Rebelianci libijscy stoją u wrót Trypolisu. Z godziny na godzinę zbliża się ostateczne uderzenie na stolicę. Jak się jednak wydaje, nawet jeśli rebelianckie wojska zdobędą władzę nad miastem, droga do zakończenia konfliktu będzie daleka. Libia stoi na rozdrożu, to w którą stronę podąży przyszła libijska transformacja zdeterminuje los milionów Libijczyków oraz odpowie na pytanie o zasadność interwencji NATO.
Pozycja polityczna i militarna rebeliantów jest słaba. Przeciwnicy Kaddafiego są w praktyce całkowicie uzależnieni od dyplomatycznego i wojskowego wsparcia NATO. Mimo
że zryw wolnościowy Libijczyków dokonuje się rękami rebeliantów, to ze względu na zaangażowanie NATO odpowiedzialność za przyszły kierunek libijskiej transformacji będzie zarówno po stronie rebelianckiej Tymczasowej Rady Narodowej (TRN), jak i koalicjantów państw zachodnich.
Dotychczasowe decyzje NATO zabrnęły dalej niż legitymacja 1973 Rezolucji Rady Bezpieczeństwa. Operacja początkowo planowana jako ochrona ludności cywilnej, siłą rozpędu przekształciła się w interwencję mierzącą w obalenie dyktatora. Należy tym samym podkreślić – państwa NATO wzięły udział w wojnie, która przynosi nie tylko upadek Kaddafiego, ale radykalnie zmienia oblicze kraju, który od ponad 40 lat egzystował jako przewidywalna i stabilna dyktatura. Konsekwencje decyzji NATO będą brzemienne w skutki. Libia stoi na rozdrożu. Mimo, że rebelianci chcą wolności i demokracji, kraj może równie dobrze podążyć w stronę chaosu i przemocy.
Pomimo rewolucyjnej euforii, zarówno TRN jak i NATO będą musiały zaaplikować trzeźwą i racjonalną politykę, która stanie się odpowiedzią na trudne realia transformacji. Jakość zaangażowania państw zachodnich, realia władzy rebeliantów jak i praktyka stabilizacji powojennego chaosu będą kształtować nie tylko los Libijczyków, ale staną się determinantami bezpieczeństwa regionu w ogóle.
Słabość rebeliantów.
Podstawową kwestią będzie przekazanie władzy. Na oficjalnej płaszczyźnie dyplomatycznej kwestia została uregulowana decyzjami Libijskiej Grupy Kontaktowej (LGK – koalicjanci NATO oraz członkowie Ligii Państw Arabskich), która w końcu lipca oficjalnie uznała rebeliancką TRN za prawowitą władzę.
Jak się jednak można spodziewać, sama decyzja LGK nie zagwarantuje rebeliantom bezbolesnego przekazania rządów. Poza decyzjami podejmowanymi w zaciszu gabinetów międzynarodowej dyplomacji, ważniejszy będzie głos libijskiej ulicy.
Mimo, że entuzjazm towarzyszący procesowi obalania reżimu jest wśród Libijczyków obecny, to nie należy się spodziewać by był podstawą do legitymacji władzy rebeliantów.
Zasadniczym problemem TRN jest brak doświadczenia we władaniu jako takim. Rebelianci nie są na władzę przygotowani, a ich brak doświadczenia może okazać się przekleństwem transformacji.
Główną bolączką rządów rebelianckich jest brak jakichkolwiek tradycji unifikacji, która w obliczu procesu przejmowania władzy mogłaby okazać się kluczowa. Rebelianci są swoistym zlepkiem rodzinnych klanów, lokalnych watażków, najemników, islamskich fundamentalistów jak i szeregowych powstańców, którzy spontanicznie chwycili za broń. Tak skomponowana grupa jest szczególnie narażona na wewnętrzne podziały i agresję.
Mimo, że część komentatorów podkreśla co prawda pewne atuty opozycji powołując się na argument zróżnicowanej partycypacji, która miałaby zapobiec zawłaszczeniu dorobku rewolucji przez jedną najbardziej wpływową grupę; to brak wiodącej siły, która mogłaby przekonać resztę opozycji do konkretnej wizji transformacji może w efekcie doprowadzić do konfliktu wszystkich ze wszystkimi. Libia podążyłaby tym samym w kierunki dobrze znanego w Afryce „modelu somalijskiego”, w którym ze względu na brak naturalnego lidera, wybór przywództwa dokonuje się na drodze plemiennych walk. Konsekwencją takiego scenariusza jest najczęściej defragmentacja, która w przypadku Libii najprawdopodobniej oznaczałaby odizolowanie Cyrenajki (wschodniego regionu ze Benagazi jako głównym miastem).
Brak wyraźnej siły, która mogłaby pokusić się o własną wizję powojennej Libii będzie głównym problemem toczącym trudny proces transformacji.
Zagadnienie może być zobrazowane poprzez porównanie rewolucji Libijskiej do wydarzeń przewrotu w Egipcie. Rewolucja egipska dokonała się wysiłkiem dwóch zasadniczo spójnych wewnętrzne sił: wolą transformacji reprezentowanej przez wojskowych oraz rewolucyjnym wrzeniem demonstrantów. Mimo, że powodzenie egipskiej transformacji jest dyskutowane, to posiada ona dwa zasadnicze atuty, których brakuje rewolucji libijskiej. Po pierwsze, wysiłek rewolucjonistów był bezkrwawy; po drugie, każda z wiodących grup ma inną, ale zasadniczo konkretną wizję procesu transformacyjnego.
Przewrót w Libii jest wojną, co zasadniczo implikuje jakość ewentualnej transformacji. W warunkach, gdzie jedynym doświadczeniem rebeliantów jest konflikt, wypracowanie pokojowego modelu władzy będzie problematyczne. W obliczu transformacji, która będzie wymagać dialogu i porozumienia, militarne doświadczenie rebeliantów może okazać się przekleństwem.
Osobnym problemem jest brak wizji transformacji jako takiej. Żadna ze zorganizowanych w rebelianckiej koalicji grup nie ma ani koncepcji porewolucyjnej Libii, ani politycznego programu, który mógłby stać się podstawą do dialogu i przyszłej transformacji.
Jedynym środowiskiem posiadającym doświadczenie władzy są decydenci wywodzący się ze środowiska Kaddafiego. W przeciwieństwie do Egiptu, gdzie pomimo autokratycznego reżimu społeczeństwo obywatelskie rozwinęło się na tyle, by ostatecznie doprowadzić do upadku władzy, realia libijskiego ustroju od 40 lat zasadzały się na modelu całkowitej dyktatury, w której nie wykształciły się żadne tradycje opozycji czy obywatelskiej kontestacji.
Zadania transformacji będą trudne, w warunkach rozbitego wojną kraju każda pomyłka może kosztować niezadowolenie i wewnętrzne napięcia. W państwie, którego obywatele są częstokroć głodni i uzbrojeni, każde napięcie może obrócić się kryzys bezpieczeństwa.
Legitymacja rebeliantów.
Kolejnym problemem przed którym stoją rebelianci jest kwestia społecznej legitymacji. W przeciwieństwie do rewolucjonistów kairskiego Placu Tahrir, wojska rebelianckie, które walczą o Trypolis, nie cieszą się aż tak dużym poparciem.
Przewrót w Libii jest swoją charakterystyką bliższy nie tyle arabskim rewolucjom, co wojnie domowej w Iraku, gdzie przeciwko władzy Husajna wystąpili zbrojnie Irakijczycy, wspomagani przez interwencje koalicjantów zachodnich. Pomimo katastrofalnej w skutkach interwencji, samo poparcie Irackiej ludności było kluczowe. Przykładem może być chociażby zaangażowane irackich Kurdów, dzięki którym udało się osiągnąć choć częściową stabilizację północnego Iraku. Abstrahując od losów irackiej wojny jako takiej, należy jednakowoż podkreślić, że w Libii brakuje silnego zunifikowanego elementu, który mógłby przyczynić się do stabilizacji kraju.
Osobnym problemem rebeliantów jest brak tożsamości, na której mogli by budować przyszłą politykę wewnętrzną i szukać społecznej legitymacji. Podczas gdy tożsamość rewolucyjna okazuje się być wystarczająca by obalić dyktatora, może okazać się nieadekwatna w procesie transformacji.
Atutem chociażby irackich Kurdów, była silna legitymacja dla ich wpływów, która wywiodła swą genezę z długoletniego zaangażowania w walkę z reżimem Husajna.
Nie należy się spodziewać, by kilkumiesięczny marsz na Trypolis wystarczył jako legitymacja przyszłej władzy w Libii.
W przeciwieństwie do przypadku irackiego, gdzie za obaleniem Husajna opowiedziała się znakomita większość Irakijczyków, poparcie dla obalenia Kaddafiego nie jest tak szerokie jak życzyliby sobie tego sami rebelianci.
W porównaniu do Husajna, Kaddafi cieszy się stosunkowo silną legitymacją społeczną. I nawet jeśli ci, którzy go popierają nie od razu chwycą za broń w jego obronie, to z pewnością nie udzielą poparcia rebeliantom.
Ryzyko wewnętrznych podziałów.
Wojska rebelianckie, które weszły do Trypolisu to oddziały, które w przeciągu ostatnich dwóch tygodni dokonały zaskakująco skutecznego marszu, odbijając kluczowe dla konfliktu Zawiję, Ziltan i Bregę. Biorąc pod uwagę braki sprzętowe, niedostateczną ilość broni, brak treningu oraz stosunkową izolację, ich sukces jest dla wielu zaskoczeniem.
Ofensywa rebeliantów zachodniej Libii stoi natomiast w kontraście do nieudolnych działań rebeliantów na froncie wschodnim. Dowodzone z Bengazi wojska od tygodni nie potrafiły przedsięwziąć inicjatywy. Przez długi czas odziały stały w miejscu; pomimo bezpiecznej, oddalonej od wojsk Kaddafiego pozycji, treningu, dostępu do dostarczanej przez NATO broni jak i kontaktowi z koalicjantami.
Jeśli ostateczne zdobycie Trypolisu będzie dziełem rebeliantów oddziałów zachodnich, będą mieli podstawy ku temu by domagać się partycypacji we władzy, to zaś może stanowić problem dla ulokowanego we wschodniej Libii dowództwa.
Zagadnienie wewnętrznych pęknięć w łonie rebelianckiej jedności było szeroko dyskutowane przy okazji tajemniczej śmierci dowódcy militarnego wojsk rebelianckich gen. Abdula Fattaha Junisa, który został zabity wraz z dwoma innymi wysoko postawionymi dowódcami. Jak się przypuszcza, zabójstwo Junisa było morderstwem dokonanym przez jego politycznych przeciwników. Sam Junis był postacią kontrowersyjną, mimo, że jako były współpracownik Kaddafiego zdołał pociągnąć za sobą tysiące żołnierzy, był częstokroć oskarżany o sprzyjanie byłemu mocodawcy.
Sprawa Junisa odbija się echem na coraz bardziej poróżnionej wewnętrznie koalicji. 10 sierpnia Przewodniczący TRN Mustafa Abel Dżalil poinformował o zdymisjonowaniu rebelianckiego rządu, uzasadniając jakoby część ministrów miała udział w zabójstwie Junisa. Jak się powszechnie uważa, decyzja Dżalila została wymuszona presją wpływowego klanu Obeidi, z którego pochodził Junis. Dżalil powierzył misję budowania gabinetu w ręce nowego „premiera” Mahmuda Dżibrila. Sam Dżibril jest jednak postacią niepopularną, częstokroć oskarżaną o korupcyjne zapędy.
Czy LKG udźwignie ciężar?
W obliczu obiektywnych trudności powodzenie transformacji powojennej Libii będzie wymagać silnego wsparcia międzynarodowego. Samo deklaracja LGK przyznająca rebeliantom prawo do władzy nie wystarczy. Zaangażowanie NATO otworzyło drogę ku skomplikowanemu procesowi demokratyzacji kraju, który będzie potrzebował pieniędzy, wsparcia logistycznego i militarnego, zaangażowania doradców i inwestycji.
Problemem pozostaje wola zaangażowania jak i szansę jego powodzenia. Jednym z szeroko dyskutowanych scenariuszów transformacji jest stopniowa, powolna „de-Kaddafizacja” kraju. Zgodnie z ową alternatywą, państwa NATO nauczone kryzysem Irackim, gdzie zbyt szybkie odsunięcie od władzy otoczenia Husajna doprowadziło do eskalacji, mogą zdecydować się na zaangażowanie decyzyjnych kręgów wywodzących się z ze środowiska Kaddafiego. Mimo, że takowy scenariusz rysuje się jako stosunkowo racjonalny, to na daną chwilę nie wiadomo jak na podział władzy zareagowaliby sami rebelianci. Jak do tej pory przedstawiciele libijskiej opozycji wysyłają enigmatyczne i częstokroć sprzeczne sygnały. Dodatkowym problem jest fakt, że samo stanowisko decydentów TRN nie koniecznie reprezentuje wolę tych rebeliantów, którzy aktualnie walczą w Trypolisie.
Innym problemem zaangażowania międzynarodowego jest kwestia finansów i poparcia opinii publicznej.
Jak pisało Los Angeles Times, USA wydaje 2 mln dolarów dziennie na pokrycie kosztów obecności swojej armii w Libii.
Podobnie wygląda sytuacja w Wielkiej Brytanii. Po podjęciu decyzji o akcji militarnej, rząd zapewniał, że wojna będzie kosztowała kilkadziesiąt milionów funtów. Tymczasem jak podawał Independent gabinet Camerona wydał ponad 100 milionów funtów (dane z początku lipca). Przewidywania mówią, że suma urośnie do miliarda z początkiem października.
Kontynuacja interwencji w formie zaangażowania w transformację może okazać się tym samym niemożliwa ze względu na niezadowolenie opinii publicznej, niechętnej dodatkowym wydatkom w czasach kryzysu. Politycy państw NATO będą musieli przekonać wrażliwy elektorat o wymiernych korzyściach dalszego uczestnictwa w libijskiej interwencji.
Wysiłek o udaną transformację Libii niesie ze sobą szereg potencjalnych korzyści. Politycy NATO zdają sobie zapewne sprawę, że kształtowanie powojennych realiów jest okazją do objęcia Libii swoją strefą wpływów, co w obliczu mało stabilnego charakteru regionu jest kwestią zasadniczą. Bogata w zasoby i okazała w terytorium Libia może bowiem stanowić kluczowy element programu stabilizacji Afryki Północnej.
Jak się wiec wydaje, państwa NATO będą zdeterminowane by kontynuować swą obecność i kuratelę. Jednym z najważniejszych elementów będzie zapewne instrument kontroli finansowej, który został zalegalizowany lipcową decyzją LGK. Państwa grupy kontaktowej zobowiązały się do przekazania TRN zamrożonych dotąd libijskich aktywów oraz uruchomienie funduszy pomocowych. Same Stany Zjednoczone zapowiedziały przekazanie 30 mld. dolarów.
Jak mówiła Hillary Clinton, decyzja o przekazaniu pieniędzy została uwarunkowana zobowiązaniem TRN do przeznaczenia funduszy na cele humanitarne oraz wolą podjęcia się pokojowego procesu demokratyzacji kraju.
Jednocześnie nie można wykluczyć, że odmrożenie funduszy będzie uwarunkowane także innymi wytycznymi. Jest bowiem możliwe, że w przypadku negocjacji prowadzących do podziału władzy zamrożone miliardy staną się silnym argumentem przekonującym TRN do większej elastyczności czy woli współpracy.
Pomimo trudności, koalicja musi działać szybko. Przyśpieszona inicjatywa rebeliantów wymaga szybszej reakcji na pytania, których odpowiedzi będą stanowić o przyszłości Libijczyków.
Kiedy konflikt ucichnie, zarówno koalicjanci NATO jak i sami rebelianci staną w obliczu transformacji, która, jeśli przeprowadzona błędnie, może stać się wstępem do kolejnego konfliktu, zdyskredytować operację NATO i pozostawić kraj na łaskę brutalnego chaosu. To czy społeczność międzynarodowa jak i sami Libijczycy podołają procesowi transformacji pokaże czas.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.