W zeszłym tygodniu rozmawiałam z pewnym brytyjskim imamem – na temat islamu, jego wewnętrznych podziałów, sporów i różnic. Powiedział piękne zdanie: “Oczywiście, że sunnici różnią się od szyitów, czy mistycy islamscy od salafi. Ale w moim meczecie nie ma to żadnego znaczenia. Modlimy się do tego samego Boga. Chrześcijanie modlą się do tego samego Boga. To jest najważniejsze.”
To, co się dzieje w Iraku, nie ma wiele wspólnego z mainstreamowym islamem środka – poza faktem zapożyczenia z tej religii najbardziej nośnych komunikatów, czasem zapożyczonych wprost, częściej po odpowiedniej przeróbce.
Kalifat islamski to mrzonka, która nigdy się nie spełni i muzułmanie w przeważającej większości są tego doskonale świadomi. Ale jest to mrzonka na tyle przekonująca w swoim brzmieniu, na tyle uwodząca wyobrażeniowo, że moze stanowić swietne narzędzie do rekrutacji w miejscu, w którym nie ma prawa. Czyli w Iraku. W Afganistanie. Wszędzie indziej, gdzie obudziły się upiory – czyli na terenach postkonfliktowych.
Talibowie w Afganistanie, czy IS (Islamic Caliphate) w Iraku to laboratoryjnie kliniczna postać dokładnie tego samego problemu – braku norm i praw, braku tak krzyczącego, że gdy pojawia się grupa na tyle silna i bezwzględna, by jakiekolwiek prawo zaprowadzić, jest niemal automatycznie skazana na sukces. Ludzie chcą jej istnienia, spragnieni jakiegokolwiek porządku, spragnieni autorytetów, chcący kar za nadużycia, kradzieże, przestępstwa, rozwiązań na tyle szybkich, by dokonywały się one za ich życia, a najlepiej- w ciągu tygodnia. By złodziej, gwałciciel, morderca- natychmiast ponieśli konsekwencje swoich czynów, publicznie, boleśnie, co miałoby na celu odstraszenie naśladowców. Tego zawsze chcą ludzie, wykończeni bezprawiem.
To, że grupa ta sama doprowadza do nadużyć, kradzieży i przestępstw oraz gwałtów i mordów, nie ma znaczenia, bo zwykle grupa ta robi to w imię wyższych celów, instrumentalizując to, co jest ludziom bliskie, czyli Boga i religię.
Działo się tak przez tysiące lat. Mechanizm ów wykorzystywały różne ideologie, w tym i te niekoniecznie związane z religią (np. komunizm!) – produkowało się nośne hasła oczyszczenia, wprowadzenia ładu i porzadku, odwoływało się do natury ludzkiej i boskiej, jakichś uniwersalnych prawd, po to, by mieć władzę. Uciemiężeni ludzie, którzy żywią nadzieję na lepsze, czyt. bardziej zorganizowane jutro, oddadzą bardzo wiele, by ich oczekiwania sie spełniły, by się nimi ktoś zaopiekował, nawet za cenę ich wolności- zabieranej zresztą stopniowo, małymi kroczkami, o czym dużo lepiej niż ja napisał Orwell, chociażby w “Folwarku zwięrzęcym”..
A potem likwiuje się innych – z wielu powodów: by stworzyć poczucie (najczęściej fałszywe) współwładzy, by pokazać siłę, wyeliminować tych, którzy mogą, z racji ieologicznego (czy rasowego czy religijnego) oddalenia przyczynić się do powstania opozycji, by, wreszcie – upowszednić zbrodnię na tyle, aby rządzeni wiedzieli, co ich czeka, gdy powstanie w ich głowach myśl o niewspółpracowaniu z rządzącymi.
Talibowie w Afganistanie wkroczyli w krajobraz powojenny, krajobraz upadku wszystkiego, ruiny moralnej, emocjonalnej, fizycznej, cierpienia, niesprawiedliwości. Oferowali coś bardzo prostego; kombinację wyjetych z kontekstu przepisów religijnych prawa islamskiego i świeckiego kodeksu honorowego Pasztunów. Uderzyli idealnie, wybrali świetnie – nie wprowadzili tak naprawdę nic nowego – zaspokoili potrzebę odnowy w imię tego, co było większości ludności najbliższe. W tej szerokości geograficznej był to Bóg.
Należało tylko zaostrzyć retorykę, by można było rządzić, czyli potrzebne było wygenerowanie strachu.
Hermann Hesse: “Jeśli ktoś się kogoś boi, to dlatego, że udzielił temu komuś jakiejś władzy nad sobą.”
Talibowie, przedstawiciele ruchu Państwa Islamskiego czy rządzący Koreą Północną byli i są świetnymi intuitywnymi politykami, dostosowującymi narzędzia do świadomości i potrzeb ludzi, którymi chcą rządzić.
Dają władzę tym, którzy są zaufani, budzą przerażenie, a zatem mogą swoja władzę egzekwować, a do tego koktajlu dochodzi jeszcze podłość natury ludzkiej – co wszyscy polscy czytelnicy znają doskonale, bo to na naszej ziemi dokonał się i nazizm i komunizm i wtedy właśnie z ludzi wychodziły najstraszniejsze ( i najwspanialsze) cechy, opisywane przez psychologów, badaczy, poetów, pisarzy.
Zatem chciałoby się powiedziec: “It is anomie, stupid!”, zanim przejdzie się do ataku frontalnego na islam, judaizm, chrześcijaństwo, czy – ateizm. Ludzie ludziom gotują ten los.
I potrzebują narzędzi.
Czytając niektóre islamofobiczne komentarze (czy antysemickie, gdy mowa o wojnie w Gazie) widzę, że niewiele się zmieniliśmy jako istoty ludzkie, mimo strasznych doswiadczeń. Zamiast spojrzeć w głąb siebie, szukamy winy gdzie indziej, w -izmach.
A to zło wychodzi z nas. Trzeba mu tylko stworzyć warunki , co jest banalnie proste. Jak i samo zło, o czym pisała Hanna Arendt.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.