Trudne wybory, konieczne ryzyko. Dylematy bliskowschodniej polityki Baraka Obamy. [I]

Obejmując urząd prezydenta (20.012009) Barak Obama po raz pierwszy w historii określił USA jako kraj ‘Chrześcijan, Muzułmanów i Żydów’. Oczekiwania wszystkich są ogromne… Świat islamu ma nadzieję, że sówa Baraka Husein Obama to więcej niż kurtuazja

Przed prezydentem stoi trudne zadanie dyplomacji, która nie może zmarnować muzułmańskiego kredytu zaufania. Jednocześnie jednak administracja amerykańska musi wypracować mechanizmy współpracy, które pozwolą na dominację w regionie. Ugruntowanie amerykańskiej supremacji nie będzie możliwe bez kooperacji z lokalnymi społecznościami, władzami i grupami nacisku. Zadanie niełatwe, gdyż każda pomyłka może oznaczać pogłębienie kryzysu. Bliskowschodnia polityka Obamy może więc stać się syzyfowym – ogromnym a zarazem daremnym wysiłkiem.

Irak

Mimo względnej stabilizacji sytuacja w Iraku wciąż jest niepewna a zapowiadana data wycofania wojska (do końca 2010r.) może okazać się mrzonką. Polityka USA w Iraku ma być w założeniu rozsądną strategią, mającą zagwarantować silną, trwałą pozycję. Dlatego data wycofania zależy nie tyle od deklaracji, ile raczej od sukcesów w procesie stabilizacji Iraku.

Transformacja nie jest możliwa bez konsekwentnej współpracy z Irakijczykami. Tradycyjna neokolonialna strategia ‘divide et impera’ może okazać się niewystarczająca. Wyzwanie Obamy polegać będzie na skutecznej polityce mediacji pomiędzy różnorodnymi siłami politycznymi Iraku. Prezydent musi być mediatorem świadomym suwerenności Irakijczyków. Tylko niezawisły i stabilny Irak jest gwarantem wpływów USA w regionie.

Przed Obamą stoi trudne zadanie pogodzenia sprzecznych oczekiwań. Podczas gdy amerykanie chcą zakończenia Irackiej ‘awantury’ prezydent musi przede wszystkim zabezpieczyć wpływy regionalne do czego obecność militarna jest konieczna.[i] Z punktu widzenia administracji amerykańskiej zasadność interwencji USA jest wciąż adekwatna – Amerykanie nie mogą sobie pozwolić na wycofanie z kraju, który wciąż jest pogrążony w wojnie podsycanej przez al-Qaidę. Stabilizacja Iraku nie jest możliwa bez zaangażowania militarnego. Amerykańskie wojska wciąż będą obecne.

Partnerska współpraca amerykańsko-iracka to wciąż pobożne życzenie. Administracji USA jest bardzo trudno pogodzić obecność militarną z próbą zdobycia zaufania. Aby uzyskać poparcie Obama będzie musiał przekonać Irakijczyków o zasadności interwencji. Nie będzie to łatwe zadanie – podczas gdy amerykanie przekonują, że ich inicjatywa ma pomóc w stabilizacji kraju, radykalne ugrupowania Irackie uzasadniają swoje ataki obecnością wojsk USA. Przeciętni Irakijczycy natomiast nadzieję, że wycofanie wojsk przekona radykałów do zaniechania przemocy.

Iracka polityka Obamy jest zdeterminowana końcówką kadencji Busha, który doprowadził do zawartego w listopadzie 2008 układu Iracko -Amerykańskiego. Porozumienie ma głównie wartość propagandową gdyż wychodzi naprzeciw oczekiwaniom amerykanów i muzułmanów którzy oczekują wycofania jak i praktyczną gdyż może służyć jako legitymacja wojskowej obecności. Układ gwarantuje wycofanie wojsk amerykańskich do roku 2010, poddaje działalność wojsk USA nadzorowi Irackiemu, zobowiązuje USA do wycofania wojska z większych miast irackich do czerwca br., zabrania autorytatywnej egzekucji amerykańskich sądów wojskowych oraz zakazuje wykorzystywania terytorium Iraku dla działań militarnych skierowanych w kraje sąsiadujące.

Uzgodniona data wycofania wojsk może okazać się nierealna za sprawą skomplikowanych relacji wewnętrznych. Głównym zainteresowanym porozumienia ze strony Irackiej jest premier Nouri al-Maliki, którego koalicyjny gabinet potrzebował ustaleń celem wzmocnienia pozycji w obliczu zbliżających się wyborów. Jednocześnie jednak, premier zdaje sobie sprawę, że obecność wojsk amerykańskich jest wciąż konieczna jako gwarancja stabilności kraju. Podczas gdy jeden z artykułów porozumienia pozwala na przedłużenie amerykańskiej obecności za zgodną obydwu gabinetów (irackiego i amerykańskiego) brak jest zapisu o ewentualnej zgodzie parlamentu.[ii] Tym samym koalicja Malikiego będzie mogła wykorzystać układ jako narzędzie utrzymania obecności wojsk USA. Już w czasie negocjowania układu rzecznik irackiego rządu przyznał, że; ‘ irackie służby bezpieczeństwa będą potrzebowały 10 lat by zastąpić wojska amerykańskie’.[iii]

Dotychczasowi przeciwnicy obecności USA zdają się zajmować równie ambiwalentne stanowisko. Wśród sunnickiej społeczności Iraku sama obecność militarna jest co prawda postrzegana jako pogwałcenia suwerenności, jednak ciągłość amerykańskiej interwencji gwarantuje sunnitom utrzymanie swych wpływów. Wielu sunnitów wciąż nie dopuszcza myśli o podziale władzy z szyicką większością kraju. Amerykanie, którzy obawiając się wpływów Iranu są sceptyczni wobec szyickiej inicjatywy są wiec doraźnie sunnitom potrzebni.

Tymczasem pozostający na wygnaniu przywódca szyickiego rebelianckiego ruchu Sadystów Muqtada as-Sadr zapowiedział zerwanie uzgodnionego w zeszłym roku zawieszenia broni jeśli amerykanie nie podejmą decyzji o natychmiastowym wycofaniu. Wewnątrz-irackie tarcia nie sprzyjają konsekwentnej i nieobciążonej ryzykiem polityce. Kolejne dwa lata obecności będą trudnym testem na skuteczność amerykańskiej dyplomacji. Obama będzie musiał odpowiedzieć na oczekiwania zróżnicowanych sił politycznych Iraku. Skuteczność amerykańskiej strategii będzie zależeć od umiejętności podejmowania ryzykownej współpracy. Każde ryzyko może natomiast oznaczać eskalację przemocy i destabilizację kraju.

Doraźna taktyka Obamy może polegać na utrzymaniu stabilizacji celem zapewnienia Malikiemu wyborczego zwycięstwa. Jednakże stabilizacja nie będzie natomiast możliwa bez współpracy ze wszystkimi silami politycznymi Iraku – w tym z bojówkami szyickimi. Porozumienie z Szyitami wymaga z kolei skutecznej polityki nie tylko w Iraku. Celem zapewnienia stabilności kraju Obama będzie musiał szukać porozumienia z popierającym irackich szyitów Iranem.

Iran

Iran może stać się kluczem do stabilizacji amerykańskich wpływów w regionie. Dlatego już podczas kampanii wyborczej Barak Obama zapowiedział „bezpośrednie i bezwarunkowe negocjacje”. [iv] Jednak mimo ocieplenia normalizacja stosunków Irańsko – Amerykańskich byłaby przełomem, którego nie należy się spodziewać zbyt szybko. Porozumienie oznaczało by gruntowne przewartościowanie dotychczasowej strategii. Mimo że, Barak Obama nie może sobie pozwolić na zbyt ryzykowną politykę to relacje z Iranem wymagają pilnej, bardziej adekwatnej strategii. Barak Obama musi zadecydować do jakiego stopnia przewartościować trudne relacje.

Podczas gdy głównym postulatem Irańskim jest wycofanie wojsk USA z Iraku oraz zniesienie sankcji ekonomicznych, Amerykanie naciskają na Iran by ten zaniechał rozwoju programu nuklearnego. Dotychczasowa polityka nacisku nie przyniosła rezultatu. Mimo, że sankcje pogłębiły ekonomiczną zapaść a tym samym wywołały społeczne niezadowolenie, reżim Teheranu jest daleki od upadku. Konfrontacyjna polityka USA stała się jedynie pożywką dla propagandy jak i przyczyną radykalizacji nastrojów Irańskiego społeczeństwa. Międzynarodowy nacisk jest osłabiony stanowiskiem Rosji i Chin które mimo sankcji utrzymują kontakty handlowe z Iranem. Barak Obama musi się spieszyć, kryzys amerykańskiej strategii regionalnej wymusza politykę, która ma szybko przynieść pożądany rezultat – ugruntowanie wpływów USA. Krucha stabilizacja Iraku i Afgański chaos wymagają nowej, skutecznej polityki. Barak Obama musi uczynić wszystko by Iran stał się stabilizatorem, czy nawet współpracownikiem USA w regionie. Rzecz jasna w takim przypadku ani sankcje ani wojskowa obecność w Iraku nie mogą być dłużej adekwatne. Prezydent Obama stoi więc wobec dramatycznego wyboru pomiędzy nieskuteczną strategią nacisku a ryzykowną polityką współpracy. Wzmocnienie Iranu jest wysoką ceną normalizacji. Zniesienie sankcji pomogłoby Ajatollahom utrzymać się u władzy na długie lata. Współpraca z USA stałaby się synonimem wpływów w świecie muzułmańskim a Iran mógłby poważnie aspirować do roli regionalnego quasi-mocarstwa.

Nawet jeśli polityka współpracy jest melodią przyszłości Barak Obama musi już teraz odpowiedzieć sobie na pytanie do jakiego stopnia ciągłość władzy teokratycznego reżimu stanowi zagrożenie interesów USA. Najważniejsze by władza w Teheranie nie była zdolna do destabilizacji Doraźnym celem Obamy musi być zneutralizowanie zagrożenia proliferacji broni atomowej.[v] W obliczu porażki dotychczasowej polityki rozwiązaniem może być taka współpraca, która będzie na tyle przekonywująca i owocna, by skłonić Iran do porzucenia zbrojeń.

Problemem pozostaje szczerość Irańskich intencji a pytanie czy Iran w ogóle chce porozumienia nasuwa się samo. Póki co Teheran wysyła sprzeczne sygnały. Wyrazem pojednawczego stanowiska był list Mahmuda Ahmadinedżada, w którym to prezydent pogratulował Obamie zwycięstwa wyborczego i wyraził nadzieję na zmianę amerykańskiej polityki regionalnej.[vi] Jednocześnie jednak w przededniu wyborów afiliowana przy Ajatollahu Chamenei gazeta ‘Kayhan’ dała jasno do zrozumienia: ‘ Nie ważne kto wygra wybory jutro, Ameryka pozostanie wrogiem a nasze relacje będą wciąż zablokowane’. [vii]

Teheran wciąż jednoznacznie określa amerykańską politykę jako neokolonialny plan zniszczenia Islamu. Nawet duże ustępstwa mogą okazać się niewystarczające by zasypać kopane przez lata okopy wzajemnej niechęci. Warto jednak pamiętać, że propaganda Teheranu jest raczej zabiegiem socjotechniki nie założeniem systemowym. Irańska teokracja stoi w obliczu kryzysu, przywództwo traci poparcie a ekonomiczna zapaść pogłębia niezadowolenie. Teheran tradycyjnie używa antyamerykańskiej retoryki celem legitymowania swej władzy. Co więcej stanowisko Iranu to dość oczywista reakcja obronna. W okresie prezydentury Busha Iran stał się czołowym państwem osi zła, a w Waszyngtonie nie brakowało spekulacji na temat interwencji. Amerykańska obecność w regionie stała się synonimem bezpośredniego zagrożenia bezpieczeństwa. Rozwój programu zbrojeniowego jest w Iranie rozumiany jako logiczne następstwo Amerykańskiej inicjatywy. Reżim Teheranu wie, że bomba atomowa to wystarczający straszak przeciw interwencji USA. Abstrahując jednak od zagadnień czysto militarnych należy stwierdzić, że zagrożona zewnętrznie i słaba wewnętrznie dyktatura potrzebuje nuklearnej propagandy, gdyż podobnie jak w przypadku antyamerykańskiej retoryki spełnia ona rolę opium dla mas. Możliwe, że jeśli reżim Irański wzmocni się bez rozwoju programu nuklearnego energia atomowa przestanie być nośnym hasłem.

Pomimo tradycyjnej propagandy Irańska dyplomacja jest gotowa na negocjacje. Oficjalne stanowisko Iranu zaprezentował Minister Spraw Zagranicznych Manouchehr Mottaki, który to w dniu poprzedzającym zaprzysiężenie Obamy oświadczył: ‘Wierzymy w zmianę polityki USA. Jeśli Barak Obama wybierze drogę pokoju i zrezygnuje z polityki hegemonii i agresji będziemy gotowi (Irańczycy) na współpracę.’[viii] Mimo, że słowa premiera to jedynie ogólnikowy język dyplomacji, warto pamiętać, że jeszcze nigdy w historii trudnych relacji USA z Islamską Republiką Iranu nie zdarzyło się by Teheran opowiadał się tak jednoznacznie na rzecz ocieplenia.

Administracja amerykańska musi stworzyć nowe warunki negocjacyjne. Ekipa Obamy może wysyłać pojednawcze sygnały, czekając na reakcję Teheranu. Najprawdopodobniej Obama odnowi multilateralną politykę i powróci do wielostronnych negocjacji angażując Niemcy, Wielką Brytanię, Francję, Chiny oraz Rosję. Nie należy się jednak spodziewać, by skomplikowana wielostronna dyplomacja przyniosła wymierne rezultaty. Rosja i Chiny konsekwentnie sprzeciwiają się zaostrzeniu sankcji. Embargo jedynie ze strony USA i UE jest za słabym narzędziem nacisku na władze w Teheranie. Alternatywą dla skomplikowanej współpracy mogą być niebezpośrednie i tajne kontakty z Ajatollahem Chamenei. Chamenei jako zwierzchnik sił zbrojnych posiada decyzyjny głos w sprawie rozwoju programu nuklearnego jak i w kwestiach polityki zagranicznej w ogóle. Rozpoczęcie rozmów nie będzie prostym zadaniem.

Chamenei będzie unikał dialogu z USA dopóty, dopóki nie uzna negocjacji za konieczne dla przetrwania teokratycznego reżimu. Ajatollah tradycyjnie przedstawia Amerykanów jako odpowiedzialnych za napięcia we wzajemnych relacjach. Przez ostatnie dziesięciolecie główną zasadą Irańskiej polityki była koncepcja: ani wojna, ani pokój. Obama musi jasno dać do zrozumienia, że strategia ta nie ma dłużej racji bytu i postawić ajatollaha przed wyborem – wojna albo pokój. Chamenei będzie zmuszony wybrać pokój. Kryzys ekonomiczny, sankcje, realia amerykańskiej obecności w Iraku i Afganistanie oraz międzynarodowa presja powinny przekonać Teheran, że impas nie ma sensu. Droga do porozumienia z Iranem morze być długa i ryzykowna dlatego doraźne zadanie Obamy to wzmocnienie amerykańskiej pozycji negocjacyjnej. Mądrym posunięciem byłoby pozyskanie Syrii – kluczowego sojusznika Iranu w regionie. Wyrwanie Syrii z orbity irańskich wpływów osłabiło by pozycję Teheranu a jednocześnie ugruntowało amerykańskie stanowisko negocjacyjne. Ewentualna współpraca z Syrią będzie jednak miała swoją cenę. Obama musi wesprzeć Syryjsko – Izraelską inicjatywę pokojową oraz aktywnie zaangażować się w idee rozmów Izraelsko – Palestyńskich, jako że Syryjczycy będą domagać się finalizacji procesu pokojowego obejmującego utworzenie niepodległej Palestyny.

Syria, Palestyna, Izrael

Prezydent Syrii, Baszir Asad stawia sprawę negocjacji z Izraelem jasno. Porozumienie nie jest możliwe bez Izraelskiego wycofania z terytoriów okupowanych. Tym samym podstawą dla negocjacji ma być Izraelska zgoda na opuszczenie Wzgórz Golan, Strefy Gazy oraz Zachodniego Brzegu Jordanu.

O ile samo opuszczenie Wzgórz Golan jest scenariuszem prawdopodobnym, raczej trudno sobie wyobrazić by Izrael zgodził się na niepodległą Palestynę. Mimo, że koalicja Izraelska zapowiada kontynuację negocjacji, nie należy się spodziewać rozwiązania wciąż aktualnych problemów. Izraelskie ustępstwa muszą bowiem oznaczać wycofanie osadnictwa, zgodę na Palestyńską stolicę w Jerozolimie, uwolnienie więźniów oraz zgodę na powrót uchodźców do Izraela jak i zwrot palestyńskiej własności.

Trudne negocjacje komplikuje wewnętrzny konflikt Fatahu z Hamasem, który osłabia palestyńskie stanowisko, umożliwiając usztywnienie polityki Izraelskiej. Brak Izraelskich ustępstw dodatkowo radykalizuje nastroje. W obliczu niedawnej tragicznej w skutkach wojny w Strefie Gazy, ewentualne porozumienie będzie prawie niemożliwe. Przyszłość negocjacji zależy od konsekwencji izraelskich wyborów parlamentarnych (10.02.2009).Wtorkowe głosowanie przedłuży władzę istniejącej koalicji o następną kadencję.[ix] Tym samym można mieć nadzieję na kontynuację rozmów. gdyż Centrolewicowy blok pod wodzą Livini będzie stał na stanowisku negocjacyjnym. Reakcja Hamasu jest równie obiecująca. W oświadczeniu wydanym w przeddzień wyborów Hamas deklaruje: ‘Jeśli wybory okażą się zwycięstwem Likudu – szanse na porozumienie będą zerowe. Jeśli wybory wygra aktualna koalicja porozumienie będzie możliwe’.[x]

Pomimo obiecujących deklaracji nie należy się spodziewać rozwiązania palących kwestii spornych. To ze izraelska kolacja chce rozmawiać nie znaczy wiele. Najważniejsze na co będzie przedmiotem ewentualnych negocjacji. Najważniejszą przeszkodą dla porozumienia Izraelski brak przekonania o zasadności niepodległego państwa Palestyńskiego. Izrael woli raczej politykę doraźną – strategię okupacji oraz taktykę rokowań bez koncesji.

Palestyńsko – Izraelski impas jest wynikiem skomplikowanego procesu, trudno więc o proste rozwiązania. Pomimo wszystko administracja Obamy musi podjąć się próby mediacji. Sztywne stanowisko Izraela jest efektem poczucia zagrożenia. Pokój z Syrią mógłby przekonać Izrael, że polityka ‘oblężonej twierdzy’ nie ma dłużej sensu. Wstępnym warunkiem dla porozumienia jest oczywiście kompromis w kwestii Wzgórz Golan. Jednakże reżim Asada ma nadzieję na więcej – zniesienie sankcji, które jest możliwe jedynie przy współpracy z Amerykanami. Mimo więc szeregu syryjskich postulatów wzywających do rozwiązania kwestii palestyńskiej może się okazać, że Damaszek będzie bardziej fleksybilny.

Udane rokowania Izraelsko – Palestyńskie nie mogą się odbyć bez zaangażowania krajów arabskich. Jeśli Barak Obama wykorzysta regionalną współpracę dla rozwiązania spornych kwestii, będzie mógł odegrać rolę akuszera procesu pokojowego. W praktyce oznacza to bezpośredni wpływ na politykę zagraniczną krajów arabskich, jak i na pobudzenie proamerykańskich nastrojów. Politycy arabscy przyjęli wybór Obamy z entuzjazmem; nowa administracja amerykańska musi wiec wykorzystać arabski kredyt zaufania.

Głównym postulatem krajów arabskich jest finalizacja palestyńsko – izraelskiego procesu pokojowego. W tym celu Amerykanie muszą powrócić do tzw. Inicjatywy Arabskiej – arabskiego planu pokojowego ogłoszonego w Bejrucie w 2002 roku. Inicjatywa Arabska zakłada współpracę Kwartetu Bliskowschodniego (USA, UE, Rosja i ONZ)  Ligii Państw Arabskich (włączając Syrię) oraz Izraela celem finalizacji projektu niepodległej Palestyny. Plan pokojowy gwarantuje zniesienie bojkotu w zamian za wycofanie z terytoriów okupowanych.

Barak Obama będzie musiał wiec zastosować politykę nacisku na Izrael by ten uelastycznił swoje stanowisko i zgodził się na arabskie warunki. Jakiekolwiek ustępstwa Izraelskie będą uzależnione od gwarancji bezpieczeństwa. Barak Obama musi więc w pierwszym rzędzie doprowadzić do pokoju z Syrią, gdyż unormowanie relacji Syryjsko – Izraelskich oznaczać będzie bezpieczeństwo Izraela. Syria, chcąc skorzystać z atmosfery ocieplenia, musi bowiem zobowiązać się do wycofania swego poparcia dla Hamasu i Hezbollahu jak i zerwać współpracę z antyizraelskim reżimem Teheranu.

Trudne relacje Izraelsko-Syryjskie czy Izraelsko – Palestyńskie są dla Obamy ryzykiem ale także i szansą. Prezydent może wykorzystać pozycję USA celem odegrania roli akuszera procesu pokojowego. Jak się wydaje przedłużenie władzy aktualnej koalicji jest warunkiem koniecznym dla ewentualnych rokowań Syryjsko-Izraelskich. Wynik wtorkowych wyborów jest dla Obamy sygnałem, że pomimo radykalizacji nastrojów społeczeństwo izraelskie wciąż popiera idee negocjacji. Najważniejsze jednak by negocjacje nie były narzędziem legitymacji izraelskiej okupacji. gdyż bez izraelskich ustępstw porozumienie nie jest możliwe.

Afganistan

Afganistan pozostaje w chaosie. Osama bin Laden wciąż jest na wolności a jego międzynarodówka przejmuje inicjatywę. Utracone niegdyś terytoria na nowo stają się strefą wpływów al-Qaidy. Podczas gdy władza prezydenta Hamida Karzai jest fikcją, ofensywa Talibów wciąż zbiera krwawe żniwo. Obecność al-Qaidy w regionie jest faktem a osiem lat kosztownej wojny nie zbliżyły amerykanów do rozbicia organizacji Bin Ladena. Początkowe sukcesy koalicji w Afganistanie były efektem zwrotu al-Qaidy w kierunku Iraku. Kiedy w 2003 roku amerykanie przejęli Bagdad, Bin Laden ogłosił Irak głównym frontem walk swojej międzynarodówki. Aktualnie al-Qaida znów za priorytet swojej działalności obiera destabilizacje Afganistanu. Sytuacja wraca więc do punkty wyjścia.

Wsparcia al-Qaidzie udzielają nie tylko Talibowie, lecz także pasztuńskie plemiona zajmujące terytorium przy granicy z Pakistanem. Pogarszającą się sytuacja zagraża tym samym kruchej stabilności Pakistanu. Konflikt afgański może łatwo stać się wstępem do destabilizacji całego regionu. Najgorszym scenariuszem byłaby obecność al–Qaidy w Pakistanie i wciągnięcie Amerykanów w kolejną wojnę. Destabilizacja Pakistanu byłaby dla al–Qaidy najkrótszą drogą do wejścia w posiadanie broni atomowej.

Barak Obama i jego ekipa zdaje sobie sprawę z zagorzenia. Już podczas kampanii wyborczej zapowiedziano przesuniecie 7.000 żołnierzy z Iraku do Afganistanu, którzy mają wzmocnić 32 tysięczną armię USA. Obama ma nadzieję, że w Afganistanie rozstrzygnie się najważniejszy od dziesięcioleci konflikt.

Głównym zadaniem amerykańskiego dowództwa będzie pozbawienie al-Qaidy możliwości oddziaływania swą propagandą. W tym celu amerykanie muszą przedstawić się nie jako agresorzy lecz jako obrońcy Afgańczyków. By osiągnąć założenia strategiczne, Amerykanie potrzebują współpracy. Zadaniem Generała Davida Petraeusa (głównodowodzący wojskami koalicyjnymi) będzie szukanie porozumienia: z lokalnym przywódcami plemiennymi i umiarkowanymi rebeliantami. Szeroka współpraca jest konieczna celem pozbawienia al-Qaidy wpływów jak i celem obrony ludności cywilnej przed atakami terrorystów.

Jednocześnie jedna amerykanie muszą uporać się z problemem granicy afgańsko-pakistańskiej. Kontrola militarna pogranicza jest problematyczna ze względu na ryzyko radykalizacji pasztuńskich plemion. Zadanie prawie niemożliwe – Amerykańskie ataki szybko mogą stać się woda na młyn dla propagandy al-Qaidy. Tym samym założenie lokalnej współpracy może szybko okazać się pobożnym życzeniem.

Amerykańska inicjatywa jest kłopotliwa dla Pakistanu – prezydent Asif Ali Zardari znajduje się w trudnej sytuacji. Niepewny swej pozycji nie może pozwolić na swobodną amerykańską interwencję na suwerennym terytorium swego kraju. Nastroje w Pakistanie nie sprzyjają proamerykańskiej polityce, a tradycyjny Pakistańsko-Amerykański sojusz może ulec zachwianiu.

Prawdopodobnym scenariuszem będzie cicha współpraca Islamabadu z Waszyngtonem – nieoficjalna zgoda na amerykańskie operacje przy jednoczesnej oficjalnej polityce potępienia amerykańskich nalotów. Amerykańskie operacje wojskowe muszą jednak być na tyle ograniczone by nie rozbudzić radykalnych nastrojów, które mogły by doprowadzić do obalenia władzy w Islamabadzie.

Kryzysowa polityka kroków doraźnych może łatwo wymknąć się spod kontroli. Podczas gdy strategia USA zakłada współprace z lokalnymi przywódcami, Amerykanie nie są w stanie spełnić jej logistycznych założeń. Wojna na pograniczu to głównie ataki lotnictwa, które współprace wykluczają. Ataki powietrzne to ryzyko dużej liczny ofiar cywilnych, co z kolei oznacza radykalizacje nastrojów. Dowództwo armii koalicyjnej nie będzie w stanie dotrzeć do plemiennych przywódców z powietrza! Kooperacja musi oznaczać zmianę strategii interwencji: zamiast ‘polować’ na terrorystów konieczna jest szersza interwencja lądowa – patrole, trening przyszłej Afgańskiej armii, bezpośrednie wsparcie ludności cywilnej. Skuteczna strategia wymaga więc interwencji lądowej setek tysięcy żołnierzy, współpracy afgańskiej armii, zaangażowania Pakistanu oraz poparcia międzynarodowych sojuszników.

Afgańska interwencja będzie dodatkowo zależeć od sukcesów w Iraku. Administracja Obamy musi być przygotowana na długą wojnę na dwa fronty, która jest niemożliwa bez międzynarodowego poparcia. Podczas swej kampanii wyborczej Obama podkreślał, że celem jego polityki zagranicznej będzie multilateralizm. Zapowiedzi spotkały się z międzynarodowym entuzjazmem (w szczególności w Europie). Jednakże współpraca ma konkretny wymiar – poparcie dla Amerykańskiej interwencji. Co najważniejsze nie chodzi bynajmniej o wsparcie moralne ale o znacznie więcej. Międzynarodowa euforia powyborcza może szybko stracić impet jeśli Obama zwróci się o żołnierzy, doradców, specjalistów, sprzęt i pieniądze.

Regionalna polityka Obamy wymaga militarnej obecności połączonej z cierpliwą dyplomacją. Mimo ogromnych oczekiwań nie należy się spodziewać pochopnej polityki lecz raczej długoterminowej strategii rozpisanej na… Dwie kadencje.

[I] Opisywane problemy regionalne dotyczą krajów leżących na terytorium określanym anglojęzycznie jako ‘Greater Middle East’. Jest to termin z zakresu geografii politycznej obejmujący tradycyjny obszar bliskowschodni – historyczne terytoria: Lewantu, Mezopotamii, Anatolii, Arabii oraz Egiptu jak i terytoria dzisiejszego Iranu, Afganistanu, Państw Kaukaskich oraz Afryki Północnej. Tekst dotyczy najbardziej kluczowych zagadnień regionalnej polityki USA

[i] Wyborcy Obamy chcą opuścić Irak, przede wszystkim ze względu na koszta (ludzkie i finansowe.)

[ii] Greg Bruno, Inching towards the exit in Iraq, www. bitterlemons-international.org 18/12/2008

[iii] Ibidem

[iv] Rewelacje przedwyborcze zostały później skorygowane bardziej chłodnym stanowiskiem Obamy, który stwierdził, że zapowiadane rozmowy wykluczają prezydenta Iranu Ahmadinedżada jako partnera choć sama idea negocjacji jest wciąż aktualna. Sadeqh Zibakalam, Obama risking more deadlocks, www. bitterlemons-international.org 4/12/2008

[v] Amerykańscy sojusznicy w regionie (Jordania, Egipt, Turcja i kraje zatokowe) zapowiedzieli chęć rozwijania militarnego programu nuklearnego. Poza sojusznikami USA zainteresowana bronią nuklearną jest Syria Nie należy zapominać o Izraelu który już broń taką posiada. Izrael jak i USA boją się przede wszystkim programów: irańskiego i syryjskiego; które mogłyby zaopatrzyć w broń Hezbollah a tym samym zagrozić egzystencji Izraela.

[vi] www.washingtoninstitute.org 12.12.2008

[vii] Ibidem

[viii] www.guardian.co uk. 21.01.2009

[ix] Koalicja Kadimy z Partią Pracy będzie dysponować 64 miejscami w 120 osobowym parlamencie.

[x] www.maannews.net 11.02.2009

Tags: , , ,