Wybory prezydenckie w Turcji nie przyniosły niespodzianki Wygrał bezapelacyjny faworyt urzędujący premier Recep Tayip Erdogan. Nie znaczy to jednak, że obeszło się bez emocji. W ostatniej chwili pojawił się bowiem kandydat, który mógł zagrozić hegemonii Erdogana. Ekmeleddin Ihsanoglu lider Organizacji Współpracy Islamskiej .
Komentarz
Doszło zatem do konfrontacji dwóch wizji Turcji. Gdy w 2002 roku partia Erdogana Islamska Partia Dobrobytu-AKP wygrała wybory parlamentarne obawiano się, że Ankara zacznie dryfować w kierunku islamskiej dyktatury w stylu Iranu. Jednak Erdogan zaskoczył- w Turcji rozpoczął się proces wszechstronnej demokratyzacji, znaleziono też modus vivendi w relacjach z mniejszością kurdyjską. Dobra prasa Erdogana trwała przez dwie kadencje. Trzecia opłynęła pod znakiem zarzutów o „putinizację” i krytyki tak w kraju jak i za granicą. Trzeba jednak pamiętać, że baza poparcia dla prezydenta-elekta to konserwatywne regiony środkowej i wschodniej Turcji. Mieszkańcy tych regionów cenią konserwatywne wartości i źle znosili proces przymusowej laicyzacji jaką lansowały władze z partii ataturkowskich. Ten elektorat nie jest też zbytnio przywiązany do wartości demokratycznych dlatego Erdoganowi łatwo go obecnie konsolidować pod hasłami konserwatywnymi i nacjonalistycznymi. Tymczasem elektorat opozycji to przeważnie mieszkańcy metropolii, którzy laickość i swobody obyczajowe cenią nawet wyżej niż demokrację. Dla nich AKP to uosobienie Turcji zacofanej, którą trzeba modernizować nawet siłowymi metodami. Przez pierwsze dwie kadencje Erdogan starał się balansować między tymi dwiema sprzecznymi tendencjami, która są źródłem tureckiego rozdarcia. Wydaje się, że teraz zaczął dobrze odnajdować się w owej polaryzacji konsolidując swój tradycyjny lektorat. Nie zmienia to jednak faktu, że na jego prezydenturę czyhają liczne pułapki.
Przede wszystkim w impasie znalazła się turecka polityka zagraniczna. Przez ostatnie lata wyznaczały ją dwie zasady; „zero problemów z sąsiadami” oraz doktryna Davutoglu. Ta pierwsza reguła dotyczyła funkcjonowanie Turcji w regionie, której filarem miały stać się dobrosąsiedzkie relacje zarówno z krajami arabskimi jak i Grecją a za jakiś czas nawet Armenią. Wyznacznikiem tej polityki była zasada legitymizmu. Turcja starała się utrzymywać dobrosąsiedzkie relacje bez względu na charakter reżimu w tych państwach. Najlepszym przykładem jest ut Syria Asada, z którą Ankara zawarła szereg porozumień i traktatów. Jednak „arabska wiosna” zmieniła turecką percepcję. Turcja dostrzegła swoją szansę w roli swego rodzaju „wzoru przemian demokratycznych” dla państw regionu. Wynikało stąd na przykład jednoznaczne poparcie dla egipskiego Bractwa Muzułmańskiego.. Jednak Erdogan nie przewidział kontrataku „ancien regimu”. Wcześniej Ankara udzieliła jednoznacznego poparcia syryjskiej opozycji. Gdy okazało się, że Assad szybko nie upadnie turecka polityka znalazca się w potrzasku. Turcja musi kontynuować wsparcie dla opozycji gdyż zepsutych relacji z reżimem nie da się już naprawić. Prowadzi to jednak niekiedy do wsparcia jihadystów. Tak samo popsuły się tradycyjnie dobre relacje z Egiptem. Co więcej okazuje się, że ciężko jednocześnie otwierać się na świat arabski i utrzymywać dobre relacje z Izraelem. Te ostatnie dopiero wchodzą w fazę delikatnej poprawy po pamiętnym ataku na „Flotyllę Wolności”. Zresztą w stosunkach między Turcją a sąsiadami widać więcej paradoksów.. Na przykład dążenie do pojednania z Armenią (a Erdogan skłania się nawet ku uznaniu ludobójstwa Ormian) nieuchronnie prowadzi do pogorszenia relacji z ważnym sojusznikiem czyli Azerbejdżanem.
Drugim filarem tureckiej polityki zagranicznej jest koncepcja obecnego ministra spraw zagranicznych Ahmeta Davotoglu. Zgodnie z nią Turcja powinna aspirować do roli ważnego globalnego gracza. Faktycznie polityka turecka ma globalne ambicje. Jednak i tutaj widać sprzeczności. Ostatnie kilka lat przyniosło pogorszenie relacji tak z UE jak i ze Stanami Zjednoczonymi. Jeżeli chodzi o relacje z USA to wielokrotnie na przykład w sprawie Iraku czy wojny izralesko-palestyńskiej wynikała elementarna sprzeczność interesów między oboma państwami. Natomiast relacje z UE popsuły się po pierwszym bardzo korzystnym okresie rządów Erdogana kiedy to Turcja spełniała kolejne kryteria kopenhaskie. Obecnie z jednej strony Ankara nie wierzy, że kiedykolwiek uzyska pełne członkostwo, z drugiej natomiast Bruksela jest rozczarowana impasem tureckiej demokracji.
Tak więc ciężko liczyć, że Turcja zostanie mocarstwem globalnym w oparciu o szeroko pojęty Zachód. Czy mogłaby osiągnąć ten cel w oparciu o BRIC? Teoretycznie tak zwłaszcza wobec bardzo poprawnych ostatnio relacji turecko-rosyjskich. Jednak zauważmy, że także tu występuje sprzeczność interesów. Po pierwsze tak Rosja jak i Chiny bardzo się boją „islamskiego zagrożenia”. Po drugie w konflikcie karabaskim Rosja dość jednoznacznie popiera Armenię co jest sprzeczne z interesem tureckim. Dlatego należy się spodziewać iż z jednej strony relacje na linii Turcja-nowe potęgi pozostaną przyjazne, z drugiej jednak wątpliwe by Turcja stała się dla „piątki” równym partnerem. Trzeba też podkreślić, że wątpliwe by Ankara była zainteresowana poparciem dla nowej „neoimperialnej”polityki Moskwy.
Turcja nie będzie więc raczej mocarstwem globalnym co nie znaczy, że nie może zbudować swego rodzaju własnej „strefy wpływów”. Przede wszystkim jest atrakcyjnym przykładem dla transformujących się państw arabskich. Mimo impasu demokratyzacji wobec wolnościowych ambicji w całym regionie w przyszłości to właśnie turecki model godzenia Islamu i demokracji może być atrakcyjny dla państw regionu. Co więcej Turcja nie rezygnując z poprawnych stosunków z lokalnymi dyktatorami powinna wykorzystywać swoją „soft power” właśnie do kreowania wizerunku jako lokalnej demokracji. Mogą temu służyć na przykład tureckie instytucje trzeciego sektora, czy choćby popularna w całym regionie turecka telewizja. Jednak z drugiej strony wobec prawdopodobnego zwycięstwa radykalnych islamistów w Iraku i Syrii pozycja Turcji w regionie może ulec dalszemu osłabieniu. Tym ważniejsze jest by budować front „umiarkowanych” państw islamskich a turecką demokrację wykorzystać jako alternatywę dla „kalifatu”.
Jednak nie tylko Bliski Wschód może być turecką strefą oddziaływania. Także państwa islamskie byłego ZSRR (Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan) odrywają ważną rolę w tureckiej polityce zagranicznej. Zwłaszcza wobec ostatnich wydarzeń na Ukrainie Turcja może być dla tych krajów atrakcyjniejszym punktem odniesienia niż Rosja. Otwarty turecki Islam jest bliski wielu mieszkańcom regionu i także tu może być alternatywą dla jihadystów. Choć oczywiście ekspansja Turcji w tym kierunku może wywołać opory w Moskwie (wtargnięcie Turcji do rosyjskiej strefy wpływów).
Wreszcie Kaukaz Południowy gdzie Ankarę łączą tradycyjnie dobre relacje z Azerbejdżanem. Jednak bardzo dobre ostatnio stosunki z Gruzją oraz prawdopodobne pojednanie z Armenią dają nadzieję, ze Erdoganowi uda się zbudować przyjazne stosunki z północnymi sąsiadami. Także tu Turcja konkuruje o wpływy z Rosją. Jednak wiadomo, że wpływy w Gruzji są raczej dla Moskwy nie do odzyskania, stosunki z Azerbejdżanem są dobre dzięki wspólnej tradycji i kulturze, natomiast w Armenii mimo dążenia do pojednania Ankara długo jeszcze nie będzie w stanie podważyć wpływów rosyjskich. Także ryzyko otwartego konfliktu geopolitycznego między Turcją a Rosją wbrew pozorom nie jest duże.
Trzeba podkreślić, że Turcja jest w stanie odegrać rolę pośrednika między Zachodem a Iranem. Islamskiej, mającej naprawdę dobre relacje z „reżimem ajatollahów Turcji” łatwiej byłoby odegrać tą rolę niż jakiemukolwiek państwu na świecie z wyjątkiem może Rosji. Zresztą w interesie Turcji byłby prognozowany przez niektórych analityków „przewrót przymierzy” na Bliskim Wschodzie czyli partnerstwo między USA a Iranem przeciwko Arabii Saudyjskiej. Rozwiązanie takie jest mało realne i wymagałoby zrzeczenia się przez Iran programu nuklearnego ale Ankara byłaby nim zachwycona.
Jeszcze większe niebezpieczeństwa czyhają jednak na Erdogana w polityce wewnętrznej. Opozycja do tej pory słaba i rozbita wyraźnie się konsoliduje. Ihsanoglu może być dla niej osobą jednoczącą. Wynik wyborów (38% dla Ihsanoglu) pokazuje, że kończy się okres bezwzględnej hegemonii AKP. Jeżeli Erdogan będzie dalej dryfował w kierunku autorytaryzmu, sam może paść ofiarą polaryzacji społeczeństwa jaką w ten sposób wywoła. Niestety wszystko wskazuje na to, że prezydent-elekt znalazł się w „ślepym zaułku” i jego prezydentura nie będzie prezydenturą zasadniczych reform ale raczej utrzymywania status-quo.
Problemem dla Erdogana będzie z pewnością obsadzenie funkcji premiera oraz szefa AKP. Konieczne jest tu balansowanie między wysunięciem kandydata zdolnego sprawnie rządzić, z drugiej jednak nie może to być oczywiście osoba, która podważy pozycję Erdogana w partii i państwie.
Wreszcie wciąż problemem są tak zwani Guleniści. Członkowie tego liberalnego ruchu religijnego zyskali w okresie rządów AKP nieproporcjonalny wpływ na państwo. Na razie wydaje się, że z otwartego konfliktu do jakiego doszło w zeszłym roku zwycięsko wyszedł prezydent-elekt. Ale członkowie ruchu na pewno się jeszcze nie poddali i kontratak wciąż wydaje się możliwy.
Wnioski
Po zaskakującej decyzji o starcie w wyborach prezydenckich Erdogan musi znaleźć sposób na wykorzystanie słabych w gruncie rzeczy kompetencji prezydenta do zachowania realnego wpływu na państwo. Innym wyjściem jest oczywiście zmiana konstytucji, choć tu problemem będzie zgoda Sądu Konstytucyjnego. Mimo kłopotów Turcja wciąż ma dobre perspektywy. Ostatnie ruchy prezydenta-elekta pokazują jednak, że bardziej prawdopodobne wydaje się mimo wszystko dryfowanie Ankary w kierunku autorytaryzmu.
Źródło: Fundacja Dyplomacja i Polityka
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.