Pożegnanie roku 2013 w Tunezji, Libii, Egipcie i Mauretanii nie było spokojne. Strajk generalny i zamieszki wybuchły w Silanie na południowym-zachodzie Tunezji dla upamiętnienia pierwszej rocznicy brutalnej represji ruchu społecznego, w wyniku której rannych zostało trzysta osób.
Tym razem młodzież zaatakowała budynki rządowe, raniono pięćdziesięciu policjantów, w odpowiedzi na co policja użyła gazu łzawiącego. Nieudany szturm na budynki rządowe przypuszczono także w znanej z niepokojów Gafsie, gdzie żądano ustąpienia premiera, po tym jak Gafsa nie znalazła się na rządowej liście prowincji, w których w najbliższych latach budowane będą szpitale i otwierane fakultety medyczne. Porażkę w ataku na budynki rządowe zrekompensowano sobie podpaleniem siedziby rządzącej Annahdy. Palono dokumenty, wywlekane na ulicę meble, zablokowano wjazd straży pożarnej. To tylko jeden z wielu przykładów na to, że jeden z głównych postulatów tunezyjskiej rewolucji – równomierny rozwój wszystkich regionów kraju – nic nie stracił na aktualności.
W obliczu nasilającego się społecznego i politycznego napięcia tunezyjska Konstytuanta rozpoczęła rok (3 stycznia) pracami nad ustaleniem ostatecznego tekstu nowej Konstytucji, deklarując wolę zamknięcia procedury jej przyjmowania przed trzecią rocznicą rewolucji tj. do 14 stycznia (Konstytucję przyjąć ma Konstytuanta głosami co najmniej dwóch trzecich deputowanych. W przeciwnym razie tekst Konstytucji poddany zostanie referendum). Czas już najwyższy na Ustawę zasadniczą, tym bardziej że Konstytuantę wybierano jesienią 2011 na rok, a trzy lata po rewolucji kraj nadal znajduje się „w okresie przejściowym” i nie posiada stabilnych, silnych demokratycznym mandatem, instytucji państwowych.
W tunezyjskim parlamencie szybko, bo już przy Preambule, zaczęły się awantury. Kontrowersje budziły zapisy dotyczące karania apostazji, równości pomiędzy płciami oraz statusu szariatu w nowym tunezyjskim porządku prawnym. Ostatecznie pod presją społeczeństwa obywatelskiego i szantażu laickiej opozycji, grożącej bojkotem posiedzenia, na którym Konstytuanta przegłosować ma przyjęcie nowej Ustawy zasadniczej, kobiety i mężczyzn uznano za równych wobec prawa. Nie będzie można oskarżać za odejście od islamu, a szariat nie będzie jedynym źródłem prawa. Przepisy Konstytucji gwarantują też wolność słowa, co stanowi wciąż nową wartość po zakończonych w 2011 roku pięciu dekadach dyktatur. Uzgodniony dotąd tekst Konstytucji nie zniósł natomiast kary śmierci (prawnie dopuszczalna, choć niewykonywana w Tunezji od dwudziestu lat). Nie bez awantur deputowani uzgodnili też zasady działania przyszłej dziewięcioosobowej Państwowej komisji wyborczej, której powołanie było warunkiem dymisji dotychczasowego rządu Annahdy. Zadaniem Komisji będzie wyznaczenie dat wyborów parlamentarnych i prezydenckich oraz ich przeprowadzenie, zadanie niełatwe w warunkach znacznej polaryzacji sceny politycznej.
Debacie konstytucyjnej towarzyszą więc zmiany u sterów władzy. Polityczny kryzys po zabójstwie jednego z lewicowych liderów w lipcu 2013 roku znalazł swoje ujście w dymisji rządu Larayedha 9 stycznia. Kolejnym premierem został Mehdi Jomaa, dotychczasowy minister przemysłu. Zmiana rządu zbiega się w czasie z kolejną falą społecznych protestów spowodowanych nowymi podatkami, jakie przewiduje Ustawa o finansach na 2014 rok. Burzy się interior, kolebka rewolucji, wywołanej biedą i nierównościami rozwojowymi. Mnożą się blokady dróg. W Kasserine, Meknassy, Thala i Tataouine demonstranci starli się z policją. Premier Larayedh zapowiedział w jednym z wystąpień wycofanie z ustawy zapisów o nowych podatkach od środków transportu, towarów, osób oraz rolnego. Nie brak jednak głosów oskarżających ustępującego premiera i Annahdę, że przed oddaniem władzy starają się jak najbardziej zdestabilizować kraj. Posunięcia władz wzbudziły niezadowolenie różnych grup zawodowych: lekarzy, prawników i rolników. Celem Annahdy miałoby więc być pozostawienie następcom agendy niemożliwej do realizacji przed wyborami, tak by zniechęcić ludzi do nowego rządu i wywołać rodzaj nostalgii za rządami partii islamskiej.
Mehdi Jomaa (piąty od stycznia 2011 roku premier Tunezji) będzie miał piętnaście dni na stworzenie rządu technokratów, który musi być zatwierdzony przez parlament.
Polityczne awantury w Tunezji uniemożliwiają poważne zajęcie się gospodarką, która w wyniku konfliktów politycznych i społecznych oraz pojawienia się zbrojnych ruchów dżihadystowskich, nie jest w najlepszej kondycji. Roczny wzrost PKB niższy niż 3% nie stworzy rynku pracy zdolnego wchłonąć dyplomowanych bezrobotnych (bezrobocie w grupie absolwentów uczelni wyższych sięga już 30%).
Z okazji Nowego Roku głos zabrał nieodzowny od lat w tym okresie marokański astrolog Abdelaziz Khattabi, który podzielił się swoimi przepowiedniami na 2014 rok. Medium przewiduje kontynuację Arabskiej wiosny w wielu krajach arabskich, lecz także niepokoje w krajach europejskich. Konfliktowo ma być w samym Maroku, a upadek tamtejszego rządu jest, zdaniem wróża, rychły. Mniej będzie za to napięć w relacjach pomiędzy Marokiem a Algierią. Algierczycy będą też mieli jego zdaniem wiele powodów do zadowolenia z występów swojej futbolowej drużyny na Mundialu w Brazylii. Powody do zadowolenia w tej kluczowej dziś dla Algierczyków sprawie dał także Daniel Van Buyten z monachijskiego Bayernu, reprezentant Belgii, który ocenił, że reprezentacja Algierii będzie trudnym przeciwnikiem w czasie zbliżającego się Mundialu w Brazylii. Tę wypowiedź ochoczo podchwyciły algierskie media.
Przepowiednie Khattabiego odnośnie niepokojów wewnętrznych w Maroku zdają się potwierdzać sami politycy. Istiqlal, partia opozycyjna, wznosi przeciwko premierowi pozew o zniesławienie. Istiqlal i rządząca Partia sprawiedliwości i rozwoju systematycznie obrzucają się inwektywami. W wystąpieniu w parlamencie 31 grudnia 2013 roku premier zasugerować miał, że pewni politycy (w domyśle członkowie Istiqlalu) mają na sumieniu niejasne interesy: „mieszkania w Paryżu i miliony dirhamów na kontach”. Media podchwyciły wątek, publikując akty własności mieszkań w Paryżu należących do polityków, jak była minister zdrowia Yasmina Baddou, ci z kolei oskarżają media o publikację fałszywych dokumentów
Ze spraw nieprzewidzianych przez medium warto zwrócić uwagę na trwającą w Maroku debatę nad zasadnością budowy „wodnej autostrady”, mającej połączyć bogatą w wodę północ kraju z odczuwającym stały jej deficyt południem. Koszt planowanej inwestycji wynieść by miał ponad trzy i pół miliarda dolarów. W pierwszej fazie pięciuset kilometrowy szlak (nie wiadomo jeszcze, czy będzie to podziemny akwedukt czy system naziemnych kanałów) połączyć ma Loukos i Oued Laou z Marrakeszem i regionem Doukkala Abda. Maroko przygotowuje się też do legalizacji posiadania marihuany w celach terapeutycznych. Projekt w parlamencie pilotują od początku grudnia dwie partie opozycyjne: Istiqlal i PAM. Maroko jest drugim po Afganistanie producentem konopi, uprawianych głównie na biednej północy (berberski Rif). Rynek szacuje się na trzysta milionów euro rocznie, a z upraw żyje dwieście tysięcy rodzin. W większości przypadków rynek dominują jednak narkotykowe kartele.
Względny polityczny spokój i gospodarczy rozwój zdają się wyróżniać Maroko, kraj ominięty przez Arabską wiosnę. Czy Maroko staje się kolejnym imigracyjnym eldorado? W kraju o, podobnie jak Polska, wielkich tradycjach emigracyjnych od 2 stycznia trwa kampania mająca na celu legalizację pobytu dziesiątek tysięcy nielegalnych imigrantów obecnych na terytorium królestwa, z których większość pochodzi z państw Afryki subsaharyjskiej. Kampanię zapowiedziano już w listopadzie 2013 roku. Zgodnie z komunikatem Anisa Birou, ministra do spraw migracji, celem postępowania administracyjnego jest przyznanie nielegalnym imigrantom tych samych praw i obowiązków, które mają obywatele Maroka, tak by ułatwić ich integrację w nowym kraju. Minister szacuje, że w Maroku jest od dwudziestu pięciu do czterdziestu tysięcy nielegalnych imigrantów z Afryki subsaharyjskiej. Nie podaje jednak, ilu z nich liczyć może, zgodnie z szacunkami rządu, na legalizację pobytu. Kandydaci na legalnych rezydentów w Maroku udowodnić muszą, iż przebywają w nim od minimum pięciu lat i pracują od co najmniej dwóch. W ostatnich miesiącach, zarówno sektor pozarządowy, jak i media, donosiły o wzroście przemocy ze strony marokańskiej policji w stosunku do imigrantów z Afryki subsaharyjskiej. Aktywiści marokańskiego społeczeństwa obywatelskiego ujawniali kolejno przypadki trzech zmarłych (obywatele Senegalu, Kamerunu i Konga) w wyniku akcji policyjnych, nawołując do zmiany polityki migracyjnej kraju. Do niedawna wyłącznie kraj tranzytowy, Maroko coraz częściej staje się także krajem docelowym migrantów, zarówno tych chcących w nim budować swoje nowe życie, jak i tych, którzy zmuszeni są w nim zostać, nie mogąc przedostać się do wymarzonej Europy poprzez Cieśninę Gibraltarską bądź hiszpańskie enklawy na marokańskim wybrzeżu: Ceutę i Melillę.
Poza masową imigracją Maroko przyciąga też artystyczne i sportowe sławy. Cheb Khaled, gwiazda muzyki raï, znany także w Polsce z przeboju „Aisza”, zdecydował się przyjąć marokańskie obywatelstwo, co wzburzyło Algierczyków, którzy dali temu upust zwłaszcza w sieci. Artysta broni się argumentem, zgodnie z którym marokańskie obywatelstwo to prezent od króla Mohammeda VI, a królowi się nie odmawia. Przy okazji algierska sieć „prześwietliła” żonę piosenkarza, nazywając ją jednoznacznie „Marokanką!”. W obronie Chaled pokazuje, że kwestia tożsamości w przypadku Maghrebczyków daleka jest od jednoznaczności: „Moja żona Saida jest Algierką, nie Marokanką – wyjaśnia, dodając jednak: Jej ojciec jest Algierczykiem, a matka Marokanką”, czyli, w zależności od bieżących potrzeb, sieć może dywagować dalej. Broniąc się przed zarzutami, Chaled powiedział również, że wokół jego marokańskiego paszportu zrobił się taki szum, jakby to był paszport izraelski (!), wyraził także zdumienie, że nikt nie oburza się, kiedy Algierczycy przyjmują obywatelstwo Francji, kraju, który zamordował półtora miliona „męczenników” (!).Także Lamine Ouahab, algierski tenisista, otrzymał w listopadzie 2013 roku marokański paszport, co wzbudziło niezadowolenie Algierczyków. Ouahab wyjaśnia, że będzie miał możliwości reprezentowania obu krajów, choć nie ukrywa, że w przypadku konfliktu interesów wybierze Maroko, które dysponuje lepszą infrastrukturą oraz właściwym podejściem do uprawianej przez niego dyscypliny sportu. Bowiem w Algierii, jego zdaniem, szanowani są wyłącznie piłkarze.
Nie wiadomo, czy na dłużej zagości w Maroku Nicole Kidman, niemniej jednak gwiazda postanowiła spędzić Nowy Rok w Marrakeszu. Aktorka przygotowuje się do roli w kręconym w Maroku filmie „Queen of the desert” Wernera Herzoga. Pierwsze zdjęcia nakręcono w Merzudze z udziałem Roberta Pattinsona. Obraz poświecony będzie Gertrudzie Bell, brytyjskiej archeolog z początków XX wieku, zajmującej się poza archeologią także szpiegowaniem. W początkach pierwszej wojny światowej otrzymała misję przekonania Arabów, by przyłączyli się do Ententy w zamian za, jak wiemy niespełnioną, obietnicę stworzenia niezależnego królestwa arabskiego.
Egipt pożegnał Stary Rok w atmosferze zamachów. 26 grudnia w kairskim Nasr City wybuchła bomba w jednym z autobusów. Komentatorzy obawiają się, że wydarzenie to może rozpocząć okres zamachów na cywilów. Jak dotąd, po obaleniu prezydenta Morsiego, śmiertelnymi ofiarami jego zwolenników padali jedynie policjanci i żołnierze. W kolejnym zamachu samobójczym 28 grudnia zginęło piętnaście osób, głównie policjantów. Do tego zamachu przyznaje się jedno z ugrupowań dżihadystycznych, prezentujących się jako powiązane z Al-Kaidą. Rząd odpowiedział zaostrzeniem środków w stosunku do Braci Muzułmanów uznawanych już w Egipcie za organizację terrorystyczną. 9 stycznia stu trzynastu aktywistów Bractwa trafiło do więzienia za napady na policję, udział w zamieszkach, posiadanie broni. Z kolei Bracia Muzułmanie ogłosili 6 stycznia w Londynie, że składają wniosek do Międzynarodowego Trybunału Karnego, pragnąc spowodować śledztwo w sprawie zbrodni przeciwko ludzkości, jakich mieli dopuścić się autorzy obalenia prezydenta Mohameda Morsiego w trakcie puczu oraz po jego odejściu z urzędu. Oskarżają obecne władze o tortury, zabójstwa, nielegalne pozbawianie wolności oraz zaginięcia. Represja nowych władz egipskich wycelowana w zwolenników i członków Bractwa spowodowała śmierć ponad tysiąca osób. Nie wiadomo, jaka będzie odpowiedź Trybunału. Egipt nie uznaje jego jurysdykcji, a Trybunał podjąć może działania na prośbę władz danego kraju, Rady Bezpieczeństwa ONZ lub z własnej inicjatywy. Rzecz jasna w opinii adwokatów Bractwa, wniosek złożony w imieniu Mohameda Morsiego, w optyce Braci legalnego prezydenta kraju, spełnia warunek rozpoczęcia śledztwa na wniosek organu państwa.
Jednocześnie obecne władze Egiptu nie wydają się być gotowe do osądzenia obalonego prezydenta oskarżanego o podżeganie do zabijania demonstrantów. Proces, który miał rozpocząć się 8 stycznia, przeniesiono na 1 lutego z powodu, jak ogłoszono, niesprzyjających warunków meteorologicznych, uniemożliwiających dostarczenie oskarżonego do sali sądowej. Nie podano, jakie zjawisko atmosferyczne miałoby zakłócić transport Morsiego z więzienia w Aleksandrii do Kairu. Były prezydent miał być przewieziony helikopterem, a tego dnia nic na egipskim niebie nie wróżyło katastrofy. Proces odroczono kolejny już raz, zapewne z obaw o niepokoje społeczne inspirowane przez zwolenników obalonego prezydenta. Morsi ma być sądzony z czternastoma współpracownikami z rządu oraz przywódcami Braci Muzułmanów. Grozi mu nawet kara śmierci.
Nie wiem, czy w obliczi politycznego impasu pocieszeniem dla Egipcjan może być fakt, że w rankingu „Jeune Afrique” w pierwszej dziesiątce najlepszych afrykańskich piłkarzy znalazło się dwóch Egipcjan. Na miejscu 7 Mohamed Abutrika z kairskiego Al-Ahly, a na miejscu 10 Mohamed Salah, zawodnik FC Basel, który w 2013 roku zdobył z tym klubem mistrzostwo Szwajcarii, budzący zainteresowanie lig niemieckiej i angielskiej. Z kolei ranking Bloomberg Billionaires umieścił wśród trzystu najbogatszych ludzi świata Egipcjanina Nassefa Sawirisa, szefa d’Orascom Construction Industries (181 miejsce).
Z dobrych informacji 7 stycznia ogłoszono też, że egipska policja odzyskała tysiąc pięćset przedmiotów datowanych na czasy starożytnego Egiptu. Przedmioty odnaleziono na przedmieściach Kairu. Pochodzić mają z szabrownictwa prowadzonego na egipskich stanowiskach archeologicznych przez wyspecjalizowane i uzbrojone grupy. Od listopada 2013 roku egipskie służby odzyskały dziewięćdziesiąt zabytkowych przedmiotów, które trafić miały na aukcje w Jerozolimie. Na początku grudnia także Francja zwróciła Egiptowi pięć zabytkowych przedmiotów z okresu panowania Ptolemeuszy, które zostały skradzione w trakcie powstania przeciwko Hosniemu Mubarakowi. W ślady Francji poszły także Wielka Brytania i Niemcy.
Maroko, Egipt i Algieria reprezentować będą Afrykę Północną na genewskim szczycie poświęconym Syrii, który rozpocznie się 22 stycznia. Sama Algieria stoi jednak przed dylematem wyborczym. Czy dobrym dla kraju wyborem będzie czwarta kadencja prezydencka Abdelaziza Butefliki? W każdym bądź razie Front wyzwolenia narodowego wystawił jego kandydaturę w wyborach 2014 roku. Kandydat nie potwierdza jednoznacznie gotowości do udziału w wyborach. Przy dość „zabetonowanej”, jak widać, scenie politycznej, otwierać się zdaje przynajmniej algierskie niebo. Obce firmy przewozowe mogły dotąd funkcjonować w Algierii jedynie na mocy międzynarodowych porozumień. Projekt nowego prawa zakłada, że zgodę na działalność uzyskać będzie można w Dyrekcji do spraw lotnictwa cywilnego i meteorologii. Sąsiedzi Algierii są znacznie bardziej zaawansowani w otwieraniu swojego nieba. Maroko podpisało odpowiednią umowę z Unią Europejską już w 2006 roku, a „otwarte niebo” pomiędzy UE a Tunezją jest obecnie przedmiotem negocjacji.
W połowie grudnia 2013 roku, znany z licznych wpadek prezydent Hollande, skomentował powrót swojego ministra spraw wewnętrznych z Algierii słowami: „Wrócił cały i zdrowy… A to już dużo”. Żart prezydenta rozsierdził Algierczyków. Algierczyków poruszyła też śmierć Moustaphy Zitouniego, który zmarł w pierwszym tygodniu stycznia w wieku 85 lat. Moustapha Zitouni, legenda algierskiego futbolu i bohater walki o niepodległość kraju, reprezentować miał Francję na Mundialu w Szwecji w 1958 roku. Odrzucił jednak francuską ofertę, wstępując do trenowanej w Tunezji (przy przychylności prezydenta Burgiby) reprezentacji piłkarskiej algierskiego Frontu wyzwolenia narodowego (FLN). Mimo że nie uznawała jej FIFA, reprezentacja rozegrała mecze przeciwko Węgrom, Bułgarii, Jordanii i samej Tunezji, sprawiając, że głos walczącej o niepodległość Algierii był lepiej słyszalny w świecie. W kilka godzin po uzyskaniu przez Algierię niepodległości jedenastka FLN okrzyknięta została reprezentacją narodową.
Emocje budzi także powrót do Algierii byłego magnata bankowego Rafika Khalify, poszukiwanego we Francji i w Algierii. Pod koniec grudnia 2013 roku Londyn dokonał długo wyczekiwanej ekstradycji. Algierski minister sprawiedliwości zapewnił, że oskarżony sądzony będzie uczciwie w duchu prawa algierskiego i gwarancji dyplomatycznych udzielonych Brytyjczykom. Afera Banku Khalifa i nielegalnego transferowania dewiz trafiła na wokandę w 2007 roku. Ekstradycja pozwoli na osądzenie założyciela Grupy.
W kolejnym niespokojnym kraju regionu, Libii, w drugim tygodniu stycznia premier Ali Zeidan ogłosił potrzebę rekonstrukcji rządu. Argumentując swoją decyzję premier zauważył, że w kraju panuje… chaos. W rzeczywistości premier obawia się przegrania głosowania votum nieufności w libijskim parlamencie. Podobnie jak w Tunezji, nowy rząd nie ma mieć rodowodu partyjnego, lecz składać się z technokratów i niezależnych ekspertów.
Nowy rok naznaczony jest wątpliwościami o status Cyrenajki (wschodniej prowincji kraju). Kontrolę nad prowincją straciło z pewnością libijskie państwo, nie wiadomo natomiast do końca, kto ją obecnie sprawuje. Od obalenia Kaddafiego Libia jest państwem coraz mniej wydolnym, z dnia na dzień maleje bezpieczeństwo, częste są zamachy, rząd nie jest w stanie zapanować nad mnożącymi się milicjami, ani przywrócić kontroli nad portami naftowymi w Cyrenajce. Porty kontroluje od sześciu miesięcy autonomistyczny ruch Ibrahima Djathrana, samozwańczego „premiera Cyrenajki”, zapewniającego, że celem ruchu nie jest niepodległość, lecz sprawiedliwszy podział dochodów z ropy. Rząd w Trypolisie nie uznaje działań „premiera Cyrenajki”, ostrzelał statek pod maltańską banderą, chcący wpłynąć po ropę do jednego z cyrenajskich portów. W odwecie „władze” Cyrenajki zaproponowały międzynarodowym spółkom bezpośrednią sprzedaż ropy z pominięciem pośrednictwa Trypolisu, gwarantując przy tym obcym statkom bezpieczeństwo. Libijski przemysł naftowy od miesięcy nękany jest strajkami, samozwańczymi przejęciami i przestojami w pracy. Rząd w Trypolisie nie wyklucza użycia siły w celu przecięcia pasma wydarzeń przynoszących budżetowi państwa olbrzymie straty. Benghazi jest także teatrem innych sporów. Salafistyczna grupa Ansar al-Szaria mści się na wojownikach armii narodowej, którzy ją zwalczali: mnożą się pogróżki, rodziny znajdują na progu poucinane głowy krewnych zaangażowanych w konflikt (ale też tych, którzy zwalczali „islamistów” w czasie represji w latach 90.), ofiary liczy się w setki. Rzadko wiadomo, kto konkretnie stoi za zbrodniami i zamachami. Rząd w Trypolisie wzywa społeczność międzynarodową do pomocy, sprawa jest jednak delikatna i oferta wysłania do Libii wojsk ONZ została odrzucona. Ansar al-Szaria prowadzą typowo islamskie kampanie dobroczynne: pomagają najuboższym, uprzątają uciążliwe śmietniska, którymi przestało zajmować się miasto. Zresztą burmistrz Banghazi broni Ansar, twierdząc, że nie są oni w Libii problemem, lecz ofiarą rządowej propagandy, która każe wierzyć, że Banghazi stało się punktem przerzutowym dżihadystów między Sahelem a Syrią. Mimo politycznego chaosu biznes kwitnie. W Benghazi import wzrósł o 100% od 2010 roku. Strach nie sprawia przecież, że ludzie przestają konsumować.
W leżącej na pograniczu Maghrebu i Sahelu Mauretanii trwa okres wyborczy (zakończone wybory parlamentarne, oczekiwane prezydenckie). W listopadzie 2013 roku odbyły się wybory parlamentarne i do władz lokalnych. Siły opozycyjne ogłosiły ich bojkot. Ostatnie wybory odbyły się w 2006 roku, a więc jeszcze przed zamachem stanu Mohameda Ould Abdel Aziza. 10 z 11 partii tworzących Koordynację opozycji demokratycznych nie wzięło ostatecznie udziału w wyborach, do których stanęły jedynie rządząca Unia na rzecz republiki i islamistyczny Tewassoul. Bojkot miał ograniczyć frekwencję i dać pretekst do obalenia wyników wyborów, wzięło w nich jednak udział ponad 70% z miliona dwustu tysięcy uprawnionych.
Dwie tury (listopadowa i grudniowa) wyborów w Mauretanii dały zwycięstwo rządzącym (Tewassoul zdobył 16 miejsc w liczącym 147 miejsc parlamencie), co zdaniem ekspertów nie wróży spokoju. Opozycja nazwała je „maskaradą” i żąda ich powtórzenia, odrzucając jednak możliwość zewnętrznej interwencji. Tewassoul nabrał wiatru w żagle. Szef partii Ould Mansour przebąkuje o możliwości zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Wykształcony na muzułmańskich uczelniach w kraju i w Maroku polityk, spędził rok na wygnaniu w Belgii, uzyskując oficjalne uznanie swojej partii w Mauretanii dopiero w 2007 roku. Na początku grudnia 2013 roku rząd rozpoczął już „prewencyjną” kampanię oskarżającą Tawassoul o „współpracę z zagranicznymi siatkami specjalizującymi się w praniu pieniędzy i przemycie”. Ould Mansour ma dobre relacje z inspirowanymi ideologią Braci Muzułmanów rządami w Stambule i Tunisie oraz egipskim odgałęzieniem Bractwa. Mimo to odcina się od posądzeń, że sam jest członkiem tej organizacji. W niespokojnym ostatnio Sahelu (wzrost znaczenia muzułmańskich reformistów w całym regionie) etykietka „fundamentalisty” nie jest dla tego polityka wygodna.
Przy okazji wątku sahelskiego warto zauważyć niepokoje, jakie budzić może w Algierii zapowiedź prezydenta Hollande’a ograniczania kontyngentu wojskowego w Mali. Interwencja nie doprowadziła bowiem do całkowitego rozbicia islamistycznej partyzantki działającej na północy kraju, co wystawia na zagrożenie (infiltracja grup zbrojnych, agitacja, rekrutacja bojowników, ewentualny napływ uchodźców) algierskie południe. W wyniku rozmów z francuskim prezydentem król Maroka Mohammed VI włączył się natomiast w działania na rzecz zażegnania konfliktu w Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie wspólnoty wyznaniowe tkwią w błędnym kole wzajemnych ataków. Decyzja króla jest kontynuacją tradycji zaangażowania Maroka w sprawy Afryki, w której alawickie królestwo chciałby odgrywać rolę lidera (sporą przeszkodą w osiągnięciu tego statusu jest nierozwiązana kwestia Sahary Zachodniej).
Dobrze znana Polakom polityka historyczna, w tym rocznicowa, budzi emocje także w państwach Maghrebu. W 2014 roku katalizatorem emocji będzie rocznica wybuchu pierwszej wojny światowej, która Polsce przyniosła niepodległość. W Maghrebie i szerzej Afryce rocznica staje się raczej powodem do kontynuacji rewindykacji związanych z udziałem w niej żołnierzy i cywilów z kolonii. Wielka cena, jaką zapłaciła Afryka za udział w wojnie, nie przyniosła wolności, lecz kolejny podział kolonialny. W wojnie po stronie Francji walczyło ponad 170 tysięcy Algierczyków, blisko 100 tysięcy Tunezyjczyków i Marokańczyków. Pobory były często przymusowe, co nierzadko, jak na przykład w Algierii, powodowało lokalne powstania. Wysiłek wojenny kolonizatorów wspierano nie tylko na polach walk. Północnoafrykańscy robotnicy wysyłani byli do Francji (100 tysięcy Algierczyków i 40 tysięcy Marokańczyków), by zastąpić siłę roboczą walczącą na froncie. Odrzucenie, z jakim spotykali się w Europie północnoafrykańscy żołnierze i robotnicy oraz niesprawiedliwości ze strony metropolii, jakich zaznali po zakończeniu wojny, w wielkim stopniu przyczyniły się do formowania się późniejszych maghrebskich ruchów wyzwoleńczych.
Źródło: MAGREB+
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.