Najbliższe tygodnie mogą przynieść na Bliskim Wschodzie przesilenie polityczno-militarne. To wszystko za sprawą możliwej interwencji Stanów Zjednoczonych w Syrii oraz prewencyjnego uderzenia Izraela na instalacje nuklearne w Iranie. Gdyby oba te plany zostały zrealizowane region mógłby stać się teatrem działań wojennych na wielką skalę.
Najpoważniejsza sytuacja ma obecnie miejsce w Syrii. Trwająca ponad dwa lata wojna domowa pochłonęła już ponad 100 tys. ofiar. Na domiar złego w starciach została użyta broń chemiczna, a obie strony konfliktu wzajemnie obwiniają się o użycie gazów bojowych. Odpowiedź na pytanie kto mówi prawdę, wbrew pozorom nie jest prosta.
Pierwsze podejrzenie jak zawsze pada na wojska rządowe. Jednak gdy armia al-Assada zwycięża, a w kraju są obserwatorzy z ONZ całkowicie nieracjonalne wydaje się użycie broni chemicznej w walce z rebeliantami. Wiadomo też, że opozycja (wewnętrznie podzielona i skłócona) również nie przebiera w środkach i popełnia zbrodnie, na co można znaleźć w internecie rozliczne dowody. Poza tym prowokacja przy użyciu broni C przyspieszyłaby pomoc Amerykanów w walce z reżimem. Użycie sarinu byłoby również na rękę operującej w kraju Al-Kaidzie, która dąży do całkowitej destabilizacji regionu. W tej sytuacji pozostaje mieć nadzieję, że sprawę wyjaśnią inspektorzy ONZ, którzy przeprowadzą badania w miejscu gdzie została użyta broń chemiczna.
Barack Obama jeśli podejmie decyzję o interwencji, to na pewno nie będzie przejmował się tym, że 60% Amerykanów jest przeciwna ponownemu zaangażowaniu się Stanów Zjednoczonych w akcję zbrojną. Obecnie jedyne co powstrzymuje Waszyngton przed interwencją w Syrii jest sprzeciw Chin i przede wszystkim Rosji. Zanim Obama podejmie jakąś decyzję, cała sytuacja będzie w Białym Domu gruntownie przeanalizowana, zwłaszcza teraz gdy stosunki między Moskwą a Waszyngtonem są bardzo napięte. Czy USA pozwolą sobie na dalszą eskalację dyplomatycznego konfliktu? Możliwe, że tak.
Póki co Stany Zjednoczone wysłały w rejon kilka okrętów wojennych. Ma to zapewne dwa cele: zapewnienie szybkiej i skutecznej interwencji, w przypadku podjęcia takiej decyzji i po drugie ma służyć wysondowaniu reakcji światowych przywódców. Moskwa wyraźnie się sprzeciwia amerykańskiej interwencji i wprost mówi, że Obama wchodzi w buty Busha z 2003 roku. Także kanclerz Merkel wyraźnie jest jej przeciwna i apeluje o rozwiązanie dyplomatyczne.
Głos zabrał też nowy prezydent Iranu, który ostrzegł Stany Zjednoczone przed interwencją w Syrii. Ostrzeżenie ze strony bliskiego sojusznika Damaszku pokazuje, że Teheran po kilku miesiącach względnego spokoju wraca do politycznych rozgrywek i może w odpowiedzi na interwencję amerykańską w Syrii zamknąć nawet cieśninę Ormuz. Na razie tylko Francja i Wielka Brytania wyraziły wstępnie poparcie dla przeprowadzenia akcji zbrojnej. Pojawia się w tym miejscu pytanie o legalność interwencji. Na jakiej podstawie Stany Zjednoczone miałyby wkroczyć do Syrii? Bezpośrednio nie są zagrożone interesy USA, a akcja z ramienia Narodów Zjednoczonych, czy NATO jest wykluczona. Interwencja bez żadnego mandatu stworzy więc groźny precedens, na który w przyszłości będą powoływać się inne mocarstwa dla obrony swoich interesów.
Rozpatrując sytuację w regionie trzeba mieć też na uwadze politykę Izraela – najważniejszego sojusznika USA na Bliskim Wschodzie. W połowie lipca Beniamin Netanjahu w wywiadzie dla CBS powiedział, że przekroczenie “czerwonej linii”, czyli posiadanie przez Iran 250 kg wzbogaconego uranu będzie się wiązało z militarną akcją IDF. Dodał przy tym, że moment ten zbliża się nieuchronnie i od ataku na instalacje nuklearne dzielą tygodnie.
Kraje Bliskiego Wschodu to system naczyń połączonych i sytuacja w jednym mocno rzutuje na sytuację w drugim kraju. Wewnętrzne napięcia w krajach arabskich są właściwie Izraelowi na rękę, bo pogrążone w chaosie i wojnach domowych kraje regionu nie będą w stanie podjąć jakiejś skutecznej akcji przeciw Tel Awiwowi. Ostatnim krajem, gdzie panuje względnie stabilna sytuacja jest Liban, ale ostatnie zamachy bombowe w Trypolisie pokazują, że także ten kraj może zostać wepchnięty w otchłań wojny i chaosu.
Toczące się w tle rozmowy pokojowe między Izraelem a Autonomią Palestyńską, których II tura rozpoczęła się niedawno zeszły na dalszy plan, a w obecnej sytuacji niewykluczone, że zostaną całkowicie zerwane. Nie widać też ani woli, ani osoby, która podjąłby się misji pokojowego zaprowadzenia porządku na Bliskim Wschodzie. Nie zrobi tego ani Barack Obama, ani Władimir Putin, ani Ban Ki-Moon.
W najgorszym scenariuszu na Bliskim Wschodzie możliwy jest wybuch wojny każdego z każdym, z setkami tysięcy ofiar, milionami uchodźców i gigantyczną katastrofą humanitarną. Taki konflikt toczyłby się w wielu wymiarach: sunnici powstaliby przeciw szyitom, radykalni islamiści przeciw umiarkowanym stronnictwom, cywile przeciw wojskowym, a rodacy przeciw swoim rodakom. Izrael korzystając z zamieszania mógłby dokonać ataku na Iran . Militarna akcja USA mogłaby zaś sprowokować do działania Rosję i Chiny, które nieoficjalnie wsparłyby świat arabski w walce ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.