem”. Tel Awiw uważa, że Teheran gra w ten sposób na czas, a jedynym sposobem na zablokowanie potencjału wojskowo-nuklearnego Iranu jest likwidacja instalacji atomowych w tym kraju.
Choć Izrael mówi o pozbawieniu możliwości produkcji broni atomowej metodami dyplomatycznymi, to jednak jednym z głównych rozwiązań jest akcja militarna. Groźba izraelskiego ataku na irańskie instalacje atomowe jest od lat brana pod uwagę i właściwie nigdy nie została wyłączona z możliwych reakcji. Tel-Awiw daje zresztą temu wyraz niemal bez przerwy, przeprowadzając regularne ćwiczenia lotnicze w Grecji i Rumunii. Amerykański “Time” pod koniec listopada donosił o przeprowadzeniu za pół roku (a więc po terminie na jaki zawarto porozumienie) wielkich manewrów armii USA i Izraela. Jak podkreślają w rozmowie z tygodnikiem izraelscy wojskowi ćwiczenia mają być “prowadzone z rozmachem” oraz być “wielkim pokazem siły”.
Atomowe plany Iranu i porozumienie genewskie niepokoją także inne bliskowschodnie kraje. Szczególną rolę odgrywa tutaj Arabia Saudyjska, która chce stać się regionalnym mocarstwem, a jej jedynym potencjalnym konkurentem jest Iran. By zrealizować ten cel, Saudyjczycy są nawet w stanie zawrzeć zaskakujący sojusz z Izraelem. Współpraca do niedawna śmiertelnych wrogów jak donosi “Haaretz” w zasadzie sprowadza się do jednego: wspólnego ataku na Iran. Tel Awiw w ten sposób pokazuje, że nie jest uzależniony od decyzji USA i będzie realizować swoją politykę nawet za cenę paktu z diabłem. Za pół roku, kiedy wygaśnie zawarta pod koniec listopada umowa na stół znowu wróci opcja militarna, a wtedy możliwość jej realizacji znowu mocno wzrośnie.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.