Obama w Izraelu – kurtuazja czy czas na przełom?

Barack Obama – prezydent USA wybrany niedawno na kolejną kadencję złoży trzydniową wizytę w Izraelu. Wydarzenie to zbiegło się w czasie z utworzeniem nowego izraelskiego rządu – który ponownie poprowadzi Benjamin Netanjahu. Choć personalnie na stanowiskach prezydenta USA i premiera Izraela nie doszło do zmian, a obaj politycy doskonale się znają, wizyta ta jak zawsze ma ogromne znaczenie dla całego regionu. Czy jednak należy się spodziewać jakiegoś przełomu i nowego otwarcia? A może spotkanie to czysta kurtuazja mająca podkreślić niezachwiany sojusz obu państw?

Prezydent Stanów Zjednoczonych rozpocznie swą trzydniową wizytę (20-23.03) w Izraelu od Tel Awiwu. Już pierwszego dnia spotka się zarówno z izraelskim premierem jak i prezydentem i to te spotkania będą miały największe znaczenie dla losów regionu. Nie jest tajemnicą, że w agendzie spotkania znajdą się przede wszystkim tak ważne sprawy jak problem wojny domowej w Syrii, programu nuklearnego Iranu czy też konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

israel_usa_flag

Sprawy te mają wydźwięk nie tylko regionalny lecz również globalny i właśnie z tego powodu wizyta Obamy zdominowała światowe media. Mimo prób ochłodzenia nastrojów i oczekiwań w stosunku do tej wizyty tematy, które zostaną poruszone elektryzują dziennikarzy i badaczy regionu. Już po samej zapowiedzi przyjazdu Obamy na Bliski Wschód rozpatrywano wszelkie możliwości wznowienia procesu pokojowego, poszczególnym ruchom Mahmuda Abbasa – prezydenta Autonomii Palestyńskiej, przypisywano budowanie swej pozycji przed przełomem jaki ma nastąpić po wizycie Obamy. Także powołanie Cipi Liwni na głównego negocjatora i przydzielenie jej stanowiska ministerialnego postrzegano jako sygnał dla administracji amerykańskiej i znak gotowości do rozmów z Palestyńczykami.

Wydaje się jednak, że marcowa wizyta nie przyniesie żadnych konkretnych rozwiązań, zarówno w kwestii palestyńskiej jak i irańskiej czy syryjskiej. Wszystko wskazuje na to, że podróż Obamy do Izraela ma bardziej kurtuazyjny charakter i jej celem nie jest konkretne dyskutowanie wspomnianych problemów. Podstawowym argumentem każącym tak postrzegać tą wizytę jest fakt, iż zaledwie dwa dni temu nastąpiła oficjalna ceremonia zaprzysiężenia nowego izraelskiego rządu. Mimo iż Benjamin Netanjahu ponownie został premierem to skład gabinetu jest zupełnie inny, a przedłużające się rozmowy koalicyjne dowodzą, że jego pozycja – przynajmniej na razie – nie jest wystarczająco silna, by od razu forsować ryzykowne rozwiązania. Izraelski rząd potrzebuje czasu, by ugruntować swą pozycję i wypracować w miarę spójne stanowisko w kluczowych sprawach.

Nie należy się łudzić, że jednorazowa wizyta prezydenta Obamy i naciski USA na wznowienie rozmów pokojowych z Palestyńczykami przyniosą natychmiastowe rozwiązanie. Sam prezydent USA podkreślał przed przyjazdem, że nie wiezie ze sobą gotowego planu pokojowego i nie oczekuje natychmiastowych działań. Należy również pamiętać, że mimo zapewnień Netanjahu co do gotowości rozpoczęcia rozmów i woli osiągnięcia ostatecznego porozumienia, w jego rządzie znajduje się partia postulująca aneksję do Izraela palestyńskich terenów okupowanych (tzw. Strefy C) stanowiącej blisko 3/4 Zachodniego Brzegu Jordanu. Ponadto, wyjątkowo silną pozycję w rządzie mają politycy popierający środowiska osadnicze, które wielokrotnie demonstrowały swą niechęć co do porozumienia pokojowego z Palestyńczykami. Możliwość skutecznego wznowienia procesu pokojowego wydaje się zatem mało prawdopodobna.

Także kwestia irańska nie powinna być postrzegana jako sprawa, względem której zostaną podjęte wiążące postanowienia. Od wielu miesięcy Stany Zjednoczone stoją na stanowisku, że na Iran i jego odstąpienie od programu atomowego, należy wpływać poprzez oddziaływanie polityczne i sankcje gospodarcze. W przeciwieństwie do Izraela, USA nie chce się angażować militarnie w Iranie i za wszelką cenę unika prowokacji mogących spowodować wybuch kolejnego konfliktu. To właśnie administracja w Waszyngtonie wydaje się być ostatnim ogniwem, które powstrzymuje Izrael od przeprowadzenia błyskawicznego uderzenia na irańskie obiekty nuklearne. Choć Netanjahu i jego stronnicy uważają, że taką akcję należy przeprowadzić jak najszybciej, to Stany Zjednoczone utrzymują, że Iran nie osiągnął jeszcze potencjału umożliwiającego  budowę bomby atomowej i nadal jest czas na rozwiązanie problemu kanałami dyplomatycznymi.

Jedynym tematem, w którym zarówno USA jak i Izrael mają zbliżone stanowisko jest kwestia syryjska. Oba państwa postrzegają ten problem jako wyjątkowo groźny dla regionu lecz niezwykle trudny do rozwiązania. Z jednej strony krytykują one poczynania prezydenta Syrii Baszara al-Assada, z drugiej obawiają się jego obalenia i ustanowienia rządów islamistów, którzy są niezwykle silni w tym kraju. Amerykańskie doświadczenia z Afganistanu i Iraku, a także postawa Rosji i Chin, uniemożliwiają również podjęcie interwencji zbrojnej. W interesie USA i Izraela jest co prawda jak najszybsze doprowadzenie do wyciszenia krwawego konfliktu syryjskiego, lecz mocniejsze zaangażowanie się po jakiejkolwiek ze stron może przynieść nieoczekiwane i niepożądane efekty. Nie należy się zatem spodziewać stanowczych i jednoznacznych postanowień w tej sprawie.

Czego możemy się zatem spodziewać po wizycie Baracka Obamy? Z pewnością usłyszymy zapewnienia o wielkiej przyjaźni obu krajów, o tym, że są one dla siebie największymi sojusznikami. Podkreślone zostaną kwestie związane z niepodległością Izraela, jego prawa do życia w pokoju czy chęci osiągnięcia porozumienia z izraelskimi sąsiadami. Nie spodziewajmy się jednak po tych słowach zdecydowanych czynów, wizyta ta z pewnością nie przyniesie wielkiego przełomu na Bliskim Wschodzie.

Artykuł opublikowany został także na łamach Portalu Spraw Zagranicznych