Zdjęcia do filmu “Tylko kochankowie przeżyją” (“Only Lovers Left Alive”) w znacznej mierze były kręcone w Tangerze – w ukochanym mieście Jarmuscha. A dlaczego ukochanym?
Kocham to miejsce – deklarował reżyser w rozmowie z Pawłem T. Felisem dla “Gazety Wyborczej“. – I bardzo chciałem tam kręcić, co nie było łatwe – na ulice nie można wjechać ciężarówkami, więc cały sprzęt woziliśmy z pomocą Marokańczyków na motocyklach. Pracowaliśmy głównie w nocy, staraliśmy się używać jak najmniej światła. Żeby niezwykłości, która jest w tym mieście, nie zabić. Tanger został zgwałcony przez każdą możliwą kulturę. A jednak wciąż pozostaje sobą. Jest jak dziwka, z której każdy korzysta, a ona wciąż pozostaje silna, nieprzenikniona. I należy tylko do siebie. Wszędzie pełno tam ludzi, którzy próbują coś sprzedać: nie potrafią czytać, ale mówią po arabsku, francusku, hiszpańsku, niemiecku, angielsku. Języki są jak woda, która przelewa się po ulicach. Ale przede wszystkim nic tu nikogo nie dziwi. Możesz być obcokrajowcem, hippisem, punkiem, transseksualistą: oni widzieli już wszystko. Dla nich nikt nie jest “inny”, nikt cię nie będzie oceniał. Poza tym jest to kultura niealkoholowa. W Nowym Jorku, w Europie, właściwie wszędzie, jeśli chcesz się pobawić, musi być alkohol. Nudzi mnie to. A w Tangerze pali się haszysz, czujesz go wszędzie, od młodych i starych. I ludzie zupełnie inaczej na to reagują niż na alkohol: może stąd bierze się ich akceptacja? Z drugiej strony to zabawne, kiedy mieszkasz w dużym mieście, a co rano budzą cię koguty. Trochę nam to przeszkadzało, więc myśleliśmy o brutalnym programie edukacji zwierząt. Przynieś nam, dobry człowieku, swojego koguta, zabijemy go dla ciebie, a potem dodamy jeszcze zegarek Casio. Ale nikt się nie zgodził (śmiech).
Reżyser chętnie przeprowadziłby się do Maroka. To akurat chyba nikogo nie dziwi?
Oczywiście, uwielbiam słyszeć zdania po arabsku, uwielbiam tamtejsze zapachy- czytamy dalej w wywiadzie dla “GW”. Mam wrażenie, że mogę sobie pozwolić na wszystko: jest tak tanio, że czuję się trochę jak złodziej. Oczywiście jest też dużo przestępczości, walających się śmieci. Kiepska woda, cuchnące mieszkania. Ale uroda przeważa. Tanger przypomina mi Nowy Jork z mojej młodości. Przeniosłem się tam właśnie dlatego, że mogłem wyjść na ulicę w ubraniu klauna i szpilkach, a nikt nie zwróciłby uwagi. Teraz to miasto jest inne. Mniej widać artystów, częściej bogatych pracowników korporacji. Ale ciągle czuję, że to tam jest mój dom.
Tylko ci, którzy potrafią kochać, przetrwają – deklaruje Jim Jarmusch. Bo choć jego bohaterowie są wampirami, przy życiu trzyma ich pielęgnowana od setek lat miłość. Adam jest uznanym muzykiem, mieszka w opustoszałym Detroit. Kiedy popada w depresję, z Tangeru przyjeżdża na ratunek ukochana Ewa. Romantyczne chwile pary zakłóca pojawienie się zwariowanej młodszej siostry Ewy… Magnetyczna siła filmu to owoc nie tylko miłości, ale także równie inteligentnego, co zaraźliwego humoru. Wyrafinowane wampiry krew starają się pozyskiwać szlachetnymi metodami. Nie zniżają się do atakowania ludzi. Przynajmniej do czasu.
Tilda Swinton, Tom Hiddleston i Mia Wasikowska w czarnej komedii outsidera światowego kina Jima Jarmuscha, twórcy „Broken Flowers”, „Truposza” i „Ghost Doga”, który tym razem zdaje się mówić – tylko ci, którzy potrafią kochać, przetrwają. Bohaterowie „Tylko kochankowie przeżyją” są wampirami zmęczonymi setkami lat życia i zdegustowanymi tym, jak rozwinął się świat. Ale wciąż czującymi do siebie miłość.
Adam (Hiddleston) jest unikającym rozgłosu i słonecznego światła undergroundowym muzykiem z Detroit. Kiedy popada w depresję, z Tangeru przyjeżdża do niego po długiej rozłące ukochana Ewa (Swinton). Jednak spokojne życie pary, która odrzuciła nagryzanie śmiertelników i woli przyjmować pokarm w postaci lodów z krwi, zostanie wystawione na próbę, kiedy dołączy do nich nieobliczalna i wygłodniała siostra Ewy – Ava (Wasikowska).
„Wybitny film… charakterystyczny i spełniony…” – pisał po pokazie filmu Jarmuscha w Cannes Tadeusz Sobolewski. „Być wampirem oznacza tu: żyć sztuką – muzyką, płytami, książkami, miłością – i mieć poczucie wiecznego nienasycenia. To jeden z rzadkich dziś filmów, który działając minimalnymi środkami, zostawia wieczny niedosyt, pozostaje otwarty. Działa muzycznie, wciąga do środka i sprawia, że chce się do niego wracać jak do ulubionej płyty”. (cyt. Gazeta Wyborcza)
Źródło: Tańczące z wielbłądami
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.