W ostatnich dniach jesteśmy świadkami kolejnej eskalacji konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Sytuacja w tym regionie pozostaje niezwykle napięta już od przeszło kilkudziesięciu lat. Czy obecne starcie jest po prostu kontynuacją wieloletniego konfliktu, czy mamy do czynienia z jakimiś nowymi okolicznościami wybuchu walk?
Zasadniczą kwestią jest zaznaczenie faktu, że obecny konflikt jest nie tyle wojną palestyńsko-izraelską, co walką pomiędzy poszczególnymi, często dobrze uzbrojonymi, frakcjami Palestyńczyków z Izraelem.
Tymczasem w mediach rysowany jest dosyć jednostronny obraz wydarzeń: z biednymi Palestyńczykami, którzy niczym biblijny Dawid z kamieniami w rękach, stają przeciwko uzbrojonemu po zęby izraelskiemu Goliatowi. Tymczasem jest to wizerunek nie do końca odpowiadający rzeczywistości.
Warto, przede wszystkim, zwrócić uwagę na to, że obecne walki są po prostu kolejną odsłoną nieregularnych, ale wciąż powtarzających się utarczek zbrojnych, będących niczym innym jak próbą sił (wojna jest niewłaściwym słowem do określenia ostatnich wydarzeń) pomiędzy stroną izraelską a palestyńską. Utarczek, które niestety najczęściej są prowokowane przez pociski wystrzeliwane ze Strefy Gazy. Scenariusz jest prosty:
1. Strona palestyńska wystrzeliwuje rakiety;
2. Izrael odpowiada;
3. Następuje eskalacja konfliktu;
4. Rząd izraelski decyduje się na eliminację kilku przywódców Hamasu;
5. Hamas (a raczej jego zbrojne frakcje) odpowiada retorsjami.
Z takim przebiegiem wydarzeń mamy do czynienia regularnie od lat ’80., kiedy do życia został powołany Islamski Ruch Oporu, czyli Hamas.
Nie wolno zapominać o silnym podziale wśród samych Palestyńczyków. Z jednej strony mamy fundamentalistyczny oraz skrajnie antyizrealski Hamas Chaleda Masza’ala, nie uznający w ogóle istnienia państwa Izrael (o czym mówi już sama Karta Hamasu), z drugiej bardziej umiarkowane i nastawione koncyliacyjnie ugrupowania skupione wokół Mahmuda Abbasa.
Czy obecny konflikt odbiega w jakiś znaczący sposób od zarysowanego przez Pana scenariusza?
Zasadniczo nie. Najsmutniejsze w obecnej sytuacji jest to, że najbardziej cierpią zwykli Palestyńczycy. Wynika to z ukształtowania samej Strefy Gazy – terytorium niewielkiego, gęsto zabudowanego i zasiedlonego. Dodatkowym czynnikiem zwiększającym liczbę ofiar są działania Hamasu. Jego bojownicy przechowują broń, rakiety w szkołach, ośrodkach publicznych, a nawet w prywatnych domach.
Kryjąc się wśród ludności cywilnej, Hamas stara się utrudnić działanie izraelskiej armii, lecz jednocześnie zwiększa w ten sposób liczbę niewinnych ofiar i powoduje zniszczenie wielu domów oraz budynków użyteczności publicznej.
W moim przekonaniu próba znalezienia rozwiązania konfliktu jest skazana na niepowodzenie, a istnienie de facto dwóch, konkurencyjnych wobec siebie palestyńskich ośrodków władzy tylko wzmacnia istniejące podziały. Taki stan rzeczy jest oczywiście skrzętnie wykorzystywany przez władze Izraela, które mogą mówić: „Przepraszamy wszystkich, ale nie mamy z kim pertraktować”. A konflikt jak trwał, tak trwa nadal, a jego końca nie widać.
Od rozpoczęcia przez armię izraelską operacji „Protective Edge” minęły już ponad dwa tygodnie. O jej zakończenie apeluje palestyński prezydent Mahmud Abbas. Konflikt będzie się zaogniał, czy możemy spodziewać się zawieszenia broni?
Zawieszenie broni pewnie będzie musiało nastąpić, ponieważ Hamas będzie czekał, jak zawsze w takich sytuacjach, na jakiś spektakularny moment, w którym będzie mógł oznajmić: tu już się zatrzymujemy, ale odnieśliśmy sukces.
Izrael oczywiście nie będzie w stanie zlikwidować całkowicie Hamasu, gdyż musiałoby się to wiązać z przeczesaniem dosłownie każdego budynku w Strefie Gazy, ze względu na wysoki stopień zorganizowania i konspiracji ze strony palestyńskich bojowników.
Dlatego dalszy kierunek działań zależy tak naprawdę od posunięć innych państw.
Z propozycją negocjacji wystąpił niedawno Egipt. Oferta została z miejsca odrzucona przez Hamas, ale oficjalne władze palestyńskie, na czele z Mahmudem Abbasem, skłaniają się ku temu rozwiązaniu, a sam Abbas prowadzi rokowania z przedstawicielami państw arabskich.
Obecne walki mają charakter konfliktu „na wycieńczenie przeciwnika”. Ani jedna, ani druga strona nie są zdolne do osiągnięcia żadnych spektakularnych sukcesów. Z tego powodu musimy po prostu czekać, aż władze izraelskie oraz Hamas stwierdzą, że nadszedł czas na zaprzestanie dalszych działań zbrojnych.
Mahmud Abbas – jaki to jest polityk i jaki ma realny wpływ na sytuację w Strefie Gazy, a szczególnie na posunięcia Hamasu?
Na działalność Hamasu, powiedzmy sobie szczerze, ma on wpływ średni, co zresztą możemy obserwować w ostatnich dniach. Jego zaplecze polityczne wśród Islamskiego Ruchu Oporu jest naprawdę mizerne.
Sam Abbas od początku pełnił rolę polityka, z którym Izrael byłby w stanie prowadzić negocjacje.
I, co najważniejsze, był jedyną taką osobą na politycznym horyzoncie i wciąż nią pozostaje. Stara się, przy potępianiu – co oczywiste – działań zbrojnych Izraela, walczyć o dobro swoich rodaków raczej na forum ONZ niż z karabinami w rękach. Z tego powodu należy poważnie obawiać się sytuacji, w której on i jego zaplecze polityczne straci władzę na rzecz bardziej radykalnych polityków, co może doprowadzić do jeszcze ostrzejszej eskalacji konfliktu.
Abbas apeluje do przywódców państw arabskich o pomoc w rozwiązaniu konfliktu. Wspomniał Pan o zaangażowaniu Egiptu, pewne kroki podjęła również Turcja. Skąd wynika zaangażowanie tych krajów?
W przypadku Kairu powód jest bardzo prosty. Egipt graniczy zarówno ze Strefą Gazy, jak i z Izraelem. Jakiekolwiek działania na tym terenie powodują destabilizację na granicy egipsko-palestyńsko-izraelskiej. Co więcej, Półwysep Synaj jest dla Egiptu terenem kluczowym ze względu na „zapalny” charakter tego terytorium. To właśnie tam bardzo często dochodzi do radykalizacji nastrojów. To tam przez moment armia egipska nie mogła sobie poradzić z grupami terrorystycznymi, z przemytnikami i radykałami, którzy popierali antyizraelskie działania w Strefie Gazy. Z tego powodu właśnie Egipt chce sytuację spacyfikować. Z drugiej strony Egipt jest największym państwem arabskim i zawsze odgrywał ogromną rolę polityczną, z której nie chce oczywiście rezygnować. A działania dyplomatyczne, pośredniczące, łagodzące są praktycznym wymiarem tej siły i politycznego znaczenia w regionie.
Natomiast Turcja jest państwem dysponującym wielką armią, członkiem NATO, krajem o ambicjach wypracowania sobie statusu małego bliskowschodniego mocarstwa. Stosunki obecnego rządu tureckiego (o inklinacjach islamistycznych) z Izraelem są co najmniej chłodne. Ostatnie wypowiedzi porównujące działania wojsk izraelskich do faszystowskich spotykają się, co oczywiste, z bardzo negatywnymi reakcjami w Izraelu. Dla przykładu władze izraelskie zdecydowały się obniżyć status swojej placówki dyplomatycznej w Turcji i wycofać z niej swoich dyplomatów.
Mocarstwowe ambicje Ankary odbijają się zdecydowanie negatywnie na stosunkach dyplomatycznych z Izraelem, które jeszcze dekadę temu układały się znakomicie.
A co z pozostałymi państwami regionu?
W pierwszej kolejności należy zwrócić uwagę na mały terytorialnie, ale silny finansowo i aktywny dyplomatycznie Katar. Dalej mamy oczywiście Arabię Saudyjską, z jej nieraz dwuznacznym podejściem do różnych konfliktów na Bliskim Wschodzie. Na ostatnim miejscu można wymienić Jordanię. Nie zmienia to faktu, że najważniejszą rolę ma do odegrania wspomniany wcześniej Egipt.
Prezydent USA Barack Obama apelował o zawieszenie broni w artykule opublikowanym w izraelskim Haaretzu. Swój apel powtórzył niedawno w rozmowie telefonicznej z premierem Izraela. Na Bliski Wschód udaje się amerykański Sekretarz Stanu John Kerry. Na ile prośby o pokój wynikają z pobudek wizerunkowych, a na ile ze zbieżności interesów Waszyngtonu i Tel Awiwu?
Te interesy zawsze były ze sobą zbieżne. I pomimo momentów ochłodzenia nic się w tej materii nie zmieniło.
Apele amerykańskich władz ograniczają się nie tyle do całkowitego zaprzestania działań przez armię izraelską, co raczej do minimalizacji strat wśród ludności cywilnej.
Waszyngton nie potępia działań Tel Awiwu, uważając, że w gruncie rzeczy Izrael ma prawo do retorsji w stosunku do Hamasu, odpowiedzialnego za pociski wystrzeliwane ze Strefy Gazy. Barackowi Obamie oraz jego administracji zależy przede wszystkim na utrzymaniu dotychczasowego status quo w tym rejonie i utrzymaniu dobrych stosunków z innymi krajami regionu, jak Arabia Saudyjska czy Jordania, gdzie mogą liczyć na przychylność obecnych rządzących. Z tego powodu należy spodziewać się dalszych apeli i działań amerykańskiej dyplomacji mającej na celu stopniowe wygaszanie obecnych izraelsko-palestyńskich starć.
Rozmawiała Anna Oliwa
Tekst pierwotnie opublikowany na: Jagielloński24
Przemysław Turek
Doktor nauk filologicznych, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.