Szanse i zagrożenia dla procesu pokojowego w Syrii

Rozpoczęta 7 maja wizyta amerykańskiego sekretarza stanu, Johna Kerry’ego w Moskwie nie przyniosła efektów spodziewanych przez Waszyngton. Jak donoszą „Izwiestia” z 8 maja, Amerykanie liczyli na zerwanie rozmów, a następnie brak protestów Moskwy przeciwko nowym propozycjom sankcji mających być nałożonymi na Syrię. Spotkanie Kerry’ego z Putinem i Ławrowem przeciągnęło się tymczasem do północy i przyniosło ustalenia w postaci zapowiedzi zwołania do końca maja konferencji pokojowej z udziałem wszystkich uczestników konfliktu syryjskiego, która miałaby zająć się określeniem zasad implementacji „mapy drogowej” procesu pokojowego, zawartej w c Geneva Communiqué, który 30 czerwca 2012 r. ogłosiła Grupa Działania na rzecz Syrii, składająca się z przedstawicieli między innymi Rosji i USA.

Powrót do zawartego w Komunikacie Genewskim planu pokojowego miałby pozwolić zakończyć rozlew krwi, przezwyciężyć kryzys humanitarny i zapobiec użyciu broni chemicznej w Syrii. W wystąpieniu na konferencji prasowej Ławrow podkreślił szczególnie zawarte w Komunikacie gwarancje zachowania integralności terytorialnej i suwerenności politycznej przez Syrię. Zwrócił także uwagę , że warunkiem powodzenia planu pokojowego będzie pozytywne ustosunkowanie się do niego przez opozycję i wyłonienie przez nią reprezentatywnych przedstawicieli. „Kiedy usłyszymy odpowiednie słowa ze strony zjednoczonej opozycji – mając na uwadze, że władze syryjskie już podobne słowa wypowiedziały – wówczas spróbujemy przekształcić owe słowa w czyny”, powiedział Ławrow. Jego zdaniem Syryjska Rada Narodowa nie jest ciałem reprezentatywnym dla całego spectrum grup opozycyjnych.

syria_goroce_tematy

Wojna w Syrii. RAPORT

Wypowiedzi z konferencji prasowej świadczą o osłabieniu pozycji obozu proamerykańskiego, który nie jest już w stanie rozstrzygnąć przy pomocy stosowanych dotychczas środków syryjskiej wojny domowej na swoją korzyść. Wspieranie rebeliantów nie przyniosło oczekiwanych skutków, bowiem w ostatnich tygodniach ponoszą oni kolejne porażki na polu walki, w szeregach złożonej z dezerterów z sił rządowych rebelianckiej Wolnej Armii Syryjskiej upada morale, jej jeszcze na początku tego roku liczebnie znaczące (szacunkowo 25 tysięcy bojowników uformowanych w działające na terenie całego kraju 22 bataliony) struktury idą w rozsypkę i tracą zwolenników na rzecz lepiej wyekwipowanych i bardziej bitnych ale też antyzachodnio usposobionych grup islamistycznych, nie podnosi się też już popularnych jeszcze do niedawna projektów utworzenia nad całością lub częścią terytorium Syrii „stref bezpiecznego nieba”, lub mających być stabilnym zapleczem strategicznym rebelii przygranicznych naziemnych „stref bezpieczeństwa”. Kerry’emu wbrew oczekiwaniom nie udało się uzyskać milczącej zgody Moskwy na wprowadzenie kolejnych sankcji przeciwko Syrii, a dyplomacja amerykańska zmuszona została przez Rosjan do powrotu do dawno już wydawałoby skompromitowanego Geneva Communiqué. Nad głowami uczestników moskiewskiej konferencji prasowej unosił się zatem w najlepsze nieskutecznie jak się okazało wcześniej egzorcyzmowany przez Amerykanów „duch Genewy”.
 
Spór o przyszłość Assada

Rosyjsko-amerykańskie porozumienie zniweczyć może wydane przez Syryjską Radę Narodową oświadczenie, w którym jako warunek rozpoczęcia rozmów stawia ona uprzednie ustąpienie Baszara al-Assada. Wypowiedź tą odczytywać należy jako de facto odrzucenie przez opozycję planu pokojowego. Na ustąpienie Assada nie godzą się oczywiście władze Syrii, zgodnie ze stanowiskiem których, o politycznej przyszłości głowy państwa przesądzą wybory prezydenckie zaplanowane na 2014 r. Obalenie lub zmuszenie siłą do ustąpienia Assada jest również nie do przyjęcia dla wspierającego syryjskie władze Iranu. Jak pisze Pepe Escobar, „Ostateczną czerwoną linią dla Teheranu jest pozostanie przez Assada u władzy w Damaszku”. Mniej wyraziste stanowisko zajmuje dyplomacja rosyjska: Ławrow na konferencji prasowej po spotkaniu z Kerrym stwierdził, że przedmiotem troski władz rosyjskich jest raczej naród syryjski, niż los prezydenta Assada. Tym niemniej, zdaniem Rosji, wymuszenie na syryjskim przywódcy oddania władzy, mogłoby jedynie pogorszyć sytuację. Mający być podstawą zaplanowanej na koniec maja konferencji Geneva Communiqué zawiera jedynie stwierdzenie o powołaniu rządu przejściowego za porozumieniem obydwu stron konfliktu, nie wspominając ani o pozostawieniu Assada u władzy, ani o pozbawieniu go jej. Niejednoznaczne brzmienie Komunikatu otwiera drogę do wielorakich interpretacji i stwarza pole do sporów dyplomatycznych, a nawet może zostać odczytane jako usprawiedliwienie dla postaw ekstremistycznych, nastawionych na storpedowanie procesu pokojowego.
 
Zdaniem cytowanego przez „Rzeczpospolitą” Aleksego Puszkowa, szefa Komisji Spraw Zagranicznych w rosyjskiej Dumie Państwowej, stanowisko ekstremistyczne zajęły nie tylko radykalne grupy islamistyczne, ale też władze w Waszyngtonie: „USA prowadzą błędną politykę odnośnie Syrii. Jej celem jest obalenie Assada za wszelką cenę, nawet jeśli kraj może znaleźć się w rękach islamistów. Rosja tego nie poprze”powiedział Puszkow na kilka dni przed wtorkową wizytą Kerry’ego. Diagnozę jego zdają się potwierdzać słowa wypowiedziane przez Kerry’ego na konferencji prasowej w Moskwie, gdzie odnosząc się do pozostawienia Assada u władzy stwierdził „Nie potrafię zrozumieć, jak Syria mogłaby być ewentualnie w przyszłości rządzona przez człowieka, który dopuścił się rzeczy, o których wiemy, że się wydarzyły”. Amerykański sekretarz stanu podobne słowa wypowiedział 9 maja w Rzymie, cytowany przez wydanie „Le Monde” z tego samego dnia; stwierdzić miał wówczas, że syryjski prezydent Baszar al-Assad nie wejdzie w skład planowanego rządu przejściowego w Syrii. Zdaniem amerykańskiego polityka wszystkie strony pracują obecnie „nad powołaniem rządu przejściowego pochodzącego ze wzajemnego porozumienia, pragnąłbym jednak podkreślić nasze zdanie, że prezydent Assad nie wejdzie w skład tego rządu”.

Domniemane użycie broni chemicznej

Podgrzewać atmosferę stara się także dyplomacja brytyjska. Już 1 maja, występując na wspólnej z amerykańskim sekretarzem obrony Chuckiem Hegelem konferencji prasowej w Londynie, brytyjski minister obrony Philip Hammond potwierdził możliwość rozpoczęcia oficjalnych dostaw broni dla syryjskich rebeliantów. Dwa dni później, w stolicy Kostaryki plany te potwierdził również Barack Obama. 7 maja w Moskwie John Kerry powiedział, że los skierowanego do Senatu USA wniosku o zezwolenie na oficjalne amerykańskie dostawy broni dla syryjskich rebeliantów zależeć będzie od „stanu dowodów dotyczących broni chemicznej”. Użycie broni chemicznej przez syryjskie wojska rządowe byłoby dla dyplomacji państw anglosaskich „cienką czerwoną linią”uzasadniającą oficjalne zbrojne wspieranie rebeliantów lub nawet ataki lotnicze na Syrię. Oskarżenia o jej użycie pojawiły się jeszcze w 2012 r. i dotyczyły trzech rzekomych ataków z użyciem sarinu, do których miało dojść w marcu i w grudniu tego roku. Pogłoski zostały następnie zdementowane przez zachodnich dziennikarzy, a wiarygodność ich dodatkowo obniżyły ujawnione przez BBC pod koniec marca br. kłamstwa rządów Tony’ego Blaira i George’a Busha na temat domniemanej produkcji i gromadzenia broni masowego rażenia przez Irak Saddama Husajna, czym obydwa państwa anglosaskie posłużyły się jako usprawiedliwieniem swojej agresji przeciw Bagdadowi w marcu 2003 r. Przy tym, 5 maja członkini komisji ONZ ds. zbrodni wojennych w Syrii, Carla del Ponte w wywiadzie udzielonym włoskiej państwowej telewizji RSI stwierdziła, że istnieją zeznania świadków wskazujące na użycie broni chemicznej w Syrii, ale przez rebeliantów, nie zaś przez siły rządowe. Komisja, w wydanym dzień później specjalnym oświadczeniu odcięła się od tej wypowiedzi, stwierdzając zarazem że nie jest w posiadaniu dowodów potwierdzających użycie broni chemicznej przez którąkolwiek ze stron syryjskiego konfliktu. Również 6 maja rzecznik Białego Domu, Jay Carney stwierdził, że choć władze USA nie dysponują na poparcie tej tezy twardymi dowodami, to są przekonane że za domniemanym użyciem sarinu stoi rząd w Damaszku, nie zaś rebelianci. W odpowiedzi rosyjskie MSZ zaprotestowało przeciwko „upolitycznianiu kwestii broni chemicznej” i wyraziło obawy, że zabiegi takie mają przygotować opinię międzynarodową do zaakceptowania planowanych przez Zachód nalotów. 8 maja, w wystąpieniu na forum Izby Gmin brytyjski premier David Cameron powiedział z kolei, że dysponuje niepełnymi, choć przekonującymi informacjami o użyciu przez syryjskie władze sarinu i że wątpliwości w tej sprawie są coraz mniejsze. Omówieniu pilnej zdaniem brytyjskiego premiera potrzeby wszczęcia na ten temat rozmów wielostronnych służyć ma między innymi jego wizyta w Soczi i spotkanie z Putinem 10 maja.

Kwestia dostaw broni dla rebeliantów

W związku z mijającym 1 czerwca terminem obowiązywania embargo na dostawy broni do Syrii, dyplomacja brytyjska intensywnie zabiega o umożliwienie jawnego zbrojenia grup opozycyjnych wspieranych przez Zachód. Częścią tych zabiegów jest rozpowszechnianie wśród europejskich dyplomatów sześciostronnicowego brytyjskiego szkicu, w którym zaleca się bądź to wyłączenie Syryjskiej Rady Narodowej spod unijnego embargo, bądź to usunięcie z dokumentu zakazującego dostaw do Syrii „śmiercionośnych broni”słowa „śmiercionośny”, co zdaniem Londynu otwierałoby drogę do zbrojenia opozycji i pozwoliło zapobiec jej prognozowanej militarnej klęsce. W szkicu proponuje się też wyłączenie spod sankcji finansowych banków operujących na terenach opanowanych przez rebeliantów, co z kolei ułatwiłoby zakupy broni siłom opozycyjnym.
 
Kwestia zniesienia bądź przedłużenia obowiązywania embargo na dostawy broni do Syrii ma być omawiana 27 maja, na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych UE. Zwolennikiem zniesienia embargo jest Francja, prowadząca pod rządami François Hollande’a politykę zdecydowanie proamerykańską. Przeciwne stanowisko zajmują neutralistycznie nastawione Szwecja i Austria, obawiające się dalszej destabilizacji sytuacji w Syrii i trafienia broni do radykalnych grup islamistycznych. Austria zagroziła nawet wycofaniem w takiej sytuacji swojego kontyngentu (AUCON) służącego w ramach misji UNDOF na Wzgórzach Golan. Sceptycznie nastawiona pozostaje także dyplomacja Hiszpanii. Niemcy zwracają uwagę przede wszystkim na znaczenie instrumentów finansowych w polityce wsparcia rebeliantów, w kwestii embargo dopuszczają zaś ewentualny kompromis. Swój sceptycyzm wobec zniesienia przez UE embargo już w końcu kwietnia wyraziła Rosja. Minister spraw zagranicznych tego państwa powiedział wówczas, że w przypadku zniesienia embargo „międzynarodowe zobowiązania państw UE, zabraniające dostarczania broni i amunicji aktorom pozapaństwowym, przestaną działać”. Pomimo sprzeciwu Rosji, Hiszpanii i państw tradycyjnie neutralnych, embargo przypuszczalnie zostanie zniesione. Domniemywać pozwala tego zarówno brak sprzeciwu ze strony Niemiec, naciski amerykańskie, jak i forsowanie tego rozwiązania tym razem wyjątkowo zgodnie przez Londyn i Paryż. Nie bez znaczenia jest też jednostronnie przychylna rebeliantom postawa zachodnich środków masowego przekazu, oddziałujących zarówno na zachodnie elity polityczne, jak i na opinię publiczną. Z podobnych powodów w kwietniu br. UE zniosła nałożone w maju 2011 r. embargo na import syryjskiej ropy, zezwalając na jej zakupy na terenach zajętych przez opozycję. W przypadku podjęcia przez USA lub niektóre państwa UE oficjalnych dostaw broni dla rebeliantów, Rosja zintensyfikuje zapewne pomoc wojskową dla strony rządowej. Według  Debka File w określonych okolicznościach mogłyby to być nawet zestawy przeciwrakietowe S-300 oraz zdolne do przenoszenia głowic nuklearnych i cechujące się dużą precyzją oraz zasięgiem do 280 km rakiety ziemia-ziemia 9K720 Iskander.  
 
Rywalizacja pomiędzy domem Saudów a domem as-Sani

Do poważniejszych napięć na tle dalszego zbrojenia rebeliantów i generalnej polityki wobec konfliktu syryjskiego dochodzi wśród sunnickich państw bliskowschodnich, szczególnie zaś pomiędzy dwoma najaktywniejszymi z nich – Arabią Saudyjska i Katarem. Wojskowym celem Kataru jest destabilizacja sytuacji w Syrii, zniszczenie infrastruktury naftowej w tym kraju i uniemożliwienie realizacji podpisanej w lipcu 2011 r. umowy o przeprowadzeniu rurociągu naftowego mającego przez terytorium północnego Iraku połączyć irańskie złoża ropy naftowej w Południowym Pars z syryjskimi i libańskimi terminalami nad Morzem Śródziemnym. Celem politycznym Doha jest rozerwanie kształtującej się na bazie „rurociągu przyjaźni”geopolitycznej „szyickiej” osi Teheran-Bagdad-Damaszek-Hezbollah. Katarski premier Hamad ibn Dżabr as-Sani powiedział, że jego państwo „nie szuka po prostu roli dla siebie, szuka roli o charakterze panarabskim”. Ambicje geopolityczne Doha są zatem rozległe, aktywność dyplomatyczna zaś,jak na tak małe państwo, bardzo duża. W nadchodzącym tygodniu minister spraw zagranicznych tego kraju odwiedzi Teheran. 5 maja „Sunday Times” poinformował o staraniach dyplomacji amerykańskiej stworzenia mającego służyć „powstrzymywaniu” Iranu geopolitycznego pierścienia związanych współpracą wojskową proamerykańskich państw arabskich, Turcji i Izraela. Uczestnikiem tej osi miałby być między innymi Katar, którego emir Hamad bin Chalifa as-Sani miałby jako pierwszy w historii monarcha tego kraju złożyć w listopadzie oficjalną wizytę w Izraelu.

Taka ugodowa wobec szyitów i syjonistów polityka Kataru nie może się jednak podobać wspieranym przez niego islamistom. W państwie tym przez lata znajdował schronienie przebywający obecnie w Egipcie radykalny (wydał fatwę nakazującą zabicie Muammara Kaddafiego) ideolog islamizmu, szejk Jusuf al-Kardawi. Z Kataru nadaje popularna wśród islamistów stacja telewizyjna Al-Dżazira. Od 2011 r. do Kataru przeniosło się de facto kierownictwo islamistycznego ruchu palestyńskiego Hamas, który w związku z tym czynnie poparł syryjską rebelię włączając się aktywnie w walki po stronie opozycji. Kontakty dyplomatyczne z szyickim Iranem i ewentualne zbliżenie z Izraelem mogą jednak zwrócić przeciwko emirowi wspieranych dotychczas przez niego radykalnych islamistów. Jak informuje „The Guardian”, wśród ponoszących w ostatnim czasie porażki na polu walki rebeliantów dokonuje się zmiana stosunku sił. Nasycona zwolennikami Bractwa Muzułmańskiego i popierana przez Katar Syryjska Rada Narodowa traci zwolenników na rzecz wspieranych przez Arabię Saudyjską i Al-Kaidę radykałów. Bojownicy Wolnej Armii Syryjskiej działający w regionie Hamy, Aleppo, Idlib, Deir al-Zol i Damaszku wstępują do lepiej wyposażonych i ideologicznie bardziej prężnych formacji islamistycznych, w tym także w szeregi Dżabhat al-Nusra. Zasilane są one intensywnie dostawami broni z Arabii Saudyjskiej i są w związku z tym lepiej wyposażone niż Wolna Armia Syryjska, w szeregach której szerzy się demoralizacja i której struktury w wielu regionach niemal przestały istnieć. Przeznaczona dla rebeliantów saudyjska broń trafia drogą lotniczą do Turcji, następnie zaś na ciężarówkach na granicę z Syrią, gdzie przejmuje ją opozycja. Najprężniejsza obecnie w jej szeregach Dżabhat al-Nusra dowodzona jest przez Abu Mohameda al-Golaniego, który 10 kwietnia zadeklarował swoją lojalność wobec Ajmana al-Zawahiriego i potwierdził, że jego organizacja jest odgałęzieniem irackich struktur Al-Kaidy. Dżabhat al-Nusra pierwotnie działała zresztą przede wszystkim na pograniczu syryjsko-irackim, gdzie utrzymywała wspólne obozy treningowe z Al-Kaidą. Wzrost jej znaczenia i perspektywa ustanowienia w Syrii państwa islamistycznego bardziej odpowiadałyby celom odmawiającej jakiegokolwiek kompromisu z szyitami Arabii Saudyjskiej, niż zdającemu się prowadzić bardziej umiarkowaną politykę Katarowi.  
 
Planowana wizyta katarskiego ministra spraw zagranicznych w Teheranie to nie jedyny symptom rysujących się w łonie Ligi Państw Arabskich sprzeczności. Ali Akbar Salehi, minister spraw zagranicznych Iranu odwiedził z kolei Amman i Damaszek. O ile wizyta w Syrii nie może dziwić, o tyle odwiedziny w Ammanie mogą świadczyć, że panujący w Jordanii król Husajn może czuć się zagrożony dezorganizacją opozycji syryjskiej i wzrostem znaczenia islamistów w jej szeregach. Ewentualne wyłamanie się lub ograniczenie udziału w antysyryjskiej koalicji przez Jordanię dotychczas użyczającą swojego terytorium na potrzeby szkolenia i zbrojenia rebeliantów, mogłoby osłabić przeciwników Baszara al-Assada nie mniej, niż ewentualne ograniczenie lub nawet całkowite wycofanie wsparcia ze strony Kataru. Rywalizacja pomiędzy dwoma najaktywniejszymi członkami Rady Współpracy Zatoki Perskiej zabiegającymi o pozyskanie słabszych państw Ligi Arabskiej, które to sprzeczności stara się najwyraźniej wykorzystać Salehi, mogą osłabić spójność koalicji antysyryjsko usposobionych państw arabskich i przekreślić i tak mające niewielkie szanse powodzenia amerykańskie plany utworzenia „pierścienia umiarkowanych państw islamskich”. Dobrze zdaje się to rozumieć rosyjski minister spraw zagranicznych, Siergiej Ławrow. Na konferencji prasowej wieńczącej spotkanie z Kerrym powiedział, że „zbrojenie aktorów pozapaństwowych stanowi pogwałcenie norm prawa międzynarodowego”, wcześniej zaś stwierdził „To nie jest czas, by dolewać oliwy do ognia konfliktu syryjskiego. Dla wszystkich stron trzecich jest to czas, by zebrać wszystkich uczestników – rząd syryjski i rozmaite grupy opozycyjne, polityczne i zbrojne – i zmusić ich, by ogłosili zawieszenie broni i zasiedli do rozmów. Zbrojenie syryjskich rebeliantów jest stawianiem na rozwiązanie zbrojne, nie na polityczne”.

Zbrojna ingerencja stron trzecich

Próby eskalacji konfliktu syryjskiego przyjmują postać nie tylko działań o charakterze dyplomatycznym, lecz także posunięć wojskowych. 6 maja doszło do spotkania Johna Kerry’ego i tureckiego ministra spraw zagranicznych, Ahmeta Davutoglu. Tego samego dnia Turcja rozpoczęła manewry wojskowe na swojej granicy z Syrią. Decyzja ta nie została przypuszczalnie podjęta bez konsultacji z Waszyngtonem.
 
Aktywność wywiadowczą na okupowanych od 1974 r. Wzgórzach Golan rozwija też Izrael. Jak informuje portal Debka File, izraelskie wojsko otworzyło dla rebeliantów lazaret w punkcie obserwacyjnym Tel Hazakah, w polu widzenia którego znajdują się obszary południowej Syrii i północnej Jordanii. Do lazaretu trafiają ranni rebelianci, zbierani z pola walki przez izraelskie wojskowe konwoje medyczne, kierowane w terenie przez miejscowych mieszkańców. Rebelianci badani są następnie i przesłuchiwani przez izraelskich wojskowych, a znajdujący się w najcięższym stanie trafiają do szpitali w Hajfie i w Safed. Zdaniem autorów Debka File, sytuacja ta może ewoluować w kierunku utworzenia na pograniczu izraelsko-syryjskim „strefy bezpieczeństwa”, w której oparcie znalazłyby umiarkowane grupy rebelianckie. Stosunki między Izraelem a tymi grupami przypominać by mogły istniejące w latach 1976-2000 stosunki pomiędzy Izraelem a maronicką Armią Południowego Libanu. Kopiując na pograniczu syryjskim „model libański” Izrael dążyłby do utworzenia oddzielającej go od islamistów strefy buforowej i prowadzenia przeciwko nim „wojny przez pośrednika”.
 
Eskalację napięcia wywołały też dokonane w dniach 3-5 maja dwa kolejne izraelskie naloty na obiekty w Syrii. Formalnym ich celem wojskowym było przecięcie irańskich dostaw rakiet Scud D i Fateh 110 dla walczących o znajdujące się w pobliżu libańskiej granicy miasto Al Qusayr elitarnych jednostek Hezbollahu: brygady Al-Kuds i przybyłej na miejsce walk 30 kwietnia brygady Al-Mahdi. W rzeczywistości zbombardowane zostało wojskowe centrum badawcze Dżamraja na północ od Damaszku, dwa bataliony 4. Dywizji Republikańskiej dowodzonej przez brata prezydenta, gen. Mahera Assada, a także siedziba prezydenta w Mount Quassioun, będąca również siedzibą arsenałów wojskowych i centrum dowodzenia. W nalotach zginęło najprawdopodobniej około 300 żołnierzy 501. dywizjonu Syryjskiej Armii Arabskiej operującego w regionie Barzech, na północ od Damaszku. Faktycznym celem politycznym najprawdopodobniej skonsultowanego uprzednio z USA izraelskiego uderzenia lotniczego było rozerwanie osi Hezbollah-Syria-Irak-Iran poprzez sprowokowanie Syrii lub Iranu do otwartego kontruderzenia na Izrael, co zostałoby następnie potraktowane jako pretekst do rozpoczęcia nalotów na Syrię wedle schematu wypracowanego w Libii, i przechylenia w ten sposób szali zwycięstwa w wojnie domowej na korzyść prozachodnich rebeliantów.
 
Militarne i dyplomatyczne skutki uderzenia nie spełniły jednak oczekiwań Tel Awiwu i Waszyngtonu. W odpowiedzi na naloty, 7 maja mająca siedzibę w Syrii palestyńska organizacja niepodległościowa Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny – Generalne Dowództwo (PFLP-GC) poinformowała o udzieleniu mu przez władze tego państwa zgody na rozmieszczenie baterii rakietowych i ostrzał Izraela bez uprzedniej konsultacji z Damaszkiem. Tego samego dnia Baszar al-Assad zapowiedział, że Wzgórza Golan staną się „pierwszą linią oporu”. Jak ocenia Debka File, może świadczyć to o istnieniu w Syrii zamiarów podjęcia przeciwko Izraelowi nadgranicznej wojny nękającej. Ataki o niewielkiej intensywności stale prowadzone byłyby nie przez samych Syryjczyków, ale przez operujące na terytorium tego państwa organizacje palestyńskie, spełniające rolę militarno-politycznych „pośredników”, pozwalając zatem rządowi w Damaszku uniknąć bezpośredniej konfrontacji z Tel Awiwem.

Naloty nie osłabiły także możliwości militarnych Hezbollahu, ani nie podważyły zaufania do Syryjskiej Armii Arabskiej. 8 maja rebelianci stracili na rzecz wojsk rządowych miasto Kirbet Ghazeleh w położonej na południu kraju prowincji Dara. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy armia rządowa otworzyła sobie w ten sposób drogę do granicy z Jordanią i do regionów przy granicy z Izraelem, dotychczas kontrolowanych przez rebeliantów – między innymi przez islamistyczną Brygadę Męczenników Jarmuka. Położone przy północno-wschodnim odcinku granicy Libanu i całkowicie otoczone przez siły Hezbollahu miasto Al-Qussayr wysłało cywilnych emisariuszy mających negocjować z oblegającymi warunki kapitulacji. Hezbollah z powodzeniem utworzył też własne „strefy bezpieczeństwa”, między innymi na południu, chroniąc 30 położonych przy granicy z Libanem wiosek zamieszkanych przez szyitów. Ciężar aktywności Hezbollahu przenosi się w ten sposób stopniowo z Libanu do Syrii.  
 
Słabnące mocarstwa jako źródło chaosu

Pozycja Zachodu w konflikcie syryjskim uległa widocznemu osłabieniu. Dowodem tego jest zgoda dyplomacji amerykańskiej na powrót do „mapy drogowej” zawartej w Geneva Communiqué. Bezpośrednie wywiadowcze, zbrojeniowe i materialne wspieranie rebeliantów przez Turcję, Arabię Saudyjską i Katar nie wystarczyło do przechylenia szali zwycięstwa na ich stronę. Syryjskim wojskom rządowym udało się rozerwać „pętlę walki” (obserwacja-orientacja-decyzja-działanie) sił rebelianckich, przytłaczając je przewagą ognia. W amerykańskiej doktrynie strategicznej jako warunek zwycięstwa definiuje się szybsze niż przeciwnik przejście przez kolejne stadia cyklu „pętli walki”, by nie dać mu szansy przejęcia inicjatywy. Przeciwdziałanie polega na rozerwaniu „pętli walki”przeciwnika, bądź to przenikając do jej wnętrza w jednym z jej kolejnych stadiów, bądź to nie dając mu szansy połączenia następujących po sobie etapów. Wydaje się, że dopóki Syryjska Armia Arabska nie stanie się celem bezpośrednich ataków lotniczych państw zachodnich (podawane przez Debka File przypuszczenia, że kampania lotnicza mogłaby zacząć się na przełomie maja i czerwca nie wydają się przekonujące), które zniszczyć by mogły jej lotnictwo i obronę przeciwlotniczą w ten sposób pozwalając zachodnim napastnikom bezkarnie razić cele naziemne w Syrii, dopóty będzie w stanie zawiązać swoją „pętlę walki” szybciej niż rebelianci, ich własną zaś rozerwać.
 
Pomimo negatywnych skutków strukturalnych podjęcia przez Syrię neoliberalnych reform gospodarczych po 1991 roku, szczególnie zaś w latach 2000-nych, nie spełniły się również nadzieje zachodnich strategów i polityków na zbuntowanie przeciwko Assadowi mieszkańców Syrii. Władze syryjskie wciąż cieszą się poparciem klasy średniej w Aleppo i w Damaszku. Nie zbuntowali się przeciw nim także robotnicy, zniechęceni do rebeliantów dokonywanymi przez nich rabunkami maszyn fabrycznych, sprzedawanych później w całości lub na części na rynku tureckim. Niezmiennie Assad cieszy się poparciem mniejszości etnicznych i religijnych, a dokonane w marcu przez rebeliantów mordy na popierających władzę duchownych sunnickich w Damaszku i w Aleppo stały się najlepszym dowodem, że konflikt w Syrii nie przybierze formy wojny religijnej, prowadzonej przez sunnitów przeciwko „niewiernym”. Pomimo nagłaśnianych dawniej dezercji, nie rozpadła się także pochodząca z poboru armia syryjska. Wypada się zatem zgodzić z francuskim komentatorem Bruno Drwęskim, że „istniejące państwo syryjskie cieszy się rzeczywistym poparciem społecznym i posiada nie dającą się lekceważyć bazę społeczną”. Bez tego poparcia, jak zauważa Drwęski, Assad nie mógłby przez dwa lata efektywnie prowadzić walki na wszystkich niemal frontach.

Wobec przedłużania się konfliktu, ujawniają się coraz wyraźniej różnice pomiędzy poszczególnymi członkami antysyryjskiej koalicji. W niektórych przypadkach, ujawnienie tych różnic i nabrzmiewanie z upływem czasu kwestii spornych których są one źródłem, może doprowadzić do pojawienia się sprzeczności pomiędzy poszczególnymi aktorami i zmniejszenia lub nawet całkowitego wycofania ich zaangażowania w popieranie syryjskiej rewolucji. Wydaje się, że o ile w konflikcie kosowskim 1999 r. czy w konflikcie irackim 2003 r. słabymi ogniwami zachodniej koalicji były państwa europejskie – szczególnie Francja, o tyle w przypadku kryzysu syryjskiego zauważalne predyspozycje w tym kierunku mają Jordania i Katar. Spójność koalicji antysyryjskiej podważają też przegrupowania wśród samych rebeliantów i wzrost wśród nich znaczenia sił radykalno-islamistycznych kosztem prozachodniej Wolnej Armii Syryjskiej. Próby konstruowania (jeśli rzeczywiście mają miejsce) przez USA „pierścienia państw umiarkowanych” z udziałem proamerykańskich monarchii naftowych znad Zatoki Perskiej oraz Turcji i Izraela mają bardzo małe szanse powodzenia. Samo podjecie takiego zamiaru świadczy już o relatywnym wzmocnieniu Iranu wobec bloku atlantyckiego.
 
Dużo bardziej niebezpieczna może okazać się w widoczny sposób wzrastająca desperacja państw anglosaskich i Izraela. Powtarzane w ostatnich dniach coraz częściej pomówienia władz syryjskich o stosowanie sarinu i agresywne, a przede wszystkim nieprzemyślane działania wojskowe Izraela na terenie Syrii każą poważnie obawiać się o przewidywalność działań Londynu, Waszyngtonu i Tel Awiwu. Wobec fiaska swoich dotychczasowych syryjskich kalkulacji, przywódcy tych państw zaczynają zachowywać się w sposób coraz bardziej histeryczny, zatem coraz trudniej przewidywalny, bo coraz mniej logiczny i uporządkowany. Pojawiająca się wraz z moskiewską wizytą Kerry’ego szansa na wznowienie procesu pokojowego łatwo może zostać zaprzepaszczona przez kolejną prowokację lub zwykły nieprzemyślany wybryk któregoś z tych państw, w rodzaju wspominanych wyżej nalotów izraelskich. W obliczu trzeszczącej w szwach prozachodniej koalicji na Bliskim Wschodzie, rządzący państw osi Waszyngton-Londyn-Tel-Awiw działać muszą w stanie coraz większego stresu, co wobec pozostającej w ich dyspozycji siły materialnej łatwo może doprowadzić do niekontrolowanej eskalacji konfliktu (gdyby Syria nie była w posiadaniu broni chemicznej i środków jej przenoszenia, być może już bylibyśmy świadkami zachodniej agresji przeciwko temu państwu, jak miało to miejsce wcześniej w przypadku Jugosławii, Iraku i Libii). Czyni to jeszcze wyraźniejszym konieczność szeroko zakrojonych i wielopłaszczyznowych działań na rzecz strategicznego powstrzymywania i równoważenia oraz politycznego wiązania i pętania trzech państw „osi anglosasko-żydowskiej”.

Tekst został opublikowany na łamach portalu Geopolityka.net

Tags: , ,