Biały Dom wstrzymał się od zapowiedzianej interwencji zbrojnej w Syrii, po tym jak Damaszek nieoczekiwanie zgodził się na eliminację własnego arsenału chemicznego. Jednak realizacja planu rozbrojeniowego jest na tyle niepewna, że użycie siły przez USA może ponownie stać się realnym scenariuszem.
Na przełomie sierpnia i września interwencja zbrojna w Syrii wydawała się przesądzona. Według państw zachodnich, reżim Baszara Al.-Assada postąpił wbrew ostrzeżeniom Waszyngtonu i przeprowadził 21 sierpnia atak chemiczny, w wyniku którego zginęło 1400 cywilów zamieszkujących przedmieścia Damaszku. Grupa krajów z USA, Wielką Brytanią i Francją na czele rozpoczęła zatem przygotowania do uderzenia ukierunkowanego na ukaranie syryjskiego dyktatora.
Wydarzenia potoczyły się jednak innym, dość zaskakującym torem. Z koalicji wyłamała się Wielka Brytania, ponieważ brytyjski parlament nie wyraził zgody na uczestnictwo Londynu w operacji wojskowej. Następnie administracja Baracka Obamy, która konsekwentnie unika większego zaangażowania w skomplikowany konflikt w Syrii, zwróciła się do podzielonego wewnętrznie Kongresu o autoryzację nalotów, stawiając tym samym akcję militarną pod znakiem zapytania oraz opóźniając datę jej przeprowadzenia.
Największa niespodzianka miała natomiast miejsce po wypowiedzi Sekretarza Stanu USA, Johna Kerry’ego, który zaznaczył 9 września, że Waszyngton mógłby zrezygnować z działań siłowych, gdyby Assad przekazał w ciągu tygodnia swój arsenał chemiczny pod kontrolę międzynarodową. Choć Kerry i jego współpracownicy z Departamentu Stanu podkreślili później, że owa wypowiedź miała charakter czysto retoryczny, bo ich zdaniem Assad nigdy nie odda broni masowego rażenia, to inicjatywę w tej materii szybko przejęła Rosja.
Kreml skłonił reżim w Damaszku do przyjęcia amerykańskich warunków, a także przygotował propozycję porozumienia rozbrojeniowego. W ciągu kilku dni Waszyngton i Moskwa uzgodniły wstępny plan działania dla Syrii.
Warunki rozbrojenia
Zgodnie z amerykańsko-rosyjskim porozumieniem, Syria powinna w ciągu tygodnia przedstawić spis posiadanej broni chemicznej oraz związanych z nią ośrodków, jak również musi przystąpić do Konwencji o zakazie broni chemicznej, która zakazuje używania, produkowania, składowania, przekazywania i nabywania chemicznych środków bojowych. Damaszek spełnił już oba warunki.
Reżim Assada ma ponadto bezzwłocznie zapewnić inspektorom z Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej (ang. skrót – OPCW) oraz z ONZ pełny dostęp do ośrodków chemicznych, tak aby jeszcze w listopadzie cały arsenał toksyczny znalazł się pod międzynarodową kontrolą. W tym samym miesiącu powinna rozpocząć się eliminacja syryjskiego potencjału chemicznego, której zakończenie wyznaczono na koniec pierwszej połowy 2014 roku.
Uzgodnione przez mocarstwa postanowienia stanowią podstawę rezolucji uchwalonej przez Radę Bezpieczeństwa (RB) ONZ, aczkolwiek podczas negocjacji w międzynarodowym organie nie obyło się bez zgrzytów pomiędzy Kremlem a Białym Domem.
Waszyngton chciał, żeby w przypadku naruszenia warunków porozumienia przez Damaszek, państwa mogły automatycznie zastosować wobec syryjskiego rządu sankcje, również sankcje militarne. Moskwa domagała się z kolei, aby wprowadzenie sankcji wymagało przyjęcia oddzielnej rezolucji przez Radę Bezpieczeństwa – organ, w którym Kreml posiada prawo weta. Po napiętych negocjacjach Zachód przystał na postulat Rosji, której sprzeciw przeszkodził w poprzednich próbach przyjęcia prawnie wiążących postanowień.
Dobra wola czy gra na czas?
Pokojowe rozwiązanie problemu broni chemicznej wydaje się być korzystne zarówno dla administracji Obamy, jak i Rosji oraz Assada. Biały Dom nie musi spełniać swoich gróźb i po raz kolejny interweniować w niestabilnym politycznie regionie, zaś wspierany przez Rosjan Assad może skupić się na walce z opozycją bez obaw o atak zewnętrzny.
Zmienił się ponadto wizerunek Rosji, która prezentuje się w tym przypadku już nie jako zagorzały obrońca syryjskiego dyktatora, ale jako odpowiedzialne mocarstwo zaangażowane w pokojowe rozwiązywanie konfliktów.
Z drugiej strony warto pamiętać, że arsenał chemiczny ma dla rządu w Damaszku duże znaczenie. Środki toksyczne, do których posiadania Syria nie przyznawała się przez około 30 lat, służą odstraszaniu zewnętrznej agresji, zwłaszcza ze strony Izraela. Bez względu na to, czy Assad faktycznie użył gazu bojowego przeciwko rebeliantom, taka broń mogłaby być też wykorzystana w przyszłości jako „ostatnia deska ratunku”, gdyby opozycji udało się definitywnie pokonać wojska konwencjonalne lojalistów.
W związku z tym niektórzy eksperci, jak Gary Samore, były doradca prezydenta Obamy ds. broni masowego rażenia, wyrażają wątpliwości co do faktycznych intencji syryjskiej strony rządowej. W wypowiedzi dla The New York Times (NYT) Samore ostrzegł przed scenariuszem, w którym Assad przekazałby jedynie część swojej broni chemicznej pod międzynarodową kontrolę i ukrył resztę arsenału.
Co więcej, niewykluczone, że reżim będzie najzwyczajniej opóźniał realizację całej umowy, zyskując dodatkowy czas na przechylenie szali konfliktu domowego na swoją korzyść.
W ostatecznym rozrachunku skuteczna implementacja porozumienia zależy w znacznej mierze od postawy Rosji. Nie ma wątpliwości co do tego, że Kreml sprzyja rządowi w Damaszku, stąd będzie w dalszym ciągu starał się usprawiedliwiać ewentualną zwłokę ze strony Assada, jak również blokować próby ukarania lojalistów za nieprzestrzeganie umowy. Pozostaje natomiast pytanie, czy Moskwa zdecyduje się na równoczesne wywieranie nacisków na dyktatora w celu przekonania go do zachowania zgodnego z przyjętymi ustaleniami.
Rozbrojenie w warunkach wojny domowej
Do umiarkowanego optymizmu wobec szans na powodzenie międzynarodowego przedsięwzięcia skłania także sytuacja w Syrii, która rzutuje negatywnie zarówno na perspektywę weryfikacji postępowania Damaszku, jak i na operacyjny wymiar działań rozbrojeniowych.
Reżim zadeklarował, że posiada ok. 1000 ton środków chemicznych. Szacuje się też, że w całym kraju znajduje się około 45 magazynów oraz ośrodków produkcyjnych. Kontrola wszystkich obiektów wymaga ogromnej liczby inspektorów, którzy swoboda przemieszczania się będzie drastycznie ograniczona ze względu na toczące się działania wojenne. Jeszcze większe utrudnienia obejmą lokalizowanie i badanie miejsc, których istnienie reżim starałby się ukryć.
Poza tym, międzynarodowi funkcjonariusze mogą ucierpieć w wyniku wymiany ognia pomiędzy uczestnikami konfliktu lub też paść ofiarą porwań dla okupu czy nawet prowokacyjnych ataków ze strony grup liczących na zdyskredytowanie swoich przeciwników albo wymuszenie zagranicznej interwencji zbrojnej.
Dlatego coraz głośniejsze stają się głosy o potrzebie wysłania do Syrii żołnierzy z innych państw, z czym wiąże się kolejny problem: kto wydzieli kontyngenty, na czyją obecność zgodzą się Syryjczycy i do jakich konsekwencji doprowadzą ewentualne starcia z lokalnymi siłami. Jak dotąd gotowość do udziału w działaniach ochronnych zgłosiła jedynie Rosja, którą ciężko określić jako bezstronną w toczącej się wojnie.
Odmienny problem odnosi się do miejsca eliminacji arsenału chemicznego – w grę wchodzi eliminacja toksyn w samej Syrii, poza jej granicami lub też pogodzenie obu opcji. Jednak bez względu na to, jakie postanowienia zapadną, to ich wykonanie będzie szalenie skomplikowane z przyczyn logistycznych i organizacyjnych oraz nie obejdzie się bez wykorzystania specjalistycznego sprzętu z zagranicy.
Zadania nie ułatwiają też przyjęte ramy czasowe. Cytowany przez NYT Stephen Johnson, były ekspert brytyjskiej armii ds. broni chemicznej, zauważył że podobnych działań nie zakończono do tej pory w Iraku pomimo 20 lat pracy.
Interwencja wciąż możliwa
Chociaż nie należy negować znamiennego znaczenia faktu, że mocarstwom wreszcie udało się dojść do porozumienia w przynajmniej niektórych aspektach kryzysu w Syrii, to trzeba również zaznaczyć, że administracja Obamy może ponownie stanąć przed dylematem interwencji militarnej.
Mimo że uchwalony przez ONZ dokument nie przewiduje automatycznych sankcji wobec Assada, to USA w dalszym ciągu sugerują, że użyją siły, jeśli reżim nie będzie respektował międzynarodowych ustaleń związanych z bronią chemiczną. Zresztą Waszyngton wskazywał we wcześniejszych odsłonach kryzysu, że akcja militarna może odbyć się bez autoryzacji Rady Bezpieczeństwa.
Do grona potencjalnych przesłanek do interwencji zaliczają się nie tylko wysoce prawdopodobne próby obejścia rezolucji przez lojalistów, ale też równie prawdopodobne, kolejne incydenty związane z użyciem gazów bojowych.
Problem z syryjską bronią chemiczną sprowadza się w dużej mierze do tego, że ustalenie sprawcy takich ataków jest często niemożliwe, zaś sprowokowanie uderzenia USA przeciwko Assadowi jest na rękę rebeliantom, którzy deklarowali na początku stycznia, że są zdolni do samodzielnego wytworzenia środków masowego rażenia.
Oczywiście brutalność i bezwzględność reżimu nie podlega dyskusji – w końcu wojska rządowe bombardowały cywilów przy pomocy konwencjonalnej amunicji – ale dyktator utrzymał się przy władzy, mimo że przez ponad dwa lata nie doszło do zastosowania broni chemicznej na szerszą skalę, natomiast ewentualna interwencja byłaby dla niego tragiczna w skutkach, bo poskutkowałaby osłabieniem lub wręcz obaleniem rządu w Damaszku.
Brak strategii Białego Domu
Obserwując ostatnie wydarzenia trudno nie zgodzić się z byłym doradcą prezydenta Cartera, profesorem Zbigniewem Brzezińskim, który zauważył w sierpniowym wywiadzie dla niemieckiej stacji radiowo-telewizyjnej Deutsche Welle, że Obama nie kieruje się w sprawie Syrii spójną i przemyślaną strategią.
Amerykański prezydent najwyraźniej wpadł w pułapkę, którą nieświadomie sam zastawił, kiedy ostrzegł w zeszłym roku, że użycie broni chemicznej przez Assada spotka się z amerykańską odpowiedzią wojskową.
Gdy Obama nakreślił przed syryjskimi lojalistami ową „czerwoną linię”, był najpewniej przekonany, że Assad nie odważy się jej przekroczyć. W ten sposób Biały Dom pokazał, że jest gotów do interweniowania w obronie międzynarodowych norm prawnych i moralnych, ale uniknął na jakiś czas większego zaangażowania w skomplikowany kryzys w Syrii.
Waszyngton od początku nie chce rozpoczynać kolejnej wojny, której sprzeciwia się społeczeństwo amerykańskie, która byłaby trudna do przeprowadzenia z militarnego punktu widzenia, zantagonizowałaby relacje ze światem arabskim, Moskwą oraz Pekinem i, co najgorsze, mogłaby poskutkować otwartym włączeniem się do konfliktu mocarstw regionalnych, szczególnie Izraela oraz Iranu.
Poza tym, obalenie dyktatora nie musiałoby zakończyć wojny domowej, ponieważ nie mamy do czynienia jedynie ze starciem strony rządowej z opozycją, lecz z rywalizacją wielu odmiennych grup etnicznych i religijnych, z islamskimi ekstremistami włącznie.
Sytuacja Obamy zaczęła komplikować się wraz z narastającą liczbą incydentów chemicznych. Stany Zjednoczone konsekwentnie wstrzymywały się od zdecydowanych działań, co z czasem podważyło wiarygodność Waszyngtonu, zaś momentem krytycznym stały się wydarzenia z 21 sierpnia – był to najkrwawszy atak chemiczny od 25 lat – które zmusiły prezydenta USA do realnego rozważenia interwencji.
Jak wspomniano na początku artykułu, interwencji udało się uniknąć w wyniku sprytnego manewru politycznego, polegającego na skierowaniu sprawy do Kongresu i nieoczekiwanej reakcji Moskwy oraz Damaszku na retoryczną wypowiedź Kerry’ego.
Co ciekawe, strona amerykańska przeczy obecnie swoim wcześniejszym deklaracjom, podkreślając, że słowa sekretarza stanu nie miały przypadkowego charakteru, a porozumienie w sprawie Syrii stanowi wynik przemyślanej polityki, opartej na groźbie użycia siły. W mediach pojawiły się też potwierdzone przez polski MSZ informacje o tym, że to minister Sikorski podsunął swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi pomysł wciągnięcia Rosji w kwestię syryjskiego rozbrojenia.
Artykuł opublikowany został także na łamach portalu Moje Opinie
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.