Ostatnio oglądałam film o młodych i niemłodych Żydach, którzy w latach czterdziestych z wielką radością czekali na proklamację państwa Izrael. Pokazano zdjęcia. Serce mi się ścisnęło, bo przecież oczywiście wśród tych ludzi byli ci, którzy przeżyli Holocaust. Przeżycie Holocaustu nie oznaczało sukcesu, choć praktycznie nim było. Oznaczało przede wszystkim okaleczenie i świadectwo piekła, świadectwo upadku wszelkich cnót, więzi międzyludzkich, odruchów człowieczeństwa. Ci, którzy przeżyli, przedostali się na Bliski Wschód, gdzie pewnego dnia, wskutek wyrzutów sumienia, że wszyscy przecież wiedzieli, co się działo w okupowanej Polsce, a nic z tym nie zrobili, pozwoliwszy na upadek człowieczeństwa, Wielka Brytania, ale powiedzmy, że tak naprawdę. Europa, oddała kawałek ziemi Żydom. Kawałek ziemi z mieszkańcami, Palestyńczykami. Których, naturalnie, nikt o zdanie nie pytał.
Zatem mamy ludzi, przepędzanych z kąta w kąt. Prześladowanych, wożonych transportami z krańców Europy do niemieckich obozów koncentracyjnych, w których albo ich mordowano albo najpierw eksploatowano, by ostatecznie w końcu zabić i to niegodną śmiercią. Zdradzonych przez sąsiadów w każdym europejskim kraju, przez Boga, przez człowieka.
I mamy, z drugiej strony, Palestyńczyków. Biednych, bogatych, różnych, którzy pewnego dnia obudzili się w nowym państwie, nieswoim, co gorsza, okazało się, że oczekuje się od nich albo wyniesienia się z tego państwa albo zamieszkania w specjalnie tworzonych obozach, których celem nie było, naturalnie, niszczenie żadnej rasy, ale ich odsunięcie, niewidzenie. Ich arabscy sąsiedzi też się od nich odsunęli. Nie wydali ich na pewną śmierć, jak to było w przypadku Żydów, ale upychali w obozach dla uchodźców, byle dalej od swoich centrów, od siebie.
– Proszę, macie swoje państwo- powiedziała Europa do Żydów- Miejcie je na Bliskim Wschodzie, bo to do nas daleko. Dzięki temu będziemy mogli przymknąć oczy na to, co się tu będzie działo.
Europa świetnie przymyka oczy. Od setek lat to robi, ma wprawę. Poza tym, utworzenie państwa Izrael rozwiązywało „problem żydowski”. Bo, umówmy się, nie wszyscy zdrajcy trafili do więzień czy pod sąd. Przeciętni Kowalscy przymykali oczy na to, że sąsiadom żydowskim wybijano okna czy na to, ze, tuż przed wojną, studenci żydowscy musieli siedzieć w specjalnym miejscu na uczelniach, przeznaczonym tylko dla „rasy nieczystej”. Katem był nie tylko gestapowiec, czy komendant obozu. Był nim też ktoś, kto, bywa że ze zrozumiałego strachu o własne życie czy swojej rodziny, ale to nie zmienia sytuacji końcowej, zatrzaskiwał drzwi przed nosem Żyda, który chciał się u niego przechować. (Tu pojawia się też kwestia winy- czy winien jest ktoś, kto odmówił pomocy Żydowi, bo za to groziła śmierć nie tylko pomagającemu, ale całej jego rodzinie. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie i nie zamierzam. Myślę, ze nikt, kto nie był postawiony w podobnej sytuacji, nie może odpowiedzieć na to pytanie. To jedna z tych sytuacji, w której wszystkie odpowiedzi weryfikuje życie).
Nic dziwnego, że powstało państwo Izrael. Co więcej, jestem zdania, że musi trwać. Że nigdy ludzkość nie może sobie wybaczyć tego, co zrobiła swoim dzieciom w czasie Holocaustu.
Tego nigdy nie poddam w wątpliwość. Dlatego jeżdżę do Izraela, słucham muzyki izraelskiej i walczę, na ile umiem, z hydrą antysemityzmu. Moje uszy są głuche na argumenty, że Żydzi en bloc wykorzystują swoją sytuację i Holocaust. Ktoś, kto przeżył Holocaust musi przekazać to, co widział dalej. Pojmuję to jako jego obowiązek jako człowieka. By przestrzec przed powtórkami.
Potomkowie tych, którzy wyszli cało z horroru Szoah, mają prawo, by bać się każdego przejawu antysemityzmu, mają prawo do histerycznych zachowań. Spójrzmy na to od strony czysto ludzkiej- wyobraźmy sobie ciotkę, która nas odwiedza w każdą niedzielę i dziwnie zachowuje się przy stole. Zjada wszystko co do najmniejszego kęsa, czasami nawet coś, co stanowiło jedynie ozdobę podanego dania, jakąś skórkę cytryny, jakiś listek. Wiemy jednak, dlaczego tak się dzieje. Jej dzieci pomarły z głodu w czasie wojny, ona sama przeżyła cudem. Rozumiemy jej zachowanie. Nigdy z niego nie kpimy.
Ale widzę też tragiczną drugą stronę, czyli Palestyńczyków, wmieszanych nagle w rozgrywki europejskie.
Przymknięto więc oczy na przepędzanie Palestyńczyków. Nie słyszano wołania o pomoc, tak, jak nie słyszano wołania o pomoc Żydów.
Zdaję sobie sprawę z tego, ze wielkim nadużyciem jest porównywanie Holocaustu do tego, co przeżywali i przeżywają Palestyńczycy. Nie mam zamiaru tego robić. Zestawiam jedynie ludzką rozpacz. I niezrozumienie tego, co się dzieje, choć skala jest inna. Ale rozpacz jest niepodzielna i niewymierzalna.
Holocaust miał skończyć istnienie Żydów. Palestyńczycy nie są obiektem do zniszczenia. Ale nie są obiektem tolerowanym. Dlatego burzy się ich domy, łamie ich prawa i dyskryminuje, zabiera ich ziemię, a świat milczy.
Dwa lata temu spotkałam we wschodniej Jerozolimie mężczyznę, który pokazał mi pewną niewielka dzielnicę miasta, a w niej resztki domu, zniszczonego przez izraelskie wojsko. Po akcji został tylko tapczan, obok niego leżały zabawki. – W kolejce jest następne 80 domów- powiedział. Widziałam zdjęcia dzieci, którym ostrzały izraelskie pourywały kończyny.
Izraelczycy żyją w strachu przed atakiem nuklearnym Iranu, ostrzałem rakietowym Hamasu i Hezbollachu czy zamachami samobójczymi. Strach ten bywa mocno uzasadniony (bojówki Hamasu faktycznie ostrzeliwują co jakiś czas południowy Izrael, a niezrównoważony psychicznie Ahmadineżad dość regularnie grozi Izraelowi, ale tym bym się akurat nie przejmowała, jednak rozumiem niepokój przeciętnego mieszkańca Izraela, gdy słyszy takie słowa), bywa mocno przesadzony. Dramatyczne jest to, że antysemityzm w rejonie rośnie wprost proporcjonalnie do niedemokratycznych zachowań Izraela, który łamie prawa człowieka, konwencje genewskie czy prawo międzynarodowe (czego akurat nie rozumiem, jak nie rozumiem zdziczenia i żadnych okrucieństw i myślenia w kategoriach, że cel uświęca środki), a to z kolei potęguje strach Izraelczyków.
Którzy powinni przecież rozumieć.
Wydaje się, że ofiara powinna zrozumieć ofiarę. Ale chyba tak nie zawsze jest. Ofiara długotrwałych tortur nigdy nie zrozumie ofiary jednego pobicia. Ktoś, kto żył z wyrokiem śmierci i codziennie się jej wymykał, na którego oczach zabito jego dzieci, nie zrozumie kogoś, komu grozi „tylko” zburzenie mieszkania czy niedostanie pracy czy dawki chemioterapii (w Gazie nie można być poddanym leczeniu onkologicznemu- osoby z nowotworem złośliwym muszą jeździć do Izraela, bywa, że nie są puszczane przez żołnierzy na check pointach).
Ofiara, która pięć lat żyła w czyjejś piwnicy lub patrzyła, jak zabija się jej starych rodziców, czy eksperymentuje się medycznie na jej dzieciach, niekoniecznie zapłacze, kiedy za cenę własnego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa jej potomków, ktoś będzie musiał mieszkać w gorszych warunkach i nie będzie miał wody.
Jeśli do tego dołoży się lęk przed powtórzeniem się tego samego, lęk przed bezdomnością, której skutkiem jest, zdaniem osoby, której przekazano traumę z innego pokolenia, śmierć, wtedy zachowanie, by ochronić siebie samego staje się jeszcze bardziej bezwzględne. Bo alternatywą jest cierpienie, tułaczka i ból.
A postawy się polaryzują. Palestyńczycy nie chcą słyszeć słowa „Holocaust”, bo, ich zdaniem, jest ono używane w celu odebrania im ziemi, zadośćuczynienia za nie ich zbrodnie. Z powodu Holocaustu, jak rozumują, implantuje się radykalnych Żydów na Zachodnim Brzegu Jordanu. Niektórzy z nich życzą śmierci wszystkim Żydom. Utożsamiają ich ze swoim cierpieniem, którego nie mogą porównać z cierpieniem Żydów, bo o nim nic nie wiedzą. Nie mają w szkole przedmiotu pod tytułem „Holocaust”. Widzą swoje cierpienie, to, że za rzucanie kamieni do żołnierzy w czołgach zamyka się w więzieniach ich dzieci. Że na check pointach są traktowani jak terroryści. I są bezsilni. I jest to naturalne.
Izraelczycy nie chcą słyszeć słowa „wolna Palestyna”, bo to oznacza oddanie ziemi, którą lekką ręką dała im Europa, a konsekwencją oddania ziemi jest znowu stanie się mniejszością w jakimś państwie, co nieuchronnie prowadzi do prześladowań, jeśli nie ma mocnego prawa.
Prognoza? Jeszcze do wczoraj myślałam, jak Amos Oz, o pokojowym rozwodzie Palestyny z Izraelem. Dopóki nie zdałam sobie sprawy, pod wpływem kolejnej lektury, że bezkrwawy rozwód jest niemożliwy z przyczyn czysto logistycznych. Granice pomiędzy przyszłymi państwami biegną przez środek miedzy, sadów oliwkowych, wokół wiosek, osiedli żydowskich, nierzadko znajdujących się na środku wzgórz, otoczonych przez palestyńskie sioła.
Jedynym wyjściem wydaje mi się utworzenie wspólnego państwa izraelsko-palestynskiego. Możliwe to będzie, jeśli w ogóle, paręnaście pokoleń po Holocauście i po Nakbie („katastrofie”- jak Palestyńczycy określają dzień powstania Izraela).
A tymczasem?
Tymczasem warto wspomnieć o tych, którzy rozumieją drugą stronę, ale rzadko przedostają się do mediów. O Izraelczykach, którzy chcą pokoju z Palestyńczykami, wspierają ich działania, pomagają, reprezentują w sądach, walczą o ich godne życie. I o Palestyńczykach, którzy spotykają się z okupantami, uczą ich życia i historii, dyskutują, widząc sens we wspólnej koegzystencji.
Ale to nie oni piszą historię.
Tekst ukazał się na blogu Dżihadolog
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.