Dochodzi sprawa kurdyjska

Na tle wojny domowej w Syrii szybko narasta kwestia kurdyjska. Wkrótce może ona stać się ważniejsza, zwłaszcza dla Turcji, niż samo rozstrzygnięcie konfliktu syryjskiego.

Narastający konflikt turecko-syryjski kryje w sobie kilka pomniejszych. Jednym z nich, który obecny był od początku i który wciąż nabiera znaczenia jest sprawa syryjskich Kurdów. Wzdłuż wschodniej części granicy turecko-syryjskiej mieszkają po obu jej stronach Kurdowie. W Syrii jest ich ponad milion, w Turcji – 14 milionów. Kurdowie mieszkają także w północnym Iraku (5 mln) i w Iranie (6 mln), oraz na emigracji, głównie w Europie (2 mln). Wielki i zwarty obszar zamieszkany przez prawie 30-milionowy naród Kurdów z własnym językiem, kulturą, historią i aspiracjami od kilkudziesięciu lat kwalifikuje się do tego, by powstało na nim ich niezależne państwo – Kurdystan, i taki jest cel zarówno kurdyjskiego ruchu narodowego jak i najważniejszych partii oraz partyzanckich formacji zbrojnych. Szkopuł tym, że jak dotąd terenami tymi, ważnymi strategicznie, bo kryjącymi wielkie zasoby ropy oraz źródła wody, władają potężne lokalne państwa: Turcja, Iran, a do niedawna także silny Irak Saddama, które ani myślą oddawać na ten cel swego terytorium. Dopiero inwazja amerykańska na Irak stworzyła dla Kurdów nadzieję na stworzenie zalążku ich państwa w północnym Iraku, a obecna wojna domowa w Syrii dodaje do tych nadziei kolejny choć niewielki kawałek – syryjski. Dalsze takie  nadzieje tworzy perspektywa wojny z Iranem. Wszyscy poważni obserwatorzy polityczni zakładają rychłe powstanie niepodległego Kurdystanu, ale też wszyscy wiedzą, że zrodzi się on w bólach wojny i doda się do skomplikowanej mapy politycznej Bliskiego Wschodu, co na pewno powiększy jego problemy.  

Powstanie takiego państwa byłoby szczególnym problemem dla Turcji, która jak tylko może próbuje opóźniać i osłabiać ten proces na wszystkich frontach, a najbardziej u siebie, gdzie ewentualny uszczerbek terytorialny na rzecz Kurdystanu byłby docelowo największy. W Turcji też, gdzie mieszka najwięcej Kurdów (połowa narodu) ich prawa są nadal najmniejsze, a ucisk największy. Ankara właściwie nadal nie uznaje odrębnej narodowości kurdyjskiej i do niedawna nie wolno było używać publicznie ich języka. Z kolei w Syrii, gdzie Kurdów jest najmniej i gdzie rząd alawitów opiera się na poparciu konglomeratu mniejszości etnicznych i wyznaniowych, prawa i swobody Kurdów zawsze były największe, co zawsze też drażniło Turcję. To stamtąd bowiem przez cały czas bez przeszkód operuje najbardziej antyturecka formacja kurdyjska – komunistyczna Partia Pracujących Kurdystanu (Partija Karkeren Kurdistani, PKK) i tam, w Syrii, przez wiele lat ukrywał się jej legendarny przywódca Abdullah Ocalan, zanim pod naciskiem wywiadu tureckiego nie został zmuszony do ucieczki, namierzony w ambasadzie Grecji w Nairobi, a następnie z pomocą izraelskiego Mossadu porwany i uprowadzony do Turcji 15 lutego 1999 roku. Odtąd przebywa tam w samotnej celi w nieznanym więzieniu, formalnie skazany na karę śmierci, a międzynarodowe organizacje praw człowieka bezskutecznie domagają się jego uwolnienia.

Po syryjskiej stronie Kurdowie mają i teraz najwięcej swobody, bowiem zajęta walką z rebeliantami armia syryjska wycofała się zupełnie z północno-wschodniej części swego terytorium, jakby już po cichu oddając je Kurdom i licząc że stamtąd nie będzie się im nadsyłać kolejnych najemników. Faktyczną władzę nad tym pograniczem sprawuje Partia Unii Demokratycznej (po kurdyjsku: Partija Yektija Demokrat, PYD), która jest córką PKK, ale w Syrii nazwała się w roku 2003 inaczej, ponieważ PKK została uznana za organizację terrorystyczną przez Turcję, USA, NATO, UE i Izrael. PYD organizuje nie tylko szkolnictwo i życie cywilne Kurdów na tym terytorium, ale również szybko się zbroi i szkoli własne oddziały wojskowe, twierdząc że musi zabezpieczyć swą ludność przed nadciągającym chaosem w razie upadku Assada. Wszyscy, łącznie z Damaszkiem wiedzą jednak, że chodzi tam o wojsko, które będzie walczyć z Turcją.

Kurdowie w większości bowiem uważają, że to właśnie oni, a nie wojsko Assada, są powodem, dla którego Turcja gromadzi po drugiej stronie granicy czołgi, artylerię i lądowe oddziały inwazyjne. Uważają też, że ustawa, właśnie przyjęta przez parlament w Ankarze, uprawniająca turecką armię do działań poza granicą, jest wymierzona w nich. To zapewne przesada, bo jednak Turcja wchodzi coraz bardziej w wojnę z Syrią, ale nie ulega wątpliwości, że perspektywa jeszcze jednego kurdyjskiego quasi-państewka przy granicy (obok tego w północnym Iraku) jest dla Turcji nieprzyjemna i niepokojąca. 

W Nusajbin, kurdyjskim mieście po tureckiej stronie granicy, rządzi formalnie  kurdyjska Partia Pokoju i Demokracji. Jej kurdyjska nazwa brzmi Partija Aszti u Demokrasije, ale musi ona używać nazwy tureckiej: Baris ve Demokratisi Partisi  (BDP). Aby zatrzeć wrażenie po swych dawnych związkach z zakazaną, komunistyczną PKK, mieni się tylko socjalistyczną i należy do odpowiedniej międzynarodówki. Podobnie jak PKK jest to także partia przede wszystkim nacjonalistyczna. W Nusajbin BDP prowadzi kurdyjskie centrum kulturalne Mitanni, w którym mówi się tylko głównym kurdyjskim dialektem kurmandżi  i promuje kulturę indoeuropejską. Kurdowie to bowiem lud z pnia irańskiego, potomkowie starożytnych Medów, nawiązujący do cywilizacji Mitanni i Hetytów. Burmistrzyni tego miasta, pani Ajsze Gokkan, oczywiście z BDP, z tkliwością patrzy na sąsiednie miasteczko Kamiszli, już po syryjskiej stronie granicy, gdzie rządzi PYK i powiewa wielka kurdyjska flaga ze złotym słońcem. Kiedy ją tam wciągnięto na maszt po odejściu Syryjczyków, tysiące Kurdów wyległo aby tańczyć na ulicach Nusajbin. „To są sztuczne granice, przez wieki byliśmy jednością, nasze serca biją tak samo, nasze cele są takie same i nasze cierpienia są takie same” słyszy się w języku kurmandżi  po tureckiej stronie granicy. Typowy turecki Kurd zapytany na ulicy o polityczne marzenia i  cele odpowiada ostrożnie: „Co najmniej autonomia, a niepodległość – inszallah”

W tureckim Kurdystanie życie jest bardziej niebezpieczne niż w Syrii. Wydaje się, że dogmatyczna i zawzięta PKK jest wciąż bardziej zainteresowana walką z rządzącą w Turcji muzułmańską Partią Sprawiedliwości i Rozwoju (Adalet ve Kalkinma Partisi, AK) premiera Recepa Tayyipa Erdogana niż samymi prawami i dobrem Kurdów. Oddziały peszmergów (powstańców) kontrolowane przez PKK do samego założenia partii w 1978 roku prowadzą walkę zbrojną, w której  atakują budynki rządowe, posterunki wojska i policji, urzędy a najchętniej szkoły, gdzie zabijają tureckich nauczycieli uczących kurdyjskie dzieci. Najwięcej ofiar pochłaniają deklarowane wojny i powstania. Pierwsze otwarte powstanie miało miejsce w latach 1984-1999 (do porwania Ocalana), drugie wybuchło w 2004 roku i trwa nadal, a od 2011 uległo znacznej intensyfikacji. Do 2010 roku według oficjalnych danych tureckich zginęło w nich 6.653 Turków w mundurach, 5,687 Turków cywilnych i 29.704 Kurdów, głównie peszmergów. Dane nieoficjalne są często dużo wyższe. Np. dane PKK podają odpowiednio liczby: 11.750, 3.330 i 18.000.  PKK ma dziś pod bronią ok. 10.000 peszmergów, z czego ponad połowę w Turcji, ale dysponuje również dużą rezerwą ludzi, ocenianą na ok. 60.000 osób, którzy walkę podejmują okazyjnie, a na co dzień stanowią sieć cichego wsparcia PKK w terenie. 

Liczba ofiar szybko rośnie wraz z natężeniem walk w 2011 roku. Tylko w tym roku turecki gen. Necdet Ozel ocenia straty na 110 żołnierzy tureckich i 450 kurdyjskich powstańców.  Wiążą się one głownie z wybuchem Serhildan, czyli masowych, wiosennych antytureckich zajść i demonstracji, jakie co roku towarzyszą rocznicy porwania Ocalana (15 lutego) i świętu Novruz (Nowy Rok, 21 marca), a w tym roku miały dodatkowo miejsce w Nusajbin 14 marca podczas pogrzebu 14 młodych Kurdów zabitych w zasadzce przez Turków. Najcięższe walki miały jednak  miejsce w Semindli, górskim miasteczku wciśniętym w ciasny kąt pomiędzy granicą Iranu i Iraku. Cemil Oter, szejk potężnego konserwatywnego kurdyjskiego plemienia Dżirki, który poparł tam armię turecką w walkach z PKK, uważa że władza Ankary nad Kurdystanem jest iluzoryczna. Kiedyś sam był gorącym zwolennikiem Erdogana i nawet kazał swoim plemieńcom głosować na partię AK. Teraz jednak uważa, że premier cynicznie zdradził Kurdów i jego plemię już głosować na niego nie będzie. A już był moment, w 2009 roku, w którym wydawało się, że Erdogan dogada się wreszcie z Kurdami. Premier zadarł wtedy ostro z wszechmocnymi generałami armii i mocno ograniczył ich władzę, dał Kurdom więcej swobód językowych i kulturalnych, a nawet rozpoczął potajemnie rozmowy z uwięzionym przywódcą PKK Ocalanem w nadziei zakończenia powstania. To „kurdyjskie otwarcie” zakończyło się jednak nagle w 2011 roku, kiedy Erdogan wygrał kolejne wybory, w dużej mierze dzięki poparciu kurdyjskich głosów. Stąd poczucie goryczy u Kurdów i stąd ponowne natężenie walk. 

Krytycy uważają, że Erdogan sprzedał sprawę kurdyjską,  bo sobie policzył, że w wyborach prezydenckich w 2014 roku, kiedy zechce on zastąpić na tym fotelu Sulejmana Demirela, bardziej będzie skazany na głosy tureckich nacjonalistów i musi już zacząć ich sobie zjednywać. Niektórzy uważają nawet, że z tego samego powodu Erdogan zapomni o swoich obietnicach dotyczących nowej, demokratycznej konstytucji. Niemniej trzeba mu przyznać, że chociaż wojskowa ręka bardzo mu wobec Kurdów stwardniała, to ręką cywilną nadal rozszerza im swobody językowe. Trwają prace nad oficjalnym słownikiem turecko-kurdyjskim, w państwowych szkołach pojawiły się podręczniki w kurmandżi, a świadkowie będą wkrótce mogli zeznawać w tureckich sądach po kurdyjsku.

Z każdym nowym ustępstwem zawzięta PKK podnosi jednak poprzeczkę jeszcze wyżej. Ostatnio pojawiło się żądanie – jako warunek wznowienia rozmów –  aby Abdullah Ocalan został przeniesiony z więzienia do aresztu domowego. Setki uwiezionych aktywistów PKK podjęło także w tej sprawie strajk głodowy. Charyzmatyczny 65-letni Ocalan jest wciąż postacią kultową dla Kurdów i może być ważnym kluczem do pokoju, aczkolwiek 13 lat samotnej celi i podłamane zdrowie znacząco osłabiły jego wpływy. Ale może być tak, że Ankara nie będzie miała innego wyjścia jak się z nim przeprosić.    

W miarę bowiem jak PYD umacnia swoja władzę nad Kurdami w Syrii możliwe rozwiązanie wymyka się Turkom z rąk. W samej Turcji narasta opór przeciw polityce Erdogana wobec Syrii. „Uwolnił granice od Assada ale przez to wpuścił nam PKK” – dało się niedawno słyszeć z ław opozycji w tureckim parlamencie. Media, w dużej części nieprzychylne wobec premiera, wskazują również, że poprzez kampanię nakierowaną na obalenie Assada, Turcja zantagonizowała jego cichych sojuszników – Iran i Irak (też rządzony przecież przez szyitów), skłaniając ich do wznowienia swego sojuszu z PKK i wygodnego dla nich przeorientowania kurdyjskiej irredenty przeciw Turcji. 

Rosną także koszty ekonomiczne. Konflikt z Syrią to dla Turcji utrata rocznego handlu ocenianego na 3 mld $. Nusajbin, jeszcze niedawno ruchliwe miasto graniczne i centrum, do którego ściągali z torbami i walizkami wszyscy okoliczni handlarze z obu stron to dziś miasto prawie wymarłe, odkąd w grudniu 2011 zamknięto granicę z Syrią. Na głównym bazarze dominują chude bezpańskie psy, a dalej puste ulice zamkniętych na kłódki sklepów. Bezrobocie sięga 90%. Przy takich perspektywach jedyną szansą dla miejscowej kurdyjskiej młodzieży stają się szeregi PKK. Czy na to czekali?

Źródło: Bogusław Jaznach