W Bahrajnie nie jest fajnie

Właśnie wróciłem z piekła Bliskiego Wschodu, gdzie dziś rozpoczął się ramadan i gdzie do morderczego upału prawie we wszystkich krajach tego rejonu dodaje się wciąż rosnące wrzenie polityczne. Coraz bardziej czuje się je także nad Zatoką Perską.

Asz-Szarkija (Prowincja Wschodnia) jest największą z 13 manatiq  (prowincji) Arabii Saudyjskiej i jedyną, która leży nad roponośną Zatoką, w Europie i w Iranie zwaną Perską, ale przez Arabów nazywaną Zatoką Arabską. Według mnie powinna nazywać się Zatoką Szyicką, bo po obu jej stronach dominują właśnie perscy i arabscy szyici.   

W Rijadzie nazywa się ją Domem Niepokoju, a to z powodu opozycji jaką dla panującego Domu Saudyjskiego (sunnickiego) stanowi dominująca w tej prowincji owa szyicka mniejszość. Stanowią oni prawie 10% mieszkańców w tym 27-milionowym kraju i prawie wszyscy żyją właśnie w Prowincji Wschodniej, podobno życzliwszym okiem zerkając na wielki szyicki Iran na północy po drugiej stronie Zatoki, niż na złote pałace Saudów w Rijadzie. W niektórych miastach, jak np. w półmilionowym nadmorskim Qatif, albo w Dammam szyici to 75% ludności.

W ubiegłym tygodniu saudyjska tajna policja dokonała tam aresztowania i przy tej okazji ciężko postrzeliła znanego duchowego przywódcę szyitów szejka Nimr al Nimra. Wybuchły protesty i na ulice wyległy tłumy młodych ludzi, do których policja – tym razem już mundurowa – otworzyła ogień, co w popieranych przez Zachód arabskich monarchiach nad Zatoką jest, jak się wydaje, regułą. Zginęło dwóch demonstrantów, a to podnosi do dziesięciu liczbę śmiertelnych ofiar w Arabii Saudyjskiej od czasu wybuchu tzw. Wiosny Arabskiej. Wszyscy dotąd tam zabici i ogromna większość spośród kilku tysięcy rannych to szyici, głównie Bahrani, czyli mówiący odmiennym dialektem odłam miejscowych Arabów zamieszkujący także sąsiedni Bahrajn i oazę el-Hasa.

Szejk Nimr („Lampart”) od dawna był znienawidzonym cierniem w wygodnym życiu królewskiej rodziny Saudów. Już w 2009 wydano nakaz aresztowania go po tym, jak powiedział w kazaniu, że jeśli saudyjskim szyitom nie pozwala się ‘godnie żyć’, to powinni oni odłączyć się od królestwa. W Arabii Saudyjskiej trudno o bardziej zapalne słowa, jako że prawie wszystkie złoża legendarnie zasobnych pól ropy naftowej leżą tam właśnie w Prowincji Wschodniej. Dom Saudów buduje sobie za to swe złote pałace w Rijadzie i pławi się w luksusie, ale ludność szyicka czuje się wykorzystywana. Szyici, którzy doktrynalnie uznają tylko pierwszych czterech kalifów z krwi potomków proroka Mahometa, są z definicji niechętni wszystkim innym monarchiom i przez to w sposób naturalny optują za republikańską równością.     

Mimo nakazu szejka Nimra jak dotąd nie próbowano aresztować. Saudyjskie siły bezpieczeństwa zdawały sobie bowiem sprawę z tego, że w wielu domach jego rodzinnego miasteczka Awamija znajdują się arsenały najnowszej broni przeszmuglowanej przez Bahranich z Jemenu i Iraku. Ostatnio jednak szejk Nimr ponownie naraził się srodze Rijadowi, kiedy ucieszył się ze śmierci i w kazaniu nieładnie wyraził się o księciu imieniem Nayef bin Abdul Aziz as-Saud, który zmarł 16 czerwca. Miał 79 lat i w niezwykle skomplikowanej strukturze domu saudyjskiego był następcą tronu. Od 1975 roku aż do dnia zgonu był saudyjskim ministrem spraw wewnętrznych, a więc także szefem policji religijnej i głównym prześladowcą szyitów, którzy uważali go za gorszą kanalię niż jest jego rządzący przyrodni brat, król Abdullah. Jeszcze w zeszłym roku książę Nayef był głównym intrygantem dążącym do krwawego stłumienia demonstracji w sąsiednim Bahrajnie, gdzie milionem szyitów rządzi sunnicki kuzyn Saudów – król Hamad ibn Isa al-Khalifa, też niezły kawał drania.   

Saudyjscy szyici uważają, że są traktowani jako obywatele drugiej kategorii w królestwie, które promuje purytańską, wahabicką wersję sunnickiego islamu, który – choć zakrawa to na paradoks – jest politycznie i wojskowo wspierany przez USrael i NATO, i który jest głównym beneficjentem obecnej Wiosny Arabskiej, jaka przewraca wyłącznie republiki. Saudyjska doktryna polityczna utrzymuje, że wszelkie niepokoje w Prowincji Wschodniej i wśród szyitów to sprawka Iranu, któremu marzą się republiki islamskie także po drugiej stronie Zatoki i który jakoby chce obalić złotych monarchów arabskich tak samo jak sam obalił u siebie szacha w 1979 roku.  

Szyitom nie podoba się zresztą także resortowy następca zmarłego Nayefa, jego przyrodni brat książę Ahmed ibn Abdel Aziz. Więcej nadziei wiążą oni z synem Nayefa – Muhammadem, który jest wiceministrem spraw wewnętrznych i na Zachodzie ma świetną prasę, bo to przez jego ręce przechodzą wszyscy pojmani lub poddający się dżihadyści i członkowie grup terrorystycznych. Formalnie prowadzi on dla nich pionierski program rehabilitacyjny, ale jest tajemnicą poliszynela, że to właśnie przez ten kanał rekrutuje się fanatycznych najemników do obalania niewygodnych dla USraela dyktatorów w innych krajach arabskich, takich jak Kaddhafi w Libii albo Assad w Syrii.

Wielu szyickich przywódców na Półwyspie Arabskim wolałoby jednak, żeby szejk Nimr lepiej trzymał język za zębami. Uważają oni, że w obecnych czasach takie incydenty i wypowiedzi ułatwiają demonizowanie szyitów i przypisywanie im bezpośrednich związków z Iranem, co może nie jest politycznie prawdą, ale karmi antyirańską propagandę i ułatwia dzielenie islamu w interesie obcych mu sił. Tym bardziej, że dwa tygodnie wcześniej popierana przez wywiad saudyjski policja w Bahrajnie snajperskim strzałem raniła tam innego popularnego szyickiego mułłę Alego Salmana, kiedy przed swoim domem przemawiał do grupy zwolenników trzymających kwiaty. Pretekstem do strzału było to, że policja nie wydała formalnego zezwolenia na takie zgromadzenie. Ali Salman powiedział wtedy, że szyici mogą wkrótce pokazać „drugą połowę” swojej siły, kiedy wyjdą na ulice omotani w całuny, co jest symbolem gotowości na męczeńską śmierć za sprawę. Białym całunem jak turbanem owija się wtedy głowę i długi jego koniec wypuszcza luzem po szyi na pierś. Szyici są znani z tego, że w takich przypadkach nie żartują. Opór szyitów narasta, podobnie jak krwawe represje samozwańczego króla Hamada (w 1999odziedziczył on tron jako szejk, ale w Walentynki 2002 roku ogłosił się królem), który nie waha się używać gazów trujących przeciw swej ludności. Według publikowanych w Londynie komunikatów Bahrain Freedom Movement, gazem takim atakuje się nawet prywatne domu przeciwników reżimu. Od gazu zginąć tam miało już ponad 40 osób. 

Partia polityczna Salmana, o nazwie Wefaq zdobyła w Bahrajnie 45% głosów w wyborach parlamentarnych w roku 2010, czyli tyle samo, co Bractwo Muzułmańskie w Egipcie lub partia islamska w Tunezji, które de facto  objęły tam przecież władzę. Rząd w Bahrajnie nie uznał jednak tego wyniku, twierdząc, że Wefaq to tylko wywrotowa irańska agentura. Tę samą postawę przejawia wobec swych szyitów rząd w Rijadzie. Pokazać zewnętrznego wroga i zwalić na niego problem jest bowiem zawsze łatwiej niż przyznać się samemu do błędów i przeprowadzić niezbędne reformy u siebie. Czując, że grunt pali się pod nogami, już w marcu na Zachodzie pojawiły się plotki, że władca Bahrajnu rozważa polityczną fuzję z Arabią Saudyjską i już ponoć rozmawiał z Rijadem w tej sprawie.

Źródło: Bogusław Jaznach