IRAN: CHRZEŚCIJANIN ZAWSZE BĘDZIE OBCY (HISTORIA ROSYJSKICH IMIGRANTÓW Z 1927 R.)

Moją jasną karnację i aparat fotograficzny przewieszony przez ramię Irańczycy traktowali niczym zaproszenie do rozmowy: jedni pytali skąd jestem, inni, czy potrzebuję pomocy, niektórzy poprzestawali na krótkim hello i serdecznym uśmiechu. Pewnego popołudnia, kiedy wysiadałem z teherańskiego metra, podeszła do mnie starsza kobieta w pstrokatym hidżabie, ale zamiast muzułmańskiego salam czy angielskiego hello usłyszałem rosyjskie priviet, a następnie ad kuda?

– Konstantin, mój brat, zauważył ciebie, kiedy wsiadałeś na stacji Tarjish. Wyglądałeś nam na Rosjanina, nie mogłam się nie odezwać – powiedziała Lena po rosyjsku, kiedy wychodziliśmy z metra. – Przepraszam, że kaleczę język, ale urodziłam się w Iranie – dodała. Zdziwiłem się, ponieważ jej ruszczyzna była płynna, nawet akcent nie zdradzał jej pochodzenia.
– Może wstąpisz do nas na herbatę? Byłoby nam bardzo miło – zaproponował Konstantin. Jego ruszczyzna była już znacznie gorsza.
– Mnie również będzie bardzo miło – z chęcią przystałem na propozycję. Nurtowało mnie, kim byli nieznajomi. Ich imiona zdradzały rosyjskie pochodzenie, ale skąd wzięliby się Rosjanie w Iranie?

Z Rostowa nad Donem do Teheranu

Lena i Konstantin mieszkali na parterze niewielkiego domku dwurodzinnego przy ulicy Neyrizi, tuż za stacją benzynową. Kiedy tylko przekroczyłem próg mieszkania, poczułem jakbym nagle przeniósł się w czasie i przestrzeni do Polski albo Rosji z późnych lat 1970. Przestronność białego wnętrza dusiła z powodzeniem dębowa meblościanka pamiętająca zapewne jeszcze czasy szacha [ostatni szach Iranu został obalony w 1979 r. – przyp. aut.]. Na półkach stały puste wazony z kwiecistymi wzorami, a centralne miejsce zajmował duży telewizor. Naprzeciwko stała duża kanapa obita ciemnozielonym materiałem, taki sam fotel, i drewniany bujak, niemalże identyczny, jaki stoi w pokoju gościnnym u mojej babci. Z sufitu zwisał żyrandol o obszernej oprawie i masywnych, szklanych zdobieniach imitujących spadające krople wody. Jedynym elementem, który nie pasował do wystroju, jaki znałem z rodzinnych zdjęć i polskich komedii był wzorzysty, perski dywan.

– Proszę, siadaj – Lena wskazała gestem, abym spoczął na kanapie. – Konstantin zaraz przyniesie herbatę.

Kiedy Konstantin poszedł do kuchni, Lena sięgnęła po pilot do telewizora. – Posmotrim, co tam na twojej Ukrainie – ekran telewizora zamigotał i w kadrze pojawiła się prezenterka Russia 1. Skrzywiłem się, co natychmiast wyłapała Lena. – Wiemy, że to co mówią i pokazują często mija się z prawdą. Ale czasem oglądamy, żeby nie zapomnieć naszego języka – w jej głosie wyczułem nutkę nostalgii. – Kiedy słyszymy nasz ojczysty język, czujemy się trochę tak jakby rodzice wracali z pracy i pytali nas po rosyjsku jak było w szkole, jak nam minął dzień. A my przecież chodziliśmy do irańskiej szkoły i cały dzień rozmawialiśmy po persku. Ja urodziłam się w 1943 roku, Konstantin siedem lat później.

Lena (w dolnym rzędzie, w środku) wraz ze swoimi kuzynami, ciotką i wujkiem.

Lena (w dolnym rzędzie, w środku) wraz ze swoimi kuzynami, ciotką i wujkiem.

– Właściwie to jak wasza rodzina trafiła do Iranu? – zapytałem zaciekawiony.
– Nasz dziadek od strony taty prowadził warsztat jubilerski w Rostowie nad Donem, na skrzyżowaniu ulic Rożdiestwienskiej i Iwanowskiej – zaczęła swoją opowieść Lena. – Przyuczał naszego tatę do zawodu, żeby ten przejął po nim warsztat. Był 1928 rok, kiedy Stalin oznajmił, że NEP [Nowa Ekonomiczna Polityka – przyp. aut.] była błędem i teraz wszystkim drobnym przedsiębiorcom – sklepikarzom, piekarzom, jubilerom – odbierano zakłady. Komuniści zamknęli jego pracownię i wyrzucili ich z domu, w którym mieszkali. Dziadek zdecydował żeby uciekać z kraju – wybierał między Republiką Weimarską i Iranem, ostatecznie zdecydował się na Persję.

– Wtedy nie było to takie oczywiste, które z tych państw wybrać – przerwał Konstantin, który w międzyczasie przyniósł herbatę w wysokiej szklance i metalowym koszyczku. – Niemcy, wtedy zwane Republiką Weimarską, nazywano „najbardziej czerwonym miastem po Moskwie”.

– No i przyjechali do Teheranu – Lena westchnęła, sięgając po fotografię w pozłacanej ramce, która stała na stole. Z czarno-białego, podniszczonego zdjęcia o karbowanych brzegach spoglądały cztery postacie – dwójka dorosłych i dwójka dzieci. – To nasz tata – Lena wskazała na krępego, dobrze zbudowanego mężczyznę w białej koszuli i sumiastych wąsach. – I mama – przesunęła palec na korpulentną kobietę w czarnej sukni. Lena odziedziczyła po niej wydatne kości policzkowe i masywną sylwetkę, ale w przeciwieństwie do mamy nie miała problemów z nadwagą. – A to my. Konstantin i ja – wskazała na dwójkę szkrabów w śpioszkach. – Na tym zdjęciu nie mieliśmy jeszcze nawet roczku. Konstantin, wyjmij ciastka z kredensu – Lena zwróciła się do brata, który krzątał się po pokoju. – O tam, tam… Bardziej po prawej… – Konstantin niezgrabnie przekładał zawartość szafki. – W tym głębokim talerzu nakrytym białą serwetką. Da, da, o to chodzi. Spasiba

Na irańskim stole zawsze stoi miska z orzechami oraz półmisek z owocami. Co ciekawe Irańczycy jako owoc traktują zielonego ogórka.

Na irańskim stole zawsze stoi miska z orzechami oraz półmisek z owocami. Co ciekawe Irańczycy jako owoc traktują zielonego ogórka.

Konstantin postawił przede mną talerz z kruchymi ciastkami i niewielką miseczkę z mieszanką orzechów – pistacjami, orzechami włoskimi, prażonymi pestkami arbuza i migdałami w skorupkach okraszonych słoną polewą przypominającą z wyglądu lukier. Półmisek z orzechami zajmuje centralne miejsce na każdym irańskim stole, jak widać również i u rosyjskiej rodziny. Łuskając orzechy przypatrywałem się zdjęciu, które Lena postawiła przede mną i jedna rzecz nie dawała mi spokoju. – Jesteście Rosjanami czy Tatarami? – zapytałem. Zarówno u Leny, jak i u jej mamy dostrzegałem nieco pochylone oczy i przede wszystkim mocno zarysowane kości policzkowe.
– No proszę! – Konstantina wyraźnie podekscytowało moje pytanie. – Tak, tak! W dwudziestu pięciu procentach jesteśmy Tatarami! Nasza babka od strony matki była Tatarką! Skąd to wiedziałeś?

Wycelowałem palce wskazujące obu rąk w swoje policzki, a następnie oczy.

– Patrz Lena, jaki inteligentny młody człowiek! – Konstantin podniósł się z krzesła i ruszył w stronę ściany obwieszonej zdjęciami w ramkach. – Zaraz poznasz całą naszą rodzinę! Tak się cieszę, że jesteś naszym gościem! I że mówisz po rosyjsku!
– Konstantin, uspokój się. Nie interesują go twoje babki i wujowie, daj spokój młodemu człowiekowi – przerwała mu Lena. – Lepiej podaj naszemu gościowi poolaki. – Wiesz, co to poolaki? – zwróciła się do mnie Lena.
– Yyy… nie wiem. Ale bardzo interesuje mnie historia waszej rodziny – odpowiedziałem na tyle głośno, żeby Konstantin mógł mnie usłyszeć.
– Wot Lena, smotrij. Młody człowiek chce się czegoś dowiedzieć. Opowiem mu wszystko, co tylko zechce – zdjął kilka zdjęć ze ściany i położył na stole przede mną. – Ale poolaki też przyniosę.

Po chwili Konstantin postawił przede mną półmisek z poolaki, czyli kandyzowanym cukrem z pokruszonymi pistacjami, jeden z wielu słodkich przysmaków Iranu. Wziął jeden talarek do ust, rozgryzł, popił herbatą i sięgnął po zdjęcia. – Proszę, częstuj się – podsunął półmisek ze słodyczami bliżej mnie. – Ja w tym czasie opowiem tobie historię naszej rodziny. Gotowy? – Poprawił się w fotelu. – To jest Nikolai, nasz wujek – spod sterty zdjęć wyciągnął to znajdujące się na samym dole. Dumny, wysoki mężczyzna w żołnierskim mundurze, rogatywce i skórzanych, wypolerowanych oficerkach. Nikolai nie miał przypiętych żadnych odznaczeń, jedynym urozmaiceniem jednolitego, ciemnego munduru były jasne pagony i szeroki pas w talii. – To zdjęcie zrobiono w 1904 roku, kiedy został powołany do szkoły podoficerskiej w Jekaterynburgu. Kiedy ukończył szkolenie, już jako untjer-oficjer został wysłany do Mandżurii, gdzie walczył z Japończykami. Na wojnie stracił nogę i przez to nie mógł walczyć w Wielkiej Wojnie.

Kos, którego przygarnęła Lena.

Kos, którego przygarnęła Lena.

 

Chrześcijanin zawsze będzie obcy

Pół godziny, dwanaście zdjęć i dwie filiżanki herbaty później Konstantin dobrnął do swoich i Leny rodziców, a ja miałem w głowie jeden wielki mętlik. O ile na początku słuchałem go uważnie i z zaciekawieniem, to kiedy zaczął tłumaczyć, na co chorowała jego babka, i dlaczego nie mogła jeść cebuli, nie przerywałem mu już tylko z uprzejmości. Lena w tym czasie bawiła się z kosem, którego kilka miesięcy temu znalazła na podwórku ze złamanym skrzydłem i zaopiekowała się nim. Teraz próbowała nakłonić ptaka do wyjścia z klatki, ale ten tylko skakał z jednego drążka na drugi.

– Konstantin, daj już spokój młodemu człowiekowi – odezwała się w końcu Lena. – Może jesteś głodny? – zwróciła się do mnie. Podjąłem temat jedzenia, licząc, że Konstantin też zgłodniał i albo przyspieszy bieg wydarzeń w swojej historii, albo postanowi zrobić sobie przerwę.
– Mam sałatkę, kotlety, mogu pożarić kartoszku – zaproponowała Lena.
– Lena przyrządza przepyszne kotlety! – potwierdził Konstantin.
– A właśnie, zazwyczaj gotujesz potrawy irańskie czy rosyjskie? – zapytałem.
– I takie, i takie – odpowiedziała Lena. – A propos gotowania, opowiem tobie historię, która może być dla ciebie ciekawa. – Zamknęła drzwiczki klatki zostawiając kosa w spokoju, a sama usadowiła się wygodniej w fotelu. – Kiedy zaczęłam pracę w biurze, jeszcze przed rewolucją, próbowałam zaprzyjaźnić się z kilkoma dziewczynami, które tam pracowały. Wszystkie byłyśmy młode, chodziłyśmy do kawiarni, rozmawiałyśmy o najnowszych amerykańskich filmach. Kiedyś zaprosiłam jedną z nich do siebie. Chciałam zrobić jej niespodziankę, więc przygotowałam typowy rosyjski obiad. Pamiętam, że były nawet ogórki ukiszone przez moją mamę. – Uśmiechnęła się lekko na samo wspomnienie, po czym kontynuowała. – Kiedy przyszła, najpierw wypiłyśmy herbatę, a później zaproponowałam jej obiad. Najpierw powiedziała, że nie jest głodna, ale nalegałam, żeby chociaż spróbowała. Powiedziałam, że cały wczorajszy wieczór spędziłam w kuchni i będzie mi przykro, jeżeli nawet nie skosztuje. W pewnym momencie dotarło do mnie, dlaczego tak bardzo się wymiguje. – Lena zrobiła pauzę i spuściła oczy, jakby w dalszym ciągu bolało ją to zdarzenie.

– Spytałam ją, czy ma to związek z religią. Kiwnęła tylko głową i już nie wracałyśmy do tego tematu. Uważała, że jako chrześcijanka jestem nieczysta. Nie chciała jeść tego, co przygotowałam własnymi rękami, nie chciała jeść z talerza, na którym być może kiedyś była podana potrawa będąca haram, czyli niedozwolona przez jej religię. Od tego czasu, już nigdy nie zaprosiłyśmy się na obiad. Spotykałyśmy się tylko w kawiarni. – Lena zamilkła na dłuższą chwilę wpatrując się w telewizor. Po chwili podniosła wzrok, który był teraz wilgotny i szklany. – Wiesz, jak to boli, kiedy z twoją najlepszą koleżanką możesz wyjść co najwyżej do kawiarni? Wówczas zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę nie masz przyjaciół. Że jesteś obcy.

Dzielnica Teheranu, w której mieszkają Konstantin i Lena. Są jedynymi nie-muzułmanami w okolicy.

Dzielnica Teheranu, w której mieszkają Konstantin i Lena. Są jedynymi nie-muzułmanami w okolicy.

– Zawsze byliśmy obcy – dodał smutnym tonem Konstantin. – Urodziliśmy się w Iranie, ale tak jak nasi rodzice jesteśmy chrześcijanami. Zresztą widzisz… Oboje jesteśmy samotni na starość… – w salonie ponownie zapadła cisza.

Nam pisana jest samotność

– Mówiłeś, że później jedziesz do Armenii, tak? – odezwała się po chwili Lena. Przytaknąłem, a Lena kontynuowała: – Bo widzisz, Konstantin ma już sześćdziesiąt trzy lata i nie był nigdy związany z kobietą. W Iranie ciężko znaleźć rodzinę, która wyda swoją córkę za nie-muzułmanina.

– Pozwól, że ja to wytłumaczę – wtrącił się Konstantin. – Bardzo chciałbym mieć potomka. Żeby nasza rodzina mogła przetrwać. Żeby ktoś mógł odziedziczyć po nas ten dom. Jeżeli spotkasz gdzieś po drodze jakąś samotną Ormiankę, możesz jej powiedzieć o mnie? Że zapewnię jej mieszkanie, utrzymanie, że nie będzie musiała pracować.

Choć brzmiało to absurdalnie, propozycja była jak najbardziej poważna. Konstantin kontynuował. – Zdaję sobie sprawę, że to niełatwe, ale wiesz… Gdybyś spotkał gdzieś na prowincji dziewczynę, która chce się stamtąd wyrwać… Nie wymagam dużo – tylko tego, żeby mogła urodzić mi potomka – zrobił pauzę, po czym dodał rzeczowym tonem. – Czyli nie może być za stara. I to wszystko. Odłożyłem trochę pieniędzy, nie będzie musiała pracować, a Teheran to bardzo przyjemne miasto do życia.

– Yyy… – nie wiedziałem co odpowiedzieć. – Jeżeli spotkam, wspomnę o tobie – skłamałem. Wzdrygałem się na samą myśl o zagubionej, nie znającej języka dziewczynie, która byłaby całkowicie zależna od widzimisię Konstantina. – Muszę już iść, jestem umówiony na kolację ze znajomymi – dodałem, co akurat było prawdą. Za niecałą godzinę, dokładnie o dwudziestej trzydzieści, miał rozpocząć się nowy, 1393 rok (lata w irańskim kalendarzu liczy się od roku ucieczki Mahometa z Mekki do Medyny, czyli 622 roku po Chrystusie – przyp. aut.).

Kalendarz perski jest kalendarzem słonecznym, dlatego nowy rok przypada na wiosnę, kiedy natura budzi się do życia. W latach 1970. szach próbował zerwać z tradycją liczenia lat od 622 r. po Chr., m.in. proponując datę koronacji króla Cyrusa II (559 r. przed Chr.), ale bezskutecznie.

Kalendarz perski jest kalendarzem słonecznym, dlatego nowy rok przypada na wiosnę, kiedy natura budzi się do życia. W latach 1970. szach próbował zerwać z tradycją liczenia lat od 622 r. po Chr., m.in. proponując datę koronacji króla Cyrusa II (559 r. przed Chr.), ale bezskutecznie.

– Zaczekaj chwilę – Konstantin poderwał się z fotela. – Musisz sobie zapisać mój numer i e-mail, żeby dziewczyna mogła się ze mną skontaktować – udał się do sąsiedniego pokoju, a po chwili wrócił z kartką i długopisem. – A masz bluetootha w telefonie? – podniósł głowę znad kartki, na której coś notował. – Prześlę tobie moje zdjęcie, żebyś mógł jej pokazać. Powinna wcześniej mnie zobaczyć, przynajmniej na zdjęciu – Konstantin najwyraźniej nie zamierzał dać za wygraną.

Po kilku minutach pamięć telefonu miałem zapchaną nie tylko zdjęciami Konstantina, ale też filmikami jego i rodziny – na jednym Konstantin, Lena i kuzyn Vladimir z Rosji robili grilla w ogródku przed domem, a na drugim starsza kuzynka Elmira bujała się przez trzy i pół minuty na huśtawce ogrodowej. Konstantin chciał przesłać mi jeszcze jeden filmik, na którym pies Elmiry aportuje, ale Lena zganiła go, że spóźnię się na kolację i żeby dał mi w końcu spokój.

Kiedy wiązałem buty i już mieliśmy się żegnać, twarz Konstantina nagle stężała, a źrenice przybrały średnicę talarków poolaki, którymi niedawno mnie częstował. – Tylko nie mów nikomu, że byłeś u nas w gościach – ściszył nieco głos, jakby obawiał się, że ktoś może nas podsłuchiwać. – Będziemy mieć problemy, jeżeli ktoś się dowie – dodał. Tym kimś bylibasidże, znani również jako „strażnicy moralności”. Władza werbuje ich najczęściej spośród młodzieży na prowincji, a następnie wykorzystuje do kontrolowania i zastraszania studentów oraz inteligencji w miastach – basidże rozpędzają manifestacje, aresztują nieodpowiednio ubrane lub zachowujące się kobiety, konfiskują amerykańską kontrabandę. Na ulicach Tabrizu kilkukrotnie natykałem się na grupki gimnazjalistów w żołnierskich kamizelkach i z metalowymi pałkami w dłoniach. Jeden taki oddział liczył trzy lub cztery osoby.

– Daj spokój Konstantin. Przesadzasz – Lena wtrąciła się widząc moje zakłopotanie. – Poza tym to porządny człowiek.
– Nie wspominaj o nas nawet swoim przyjaciołom – Konstantin nie dawał za wygraną.
– Przyjaciołom możesz powiedzieć – Lena machnęła ręka i zganiła Konstantina spojrzeniem. – Idź, już idź, bo się spóźnisz.

Noworoczny stół u moich przyjaciół w Teheranie. Na stole znajdują się: pszenica (irań. sabzeh), słodki pudding z zarodków pszennych (irań. samanu), suszone owoce oliwnika zwyczajnego (irań. senjed), czosnek (irań. sir), jabłka (irań. sib), sumak (irań. somaq) oraz ocet (irań. serkeh).

Noworoczny stół u moich przyjaciół w Teheranie. Na stole znajdują się: pszenica (irań. sabzeh), słodki pudding z zarodków pszennych (irań. samanu), suszone owoce oliwnika zwyczajnego (irań. senjed), czosnek (irań. sir), jabłka (irań. sib), sumak (irań. somaq) oraz ocet (irań. serkeh).

 

Kiedy szedłem słońce chowało się za horyzontem, ulice były puste, a wszystkie sklepy pozamykane. Wszyscy czynili przygotowania do nowego, 1393 roku. Jedną z noworocznych tradycji w Iranie jestprzystrajanie stołu „Siedmioma S”, czyli przedmiotami, których nazwy w języku perskim zaczynają się na literę „s”. Są to: pszenica (odpowiednik naszej wielkanocnej rzeżuchy), słodki pudding z zarodków pszennych (wygląda jak czekolada, a smakuje jak mąka z cukrem), suszone owoce oliwnika zwyczajnego, czosnek, jabłka, sumak oraz ocet. Pomyślałem sobie, że Paulo Coelho z pewnością podniósłby Konstantina na duchu dopatrując się jakiejś kosmicznej zależności między irańską tradycją, a tym, że Konstantin wyczekuje… syna.

Zaraz, zaraz, jak to było…

 

Reportaż pochodzi z bloga Łukasza Szoszkiewicza i Jakuba Staniszewskiego – CHOOSE TRAVEL