Wojujący islam i kolejna macka al-Kaidy, atak terrorystyczny na instalacje gazowe, duże państwo na granicy rozpadu. Nie, nie jest to scenariusz nowego filmu akcji, ani żadne political-fiction. Pogranicze Maghrebu i Sahelu płonie już z całą intensywnością kryzysu politycznego przez duże K, a świat zastanawia się czy to tylko przejściowy chaos czy też otwiera się przed nami kolejne afrykańskie jądro ciemności.
Mali w ogniu
Nagły upadek kontroli państwa malijskiego nad północną częścią kraju w marcu zaskoczył analityków spraw międzynarodowych, którzy postrzegali to państwo jako modelowy przykład demokracji i rozwoju – pisze jeden z brytyjskich obserwatorów afrykańskiej sceny politycznej. Faktycznie, w ostatnich kilkunastu latach w Mali, choć także w innych krajach Afryki Zachodniej dokonywał się może nie huraganowy, ale systematyczny rozwój gospodarczy. System władzy, który prezentował się stabilnie, został jednak podważony przez grupę niższych rangą oficerów zamachem obalającym władze w Bamako.
Chaos związany z politycznymi turbulencjami wykorzystali następnie separatyści tuarescy, którzy zajęli kilka ważnych miast na północy kraju. Chcieli proklamować niepodległe państwo Azawad – państwo Tuaregów, ludzi pustyni. Nic im z tego jednak nie wyszło, bowiem znać o sobie dała druga siła, która przejawia aspiracje polityczne w saharyjskim regionie – dżihadyści. Odbili oni zdobyte przez Tuaregów miasta i posuwając się nadal w głąb Mali zagrozili niemal jego stolicy. I tu rozpoczyna się historia dzieją cej się właśnie francuskiej interwencji powziętej na prośbę rządu w Bamako.
Atak w Algierii
Spektakl przemocy rozlał się następnie w Algierii, gdzie tuż przy granicy z Libią doszło do spektakularnego ataku i okupacji instalacji gazowych In Amenas. Czterodniowa okupacja i odbicie szturmem kompleksu przez siły algierskie z rąk islamistów zakończył się bilansem 38 ofiar wśród zakładników i 29 wśród napastników. Według władz Algierii większość zamachowców pochodziła z północnego Mali, choć pojawiają się także doniesienia na temat wątku libijskiego – stamtąd pochodziła przynajmniej dwójka zamachowców, stamtąd też prawdopodobnie broń i ładunki wybuchowe znalezione w odbitym kompleksie.
Skąd nagle atak islamskiego terroryzmu w Algierii, gdzie wojujący islam pozostawał w ostatnim czasie w głębokiej defensywie? Skąd nagle Tuaregowie znaleźli broń do walki w Mali? Cała historia poniekąd zaczęła się od Arabskiej Wiosny. A w zasadzie od skutków ubocznych jakie przyniosła ona oprócz obalenia znienawidzonych przez wielu tyranów. Algierii i Mali dostaje się jedynie rykoszetem, a wszystkie drogi prowadzą do Libii.
Bezhołowie na południu Libii
W nieco ponad rok po obaleniu ekscentrycznego dyktatora Libia pogrąża się w coraz większym chaosie, balansując wciąż na krawędzi wojny domowej. Ciągle nie ma nowej Libii – takie głosy, według relacji reporterskich, można usłyszeć wśród rozczarowanych sytuacją Libijczyków. W trypolitańskim rządzie pozostają jeszcze spadkobiercy dawnego reżimu, a ostatni bastion kadafistów – miasto Bani Walid – wciąż płonie gniewem rewanżu. Wciąż słychać tam walki. Do tego dochodzą grabieże, możliwe i dziejące się zawsze wtedy, gdy władza mająca dostarczać bezpieczeństwo, nie czyni tego, ponieważ jest słaba. Brak kontroli nad arsenałami broni sprawił, że po upadku Kaddafiego i dezintegracji jego sił morze broni dostało się w niepowołane ręce i zalało m.in. Saharę. Uzbroili się tamtejsi islamiści, uzbroili będący na służbie u pułkownika Tuaregowie, którzy wobec utraty zajęcia wrócili do swych dawnych siedzib w północnym Mali. Efekt? Dwie rebelie. Na tym nie koniec. Obrazu dopełnia alarmujący wzrost przemocy na południu Libii, gdzie królują kryminalne gangi, handel bronią, przemyt i plemienne bojówki. Wprowadzenie na tym terenie strefy zmilitaryzowanej i zamknięcie granicy z Algierią jak na razie nie poprawiło sytuacji. Służby graniczne na tym obszarze uległy „prywatyzacji” – Trypolis stracił nad nimi kontrolę, a za łapówki można załatwić bardzo wiele.
Saharyjskie piekło
Saharyjskie pogranicze Mali, Algierii i Libii należy dziś do dwóch głównych żywiołów politycznych: separatyzmu tuareskiego i wojującego islamu. Ich panoszenie się pokazało, że serce Sahary i jej opłotki, są dziś królestwem chaosu, niekontrolowanego przez żadne władze państwowe. Stosunkowo najspokojniej, co nie znaczy, że spokojnie, wygląda sytuacja jedynie w Algierii. Przez cały okres Arabskiej Wiosny znajdowała się ona na uboczu głównego nurtu wydarzeń, a rządząca elita nie została poważnie zagrożona w swym trwaniu. Dlaczego tak się stało? Są dwa czynniki, które przyczyniły się do tego w największym stopniu. Po pierwsze, ropa i gaz, których w Algierii póki co jest pod dostatkiem. Zyski z ich eksportu pozwalają władzy uspokoić nastroje społeczne, a taka potrzeba pojawiła się wraz z eksplozją demonstracji w 2011 r. związanych z podwyżkami żywności. Po drugie, wciąż daje o sobie znać niezagojona rana brutalnej wojny domowej, która w latach 90-tych pochłonęła przynajmniej 100 000 istnień ludzkich. W opinii wielu niezadowalająca sytuacja ekonomiczna to wciąż mniejsze zło od krwawej jatki. A wojujący islamiści, choć działają tu nieprzerwanie od lat, to nie cieszą się wielkim poparciem społecznym. Wciąż są postrzegani jako jedna ze stron wojny domowej. Władze z kolei są na tyle silne, by utrzymać ich na marginesie życia politycznego. Nie pomaga też islamistom wewnętrzna rywalizacja. Autor ostatniego zamachu na In Amenas, Algierczyk z pochodzenia, niejaki Mochtar Belmochtar, działający z terenów północnego Mali lub Libii, pozostaje w napiętych relacjach z resztą islamistów algierskich. Ich siedziby znajdujące się na w górach, w rejonie Kabylia, pozostają pod presją sił reżimu, podczas gdy Belmochhtar posiada dużo większą swobodę działania w rejonach pustynnych. To rodzi konflikt, podlany dodatkowo rywalizacją o przywództwo w organizacji Al-Kaida Muzułmańskiego Maghrebu – jednej z najważniejszych w tym rejonie świata. Zamach na In Amenas pokazał, że zagrożenie jednak jest realne. Tym tłumaczyć można lekką, ale znaczącą zmianę w polityce zagranicznej Algierii. Hołdując dotychczas zasadzie niemieszania się w sprawy innych państw, postanowiła jednak opowiedzieć się po stronie interwencji w Mali, zezwalając francuskim samolotom wojskowym na przeloty we własnej strefie powietrznej.
Tekst ukazał się na łamach portalu Mojeopinie.pl
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.