UNICEF zaniepokojony sytuacją dzieci na północy Mali. Islamiści niszczą zabytkowe mauzolea w Timbuktu. Rząd prosi o zbrojną inwazję. Cudzoziemcy porwani w Mali. Tej wojny świat nie uniknie. Interwencja zbrojna. Uchodźcy. – donoszą od roku wszelkiego rodzaju media. Co czeka Mali w najbliższej przyszłości?
Czy podejmowane ostatnio decyzje społeczności międzynarodowej przyniosą oczekiwane skutki? Czy interwencje koalicyjnych sił zbrojnych ustabilizują sytuację w regionie? A może konflikt zamieni się w długotrwałą wojnę domową i zmieni Mali w drugi Afganistan?
Obecna sytuacja w Mali sięga swoimi korzeniami jeszcze czasów dekolonizacji Afryki, kiedy to rząd w Bamako – tuż po odzyskaniu przez Mali niepodległości od francuskiej metropolii – podjął próbę osiedlenia koczowniczego ludu Tuaregów. Projekty rządowe wywołały ostry sprzeciw nomadów i w 1962 roku doszło do wybuchu pierwszego powstania Tuaregów. Kolejne rebelie miały miejsce w 1990 oraz 2007 roku, jednak zmiany na korzyść koczowników przyniósł dopiero początek 2012 roku oraz wojna w Libii.
Obok doświadczeń z pola walki na sukcesy Tuaregów znaczny wpływ miał fakt, iż dowódca Narodowego Ruchu Wyzwolenia Azawadu, Bilal Ag Acherif był za czasów Muammara Kadafiego pułkownikiem w jego armii, jak również to, że większość rebeliantów przywiozła z libijskiej wojny domowej pieniądze, broń i amunicję. Najprawdopodobniej nomadzi weszli, dzięki wsparciu dla reżimu Kadafiego, w posiadanie moździerzy 82-milimetrowych, ciężkich granatników SPG-9, dział bezodrzutowych B-10 i zestawów przeciwlotniczych ZSU-23-2. Możliwe także, że zaczęli dysponować ręcznymi wyrzutniami rakiet przeciwlotniczych Strzała i Igła (rosyjskiej produkcji).
Z takim uzbrojeniem – często dalece bardziej nowoczesnym niż rządowe – Tuaregowie mogli bez trudu podjąć walkę z siłami zbrojnymi Mali, których część żołnierzy uciekła w dodatku do sąsiedniej Algierii. Tuż po puczu, przeprowadzonym w marcu przez kpt. Amadou Sanogo, nomadzi wykorzystali chaos wewnętrzny, przejęli kontrolę nad północno-wschodnią częścią Mali i ogłosili niepodległość Azawadu. Deklaracja ta jest o tyle ważna, że Tuaregowie nigdy nie uznawali istniejących granic, traktując je jako spuściznę epoki kolonializmu dzielącego plemię między kilka państw, w których – co gorsza – władzę przejęli ich antagoniści. Nie dziwi zatem fakt, że Tuaregowie jako mniejszość etniczna, której ciągle brakowało poczucia bezpieczeństwa podjęli wreszcie walkę o wolność.
Kroki poczynione przez nomadów oraz niespodziewana deklaracja niepodległości świeckiego państwa Azawadu bardzo szybko napotkały ostry sprzeciw islamskich ekstremistów żądających wprowadzenia w kraju Tuaregów prawa szariatu. Obecna rebelia to walki pozbawionych wsparcia nomadów z koalicją trzech silnych ugrupowań islamistycznych – Ansar Dine, Al-Kaidy Islamskiego Maghrebu oraz Ruchu na rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej. Według ekspertów z dziedziny bezpieczeństwa ekstremistom chodzi dziś o przejęcie kontroli nad północnym Mali w celu utworzenia ośrodka islamistycznego. Taki pustynny kalifat, zdaniem znawców tematu, mógłby poważnie zagrozić sąsiednim państwom.
Tuż po ogłoszeniu niepodległości Azawadu, malijscy talibowie przejęli tuareskie arsenały broni i amunicji. Z północy Afryki zaczęli napływać ścigani listami gończymi dżihadyści – m.in. przywódca saharyjskiej Al-Kaidy Abdelmalek Drukdel oraz jego najważniejsi komendanci, Abu Zeid i Muchtar Belmochtar. Zdobyta na Tuaregach broń uczyniła z talibów najsilniejszą armię w regionie. Co więcej – armię, która jako jedyna jest w stanie walczyć na pustyni. Ofensywa ekstremistów wciąż zatem trwa, a w ich ręce dostają się kolejne malijskie miasta. W poniedziałek 14 stycznia dżihadyści przejęli kontrolę nad, położonym ok. 400 km od stolicy, Diabaly.
Dyplomaci francuscy od dłuższego już czasu podkreślali, że sytuacja w Mali jest dramatycznie zła. Na początku 2012 roku wspólnie z Niemcami podjęli próby działań na rzecz stabilizacji regionu (głównie za sprawą nacisków dyplomatycznych w Brukseli i Nowym Jorku), które poskutkowały decyzją Unii Europejskiej o wysłaniu do Mali kontyngentu wojskowego o charakterze szkoleniowym. Według planów, zadaniem ok. 200-300 instruktorów unijnych miało być przygotowanie (zdemoralizowanych i rozbitych w czasie wojny z Tuaregami) wojsk malijskich do walki z islamistami saharyjskiej Al-Kaidy. Obok wsparcia europejskiego Mali miało otrzymać także pomoc zbrojną ok. 6 tysięcy żołnierzy Wspólnoty Gospodarczej Państw Zachodnioafrykańskich (ECOWAS) i Unii Afrykańskiej, wspieranych logistycznie przez Francję. Biorąc pod uwagę fakt, iż w kwietniu zaczyna się pora deszczowa, która czyni wiele dróg afrykańskich nieprzejezdnymi do interwencji międzynarodowej doszłoby najprawdopodobniej dopiero na jesieni tego roku. Dziś jednak – w obliczu drastycznie pogarszającej się sytuacji malijskiej ludności – społeczność międzynarodowa podjęła się przyspieszenia interwencji.
11 stycznia Unia Afrykańska wezwała swoich członków do udzielenia pomocy Mali, mając szczególnie na uwadze „niezbędne logistyczne i finansowe wsparcie dla malijskich sił obrony i bezpieczeństwa”. W noworocznym przemówieniu prezydent F. Hollande oświadczył: Stoimy w obliczu jawnej agresji, która zagraża samej egzystencji Mali. Francja nie może tego zaakceptować. Będziemy gotowi powstrzymać ofensywę terrorystów, jeśli będzie ona trwała nadal. Już w piątek, 11 stycznia Francuzi zaczęli realizować swoje zapewnienia w ramach operacji Serwal. Wielozadaniowe myśliwce Mirage i Rafale, śmigłowce bojowe oraz jednostki specjalne podjęły próbę odparcia islamistów, którzy z początkiem ubiegłego tygodnia przekroczyli umowną granicę i ruszyli w kierunku Bamako. Logistycznego wsparcia Francji udzieliła Wielka Brytania. W rejon konfliktu pospiesznie przerzucani są żołnierze z sąsiednich państw, a Unia Europejska w osobie szefowej dyplomacji C. Ashton zadeklarowała „możliwie najszybsze” rozpoczęcie wojskowej misji szkoleniowej. Od piątku obowiązuje w Mali stan wyjątkowy. W sobotę zaś ECOWAS ostatecznie zatwierdziło natychmiastowe rozpoczęcie, planowanej od miesięcy, interwencji.
Co czeka Mali w najbliższych miesiącach? Trudno prognozować. Z pewnością nie rychły pokój i stabilizacja. Podłoże konfliktu jest zbyt skomplikowane, by mogło dojść do szybkiego zakończenia działań zbrojnych. O ile wyparcie talibów z północy kraju może się wydawać proste (według planów UE miałoby to zająć około roku, w tym pół roku na szkolenie wojska malijskiego, trzy miesiące na odparcie islamistów i trzy na wprowadzenie stabilizacji), o tyle drugi element składowy sporu już niekoniecznie. Wypracowanie kompromisu między skonfliktowanymi od 50 lat Tuaregami i rządem w Bamako może się okazać trudne do osiągnięcia, mimo iż nomadzi są nawet zdecydowani na rezygnację z niepodległości na rzecz autonomii w ramach jednego państwa – Mali. Czy pozostaliby jednak przy swojej deklaracji po wyparciu talibów? A może po uzyskaniu stabilizacji i bezpieczeństwa powróciliby do swych roszczeń? To z pewnością nie wywarłoby pozytywnego wpływu na umacnianie osiągniętego pokoju.
Źródło: MojeOpinie.pl
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.