Od początku wojny domowej w Syrii wiadomo było, że wywoła ona dużą falę uchodźczą i obawiano się, że może to dodatkowo rozszerzyć konflikt także na sąsiednie kraje. Tak się właśnie dzieje. Jeśli jednak początkowo za granicę wyciekał ciurkiem regularny strumyczek zrozpaczonych ludzi, to obecnie mamy do czynienia z szeroką falą wielkiej ludzkiej powodzi. Od wielu tygodni z Syrii ucieka średnio 5000 osób dziennie. Pustoszeją całe wsie i dzielnice miast.Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) jeszcze niedawno oceniało, że do czerwca 2012 z Syrii uciekło milion ludzi. Dziś trzeba do nich dodać kolejne 700 tysięcy, licząc tylko tych, których zarejestrowano.
Agencje pomocy humanitarnej i kraje-gospodarze starają się sprostać wyzwaniu. Większość uchodźczej fali stanowią kobiety i dzieci. W Libanie, gdzie nie ma oficjalnie żadnych obozów dla uchodźców, pomieszkują one u rodzin. Dotyczy to zwłaszcza chrześcijan, którzy uciekają najczęściej i dla których jest to główny kierunek ucieczki. W Libanie większość ludności, i to ta zamożniejsza, to nadal chrześcijanie, przeważnie zjednoczeni z Rzymem maronici, ale dużo jest też prawosławnych i Ormian. Wielu z nich zabiega potem o dalszy wyjazd do podobnych i często spokrewnionych wspólnot na Zachodzie, w Rosji, a zwłaszcza w Ameryce Południowej, np. w Brazylii, gdzie od kilku pokoleń żyje liczna diaspora tzw. siriacos, arabskich chrześcijan tradycyjnie parających się kupiectwem.
Warunki w obozach pod namiotami w Iraku i w Jordanii, dokąd przed odwetem armii uciekają przeważnie rodziny sunnickie, są bardzo złe. Kilka burz w styczniu, z opadami marznącego deszczu, a nawet śniegu albo mżawki, zamieniły obdarte biwaki w śmietniska. W cienkich namiotach dzieci marły z zimna. Niemało namiotów spłonęło, kiedy szczękający zębami ludzie rozpalili w nich ognie, aby się rozgrzać, a następnie okutani w koce posnęli ze stresu i zmęczenia.
Jeszcze gorszy jest los około 2,5 miliona Syryjczyków, którzy przemieścili się lub zostali przemieszczeni wewnątrz swego kraju. Wielu z nich wciąż przebywa na terenach, do których nie dociera żadna pomoc, bo są uważane za zbyt niebezpieczne, aby ktokolwiek z Zachodu tam się zapuścił. ONZ twierdzi, że objęła pomocą blisko piątą część z 23 milionów obywateli Syrii w kraju i za jego granicami. Na miejscu jednak sami chyba w to nie bardzo wierzą. „Zadajemy sobie pytanie, gdzie i kiedy będzie tego koniec – zwierza się Panos Moumtzis, Grek, który jest dyrektorem misji UNHCR w Syrii – Jest to najbardziej skomplikowana i niebezpieczna sytuacja z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia”..
Dla Libanu, Jordanii, Turcji, Iraku i Egiptu, które przyjęły jak dotąd prawie wszystkich uciekinierów z syryjskiej pożogi, koszty rosną nieustannie. Szkoły i szpitale pękają w szwach. Jednakże tym, co najbardziej spędza sen z powiek rządów w krajach sąsiednich, jest szybko pogarszająca się stabilność polityczno-społeczna, jaka niechybnie i w każdym przypadku z takiego napływu uchodźców wynikać przecież musi. Zwłaszcza Libańczycy są w sprawie Syrii bardzo mocno podzieleni. Prezydent Syrii Baszar al-Asad jest tam popierany przez Hezbollah, prężną i groźną zbrojną partię szyicką, wsławioną niezłomną postawą wobec Izraela i praktycznie zwycięską wojną z Żydami, ktorą zaszokował świat w roku 2006. Syria jest dla Hezbollahu (Partii Boga) najważniejszym, jeśli nie jedynym kanałem zaopatrzenia zwłaszcza w broń z szyickiego Iranu, poprzez południowy, czyli także szyicki Irak. Podobnie jednak jak w innych krajach arabskich, sunnitów – mieszkających głównie w północnym Libanie – udało się zaprogramować na pseudoreligijną nienawiść wobec Asada, który należy do starej, heretyckiej sekty alawitów (w dawnej literaturze zwanych nusajrytami) w większości zamieszkujących zwartą grupą góry na syryjskim pomorzu (Latakia, Tartus). Libańczycy boją się, że napływ syryjskich uchodźców, których oblicza się na 230.000 dusz, głównie chrześcijan i szyitów, zachwieje i tak już kruchą równowagą sił w ich kraju, opartą na delikatnej ale szczelnej demarkacji wyznań, sekt, klanów i koterii.
W kręgach władzy w Jordanii tli się natomiast obawa innego rodzaju. Podobna liczba uchodźców z Syrii (223.000), tu jednak głównie sunnitów, może użyć ich kraju jako odskoczni dla swych działań i ożywić ich własną, jordańską opozycję islamistyczną. Król Abdullah z domu Haszemitów, chociaż mieni się potomkiem Proroka, jest właściwie Amerykaninem, licząc według krwi matki, wychowania, wykształcenia i politycznych afiliacji. Opiera się na lojalności uprzywilejowanych klanów beduińskich z pustyni, które jeszcze wierzą w charyzmę jego pochodzenia, ale ludzie nieco bardziej rozgarnięci i zaangażowani politycznie, zwłaszcza w miastach, widzą w nim zainstalowaną na tronie trzy pokolenia wstecz (jeszcze przez legendarnego płk Lawrence’a z Arabii) agenturę USA i Izraela, której dzisiejszą rolą jest pilnowanie tylnych drzwi do Palestyny. Zresztą większość ludności Jordanii to właśnie potomkowie uchodźców z Palestyny.
Turcja z kolei boi się głównie syryjskich Kurdów, którzy w tej wojnie też zhardzieli, przez co dodają skrzydeł i nadziei milionom swoich rodaków po tureckiej stronie, gdzie coraz wyraźniej widać kontury przyszłego niepodległego Kurdystanu. I wreszcie są również zniszczone wojną ruiny Iraku, do którego uciekają przede wszystkim syryjscy sunnici (80.000), a to umacnia coraz szybciej rosnącą opozycję wobec szyickiego „rządu” w Bagdadzie. W zubożałym i zdemoralizowanym przez wojnę Iraku, podobnie jak w chronicznie zabiedzonych obozach palestyńskich za saudyjskie i katarskie pieniądze rekrutuje się bodaj najwięcej fanatycznych sunnickich najmitów na wojnę przeciw Asadowi.
Źródło: Nowy Ekran
Musisz być zalogowany aby wpisać komentarz.