Trwające od tygodnia kairskie protesty nie cichną. Wczorajsze demonstracje zgromadziły tysięczne tłumy, protestujący próbowali wedrzeć się na teren ministerstwa obrony. Interweniowało wojsko. Najbardziej krwawym dniem protestów była środa – śmierć poniosło wówczas co najmniej 11 osó
b. Destabilizacja stawia pod znakiem zapytania powodzenie zapowiedzianej na 24 i 25 maja pierwszej rundy wyborów prezydenckich.
Protestujący domagają się natychmiastowego ustąpienia sprawującej władzę Najwyższej Rady Wojskowej. Kilkutysięczne demonstracje objęły swym zasięgiem centrum miasta z Placem Tahrir oraz rządową dzielnicą Abbasija włącznie. Wśród protestujących są zarówno zwolennicy islamistów jak i partii liberalnych.
Przedstawiciel rady, gen. Mohammed al-Assar wezwał do zakończenia protestów. Armia szczególnie stanowczo przestrzegła przed eskalacją w pobliżu budynków ministerstwa obrony w dzielnicy Abbasija. Wydane we czwartek oświadczenie rady zapowiedziało interwencję na wypadek prób demonstracji w pobliżu ministerstwa.
Naszym obowiązkiem, suwerennym prawem i przykazaniem wojskowego honoru jest bronić budynków ministerialnych. (…) Odpowiedzialność za konsekwencję spadnie na protestujących.
Al-Ansar zaapelował by demonstranci opuścili Abbasiję i przenieśli protesty na Plac Tahrir. Pomimo apelu demonstracje się odbyły. We wczorajszych starciach z wojskiem rannych zostało co najmniej 300 osób. Protestujący próbowali wedrzeć się na teren ministerialnych budynków. Kiedy demonstracja zaatakowała broniące dostępu do ministerstwa zasieki, odpowiedziała armia. Wojsko użyło gazu, armatek wodnych i gumowych kul. Według niepotwierdzonych doniesień śmierć poniósł jeden żołnierz.
Wczorajsze demonstracje były znakiem protestu przeciwko tragicznym wydarzeniom ze środy. Jak podają statystyki kairskich szpitali zginęło wówczas 13 osób z czego 11 zmarło wskutek ran postrzałowych głowy. Demonstrujących w Abbasiji protestantów zaatakowali niezidentyfikowani sprawcy. Oskarżenia padły w stronę reżimu. Jak interpretują protestujący armia celowo wstrzymała sie od interwencji. Nie brakuje teorii spiskowych, komentujących środkowe wydarzenia jako prowokację. Wśród protestujących powszechne jest przekonanie, że generalicja może wykorzystać eskalację celem opóźnienia przekazania władzy w ręce cywilne.
Środowe zajścia były kulminacją demonstracji zwołanych w imię protestu przeciwko dyskwalifikacji prezydenckiego kandydata salafickich islamistów Hazema Abu Ismaila. Kandydatura została zdyskwalifikowana na mocy orzeczenia Komisji Wyborów Prezydenckich, która sprawdza prawomocność kandydatury na podstawie zgodności z nowelizowaną konstytucją. Abu Ismail został wykluczony z prezydenckiego wyścigu na podstawie przepisu zabraniającego czynnego uczestniczenia w wyborach osobom, których rodzice posiadają podwójne obywatelstwo. W przypadku Ismailia o dyskwalifikacji zadecydowało amerykańskie obywatelstwo jego matki.
Protest islamistów został poparty przez partie liberalne, które podobnie jak salafici oskarżają reżim o autorytarne zapędy. Pomimo zapewnień wojskowej rady o gotowości przekazania władzy w ręce cywilne do końca czerwca, protestujący są przekonani, że reżim jest zdeterminowany by utrzymać władzę.
Protesty są przejawem szerszego kryzysu towarzyszącego toczącej się prezydenckiej kampanii wyborczej. Jak do tej pory zarówno salafici jak i liberalny ruch rewolucyjny ewidentnie przegrywają prezydencki wyścig. Jak pokazują sondaże żadne ze stronnictw nie może liczyć na zwycięstwo. Liderem pozostaje popierany przez wojskową radę były wieloletni sekretarz generalny Ligii Państw Arabskich Amr Mussa. Dotychczas najpoważniejszym konkurentem Mussy był zdyskwalifikowany kandydat salafitów – Abu Ismail. Wraz z wycofaniem jego kandydatury pozycja Mussy umocniła się. Sami salafici wprost oskarżają reżim o wyborcze machinacje. Wiele kontrowersji budzi praca komisji legalizującej kandydatury, której decyzje są niepodważalne a jej przewodnictwo znajduje się w rekach szefa Najwyższego Sądu Konstytucyjnego Faruka Sułtana. Jak twierdzą salafici funkcja Sultana pozwala na autorytarne decyzje, które w efekcie posłużyły manipulacją na rzecz kandydatury Mussy. Podobne stanowisko zajmują partie rewolucyjne, które udzieliły w protestach bezprecedensowego poparcia islamistów. Liberalny deputowany, Saad Abud komentował problem na łamach kairskiego dziennika Al-Ahram mówiąc:
Okoliczności, w których kojarzony z reżimem sędzia pełni rolę zarówno szefa komisji wyborczej jak i przewodniczącego konstytucyjnego sądu zostały użyte na rzecz wzmocnienia wpływów polityków byłego reżimu.
Rozgoryczenie liberałów jest potęgowane frustracją napędzaną brakiem reprezentacji. Partie liberalne widowiskowo przegrały parlamentarne wybory a ich kandydat widziany jako potencjalny zwycięzca przyszłych wyborów prezydenckich, Mohammed el Baradei wycofał w styczniu swoją kandydaturę. Wśród rewolucjonistów powszechne jest głębokie rozgoryczenie. Wielu młodych liderów postrzega zaistniała sytuację polityczną jako zaprzepaszczanie wznieconych przez rewolucję transformacyjnych i demokratyzacyjnych nadziei.
Frustrację potęguje postawa salafitów, którzy mimo parlamentarnego zwycięstwa postrzegają wyborczą kampanię jako próbę sabotażu ich pozycji. Jak twierdzą egipscy komentatorzy demonstracje mogą być jedynie wstępem do szerszej destabilizacji, która będzie eskalować wraz z postępem wyborczej kampanii. Innym problemem jest postawa armii. Pomimo aktualnie składanych deklaracji zapowiadających przekazanie władzy w obliczu kryzysu reżim może zdecydować się na odłożenie transformacji.
Szczególnie niebezpieczne jest zaangażowanie islamistów. Delegalizacja kandydatury salafickiego reprezentanta jest wodą na młyn ekstremizmu. Część najbardziej radykalnych kręgów może bowiem potraktować niedawne wydarzenia jako porażkę popartej przez islamizm transformacji i wycofać się z procesu wyborczego. W praktyce oznaczałoby to pogłębienie radykalizacji czy wręcz ryzyko powrót do modelów działalności podziemnej.