Wyspa kłopotów na oceanie ropy

Czy pieniądze mogą kupić nam szczęście? Jeżeli tak, mieszkańcy państw Zatoki Perskiej powinni znajdować się w światowych czołówkach najszczęśliwszych społeczeństw – szybki rzut oka na Happy Planet Index uświadamia nam jednak, ze jest dokładnie odwrotnie.

Na 151 państw, Bahrajn zajmuje miejsce 146, Kuwejt 143 a Zjednoczone Emiraty Arabskie 130.[1] O ile mieszkańcy tych dwóch ostatnich nie dają głośnych wyrazów swojego niezadowolenia, o tyle Bahrajńczycy już od ponad dwóch lat głośno domagają się głębokich zmian w panującym systemie. Czy chodzi o warunki ekonomiczne? Chyba niekoniecznie, poziom życia w Bahrajnie jest bowiem całkiem wysoki – specjalizujący się w pomocy migrantom oraz ekspertom HSBC Bank International Limited lokuje to małe wyspiarskie państwo na piątym miejscu wśród najlepszych miejsc do emigracji, jeśli chodzi o warunki ekonomiczne oraz poziom usług.[2] Tych, którzy wierzą w te porady i wyruszają do Bahrajnu w poszukiwaniu swojej życiowej szansy jest coraz więcej – na tyle dużo, że w tej arabskiej monarchii już teraz liczba migrantów przekracza liczbę rodowitych Bahrajńczyków.[3]

Król Bahrajnu Hamad ibn Isa Al Chalifa

Król Bahrajnu Hamad ibn Isa Al Chalifa

W emigracji do Bahrajnu przodują póki co Azjaci oraz mieszkańcy innych arabskich krajów – Europejczycy na chwilę obecną nie pałają wielką chęcią do zapoznania się z tym państwem szejków. Niedługo może dla nich zresztą zabraknąć tam miejsca – Bahrajn jest trzecim najgęściej zaludnionym państwem świata.

Wszystko to są jednak tylko liczby – rzecz absolutnie niezbędna do rzetelnego rozumienia otaczającego nas świata, jednak pod żadnym względem nie oddająca całej jego wieloaspektowości oraz złożoności. Istnieją pewne sfery – psychologiczne, mentalne, uczuciowe – których żaden statystyk nie jest w stanie uchwycić i które zmuszają nas do zagłębienia się w kulturę oraz historię danej społeczności, aby móc z pewnym sensem na jej temat rozmawiać. Taką sferą jest chociażby dążenie do wolności – zupełnie inne w przyzwyczajonym do hierarchii oraz porządku społeczeństwie chińskim, a całkiem odmienne w chociażby liberalno-sekularnym narodzie francuskim. Jeszcze inaczej ten pęd do wolności realizuje się w państwach arabskich, a i tutaj każde państwo i społeczeństwo ma swoją własną specyfikę. Małe i niepozorne Królestwo Bahrajnu, które od dwóch lat włączyło się w ogólno-arabski trend zwany „Arabską Wiosną”, nie może więc być zbywane równie małą i niepozorną analizą. Bardzo łatwo o taką tendencję, biorąc pod uwagę niewielkie wpływy tego państwa na arenie międzynarodowej – takie podejście zaburza nam jednak właściwe spojrzenie na sytuację w Bahrajnie, a ta jest niezwykle ciekawa

Ekscytując się ostatnimi czasy dążeniami narodu ukraińskiego do zmiany warunków, w których żyje i oburzając się na represje, które dotykają tamtejszych opozycjonistów, często zapominamy o tym, że dla wielu działaczy politycznych z całego świata, tego typu potyczki to chleb powszedni. O ile jednak Ukraińcy występują przeciwko formalnie demokratycznemu prezydentowi, posiadającemu spore zaplecze społeczne, o tyle Bahrajńczycy poprzeczkę mają zawieszoną jeszcze wyżej – walczą oni z monarchią absolutną (która jedynie udaje monarchię konstytucyjną), a na dodatek z władcą, który reprezentuje 30-procentową mniejszość sunnicką w kraju zdominowanym przez szyitów. Sytuacja, w której przywódca postrzegany jest jako „obcy”, potrafi prowadzić do nie lada komplikacji, o czym doskonale przekonał się prezydent Syrii Baszar al-Asad. Tymczasem obecny król Bahrajnu – Hamad ibn Isa al Chalifa, sam nie daje swoim poddanym wielu powodów do sympatii.

A na początku miało być tak pięknie. Przyjmując godność emira Bahrajnu, Hamad doprowadził do końca kilkuletni cykl powstań oraz zamieszek w Bahrajnie – poprzez referendum w 2001 roku uchwalona została National Action Charter, dzięki czemu na wolność wyszła duża ilość więźniów politycznych, a kobiety otrzymały prawa wyborcze. Rok później, społeczeństwo tego wyspiarskiego państewka mogło pójść do urn, aby zagłosować w pierwszych od 30 lat wyborach do 40-osobowego parlamentu. Bahrajn stał się formalnie monarchią konstytucyjną, a Hamad ibn Isa al Chalifa przyjął tytuł króla. So far, so good. Wszystko zaczęło się jednak sypać od 14 lutego 2011 roku, wraz z nadejściem fali Arabskiej Wiosny. Punktem przełomowym był „Krwawy Czwartek” czyli masakra protestujących na Placu Perłowym – mimo stosunkowo niewielkiej liczby ofiar (zaledwie kilka osób), rządzący Bahrajnem pokazali, że nie będą pozwalać na najmniejszy nawet sprzeciw wobec prowadzonej przez siebie polityki. To samo udowodnili niemalże dokładnie miesiąc później, zabijając 16 marca ośmiu protestujących, a aresztując ponad tysiąc z nich. Wszystko to nie spotkało się ze zbyt głośnym odzewem, wśród społeczności międzynarodowej – pozytywnym wyjątkiem była m.in. Al-Jazeera.[4]

Sprawa mogłaby wydawać się rozwiązana, gdyby nie nieustępliwość bahrajńskich opozycjonistów oraz brutalność tamtejszych sił specjalnych. Zaczęło się od ataku, jaki 4 listopada tego roku policja przeprowadziła na religijną procesję we wiosce Ma’amer. Co najważniejsze – maszerujący brali udział w standardowym pochodzie, nie podnosili haseł politycznych, a wśród potraktowanych gazem łzawiącym (i to w dużych ilościach) znalazły się dzieci oraz osoby starsze. W następnych dniach kością niezgody były religijne flagi oraz banery, które były niszczone regularnie 7 oraz 8 listopada bieżącego roku – sławetnego gazu łzawiącego również nie zabrakło. Ciąg dalszy konfliktów na tle religijnym to 13 i 14 listopada – zniszczenie przez siły specjalne dzieła sztuki, jakim był drewniany statek imama Husseina, a także zaatakowanie procesji z portretami więźniów politycznych. W obu przypadkach doszło do zastosowania gazu łzawiącego, bomb dźwiękowych oraz shotgunów, co doprowadziło m.in. do zaduszenia części protestujących.[5] Wszystko to zostało uwiecznione na kamerach – do zobaczenia oraz oceny przez każdego zainteresowanego.[6] Ciąg dalszy utarczek to okres od 6 grudnia – młodzi protestujący rzucali w policję koktajlami Mołotowa oraz kamieniami, ta z kolei odwdzięczyła się tym, co zawsze w takich sytuacjach – Bahrajńczycy w tym dniu płakali w bardzo dosłownym sensie. Wszystko to składa się na – nomen omen – opłakany obraz, co potwierdzają liczne organizacje działające na rzecz praw człowieka[7]. Proces wobec byłego parlamentarzysty Khalila Marzooqa oskarżonego o „podżeganie do terroryzmu” przelewa czarę goryczy[8].

Marzooq był członkiem opozycyjnej wobec króla Bahrajnu partii Al Wefaq, która w wyborach parlamentarnych z 2010 roku zdobyła aż 18 na 40 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym.[9] Było to naprawdę spore osiągnięcie i pozwalało żywić nadzieję na to, że koncepcja „monarchii konstytucyjnej” przestanie być iluzją i zacznie być stopniowo wcielana w życie. Parlamentarzyści nie mogli jednak przejść obojętnie wobec okrucieństwa, jakim było brutalne potraktowanie protestujących w lutym 2011 i postanowili wycofać swoich reprezentantów z prac parlamentu. Czy postąpili słusznie? Raczej nie – spoza parlamentu o wiele trudniej będzie wpływać na politykę państwa, a poprzednie ustępstwa ze strony króla Hamada pozwalały żywić nadzieję na stopniowy progres. Taki ruch prowadzić też może do radykalizacji obu stron, ze strony opozycji głównie poprzez działania koalicji „Młodych 14 lutego”. To właśnie za pozowanie z flagą tej grupy Marzooq został aresztowany. „Prawie” jak terroryzm.

Społeczności międzynarodowej łatwo odwracać głowę od wydarzeń w Bahrajnie, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że perturbacje te nie wpłynęły zupełnie na stan bahrajńskiej gospodarki. Królestwo Bahrajnu, już od czasów uzyskania pełnej niepodległości w 1971 roku, jest tradycyjnym i bliskim sojusznikiem USA. To właśnie na tej wyspie położona jest, strategiczna pod względem interesów USA, baza 5 floty US Navy, która odpowiada za zabezpieczenie ogromnych połaci Zatoki Perskiej, Morza Czerwonego czy Oceanu Indyjskiego.[10] Relacje między USA a Bahrajnem nie uległy rozluźnieniu z upływem lat – wprost przeciwnie, w 2004 roku przywódcy obu państw podpisali przełomowe porozumienie handlowe (United States-Bahrain Free Trade Agreement), liberalizujące w znaczny sposób przepływ towarów między oboma państwami. Jak widać, łamanie praw człowieka oraz brak praworządności są naganne moralnie jedynie w państwach, które godzą w interesy gospodarcze lub geopolityczne USA. Jest to jeden z wielu przykładów „pragmatyzmu” amerykańskich polityków. Żeby nie było – pragmatyzm do pewnego stopnia jest jak najbardziej potrzebny, chciałoby się jednak, aby nie towarzyszyła mu hipokryzja oraz strojenie się w szaty „piewcy demokracji”, w jakiej Stany Zjednoczone Ameryki chętnie się widzą. Do tego trzeba jednak znajomości sytuacji politycznej poza własnym podwórkiem oraz nieco dystansu do osiągnięć swego własnego państwa. Akurat tych dwóch cech amerykańskim politykom zdecydowanie brakuje.

Zainteresowanie Ameryki Bahrajnem jest proste do wyjaśnienia – od 1932 wydobywa się w tym państwie ropę naftową. Nie jest to jednak typowa „naftowa” gospodarka – zasoby w państwie króla Hamada nie są zbyt wielkie, co zmusiło go do dywersyfikacji bahrajńskiej ekonomii, szczególnie na sektory bankowości, przemysłu ciężkiego czy turystyki. Nie zmienia to faktu, że bez wsparcia ropy, ciężko byłoby o tak wysoki wzrost gospodarczy (3,9% w 2013 roku)[11], szczególnie, że przemysł petrochemiczny stanowi 11% wkładu do PKB a także odpowiada za 60% bahrajńskiego eksportu oraz 70% ogólnych dochodów budżetu państwa.[12] Nic nie wskazuje na to, aby ta hossa finansowa miała się w najbliższym czasie skończyć. Dla mieszkańców Bahrajnu jest to szczęście w nieszczęściu – doskonale wiadomo, że to trudności ekonomiczne są najlepszym katalizatorem przemian politycznych (czego namiastkę obserwujemy obecnie w Iranie). Nie należy jednak życzyć bahrajńskiej gospodarce źle – prędzej więcej rozwagi i otwartości królowi Hamadowi.

Ciężko walczyć o demokrację, jeżeli jest się mieszkańcem takiej odizolowanej wysepki jak Bahrajn. Perspektywy rysują się przeciętne, z delikatną nadzieją na poprawę. Dialog być może stanął obecnie w miejscu (a w wielu kwestiach wręcz się cofnął), jednak przyszły następca tronu – Salman ibn Hamad ibn Isa Al Chalifa, uważany jest za względnego „liberała” w porównaniu ze swoim ojcem oraz obecną ekipą rządzącą. Jeżeli on nie będzie gotowy na zmiany – to chyba już nikt z obecnej rodziny rządzącej.

Niezależnie od rozwoju zdarzeń, już teraz to małe wyspiarskie państwo po raz kolejny zadało kłam twierdzeniu, że Arabowie są antydemokratyczni, a Arabska Wiosna była jedynie mrzonką. Kupowanie poparcia ludności za dochody z ropy starcza tylko do pewnego momentu i król Hamad powoli i boleśnie będzie tego doświadczał. Nie łudźmy się marzeniami o natychmiastowej demokracji – kursem na dziś jest prawdziwie konstytucyjna monarchia i zaprzestanie represjonowania sił opozycyjnych. Szkoda by było, gdyby to stabilne i dobrze się zarządzające państwo miało stać się kolejnym punktem zapalnym w regionie Zatoki Perskiej. Bahrajn staje się powoli „wyspą kłopotów” – teraz czas na ruch króla, aby zmienić tę sytuację.

Przypisy:

1 http://www.happyplanetindex.org/data/

2 http://www.expatexplorer.hsbc.com/#/country/Bahrain

3 http://www.census2010.gov.bh/results_en.php

4 http://www.aljazeera.com/programmes/2011/08/201184144547798162.html

5 http://www.bahrainrights.org/en/node/6565

6 http://www.youtube.com/watch?v=UCUwh6X-uaU

7 „The Economist” 14th – 20th December 2013

8 http://jordantimes.com/bahrain-charges-leading-ex-mp-with-inciting-terror

9 http://www.gulf-daily-news.com/NewsDetails.aspx?storyid=290557

10 http://en.wikipedia.org/wiki/United_States_Fifth_Fleet

11 http://www.forbes.com/places/bahrain/

12 https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/ba.html

Tekst ukazał się pierwotnie na łamach portalu Mojeopinie.pl

Tags: , , ,