Jeffrey Sachs: Politycy Zachodu winni wojny z islamem?

Jeffrey D. Sachs, jest profesorem i ekspertem ds. zrównoważonego rozwoju, polityki zdrowotnej i zarządzania, dyrektorem Instytutu Ziemi na Columbia University, a także specjalnym doradcą sekretarza generalnego ONZ w ramach projektu Milenijne Cele Rozwoju. Jest ponadto autorem książek „Koniec z nędzą”, „Nasze wspólne bogactwo” i „Wiek Zrównoważonego Rozwoju”. Oryginał artykułu znajduje się tutaj. Tłumaczenie Natalia Wilk. 

Manuel Valls, francuski premier, mówił bardzo serio, kiedy wypowiadał słowa: „Francja jest w stanie wojny z radykalnym islamem”. Jesteśmy bowiem świadkami w pełni rozwiniętej wojny, a obrzydliwe ataki terrorystyczne w Paryżu są tylko tego dowodem. Ale ta wojna – jak wszystkie wojny – prowadzona jest o coś więcej niż religia i ideologia. To jest wojna o cele geopolityczne i jej rozwiązanie leży w geopolityce.

Prezydent Francji, François Hollande. Fot: Wikimedia.

Prezydent Francji, François Hollande. Fot: Wikimedia.

Ataki jak te w Paryżu, Nowym Jorku, Londynie czy Madrycie – na kawiarnie, galerie handlowe, autobusy, pociągi, kluby nocne – godzą w wyznawane przez nas podstawowe wartości humanitarne, a poprzez śmierć niewinnych dążą do siania strachu wśród społeczeństw. Chciałoby się uznać, że są to działania szaleńców i socjopatów – jednocześnie wzdragamy się na myśl, że ich czyny mogłyby być powodowane czymś więcej, czymś co wykracza poza szaleństwo i nieracjonalność.

A jednak w większości przypadków terrroryzm nie wywodzi się z szaleństwa. Akt terrorystyczny to najczęściej po prostu akt wojenny, przeprowadzony przez strony słabsze, nie zaś przez zorganizowane państwa i ich świetnie uzbrojone armie. Islamski terroryzm jest rezultatem, a nawet przedłużeniem wojen prowadzonych na Bliskim Wschodzie, a ze względu na zaangażowanie potęg światowych te wojny można uznać za jedną wojnę regionalną, która się dynamicznie i płynnie zmienia, rozszerza, staje coraz bardziej agresywna.

Z punktu widzenia dżihadysty – czyli z perspektywy, jaką amerykańscy lub francuscy muzułmanie mogą poznać w obozach treningowych Afganistanu, Jemenu czy Syrii – życie codzienne jest wypełnione skrajną przemocą. Śmierć jest wszędzie – nadchodzi z rąk żołnierzy wojsk amerykańskich, francuskich czy innych zachodnich sił; spada jako bomby i rakiety z dronów – nagle i wszędzie. Przy okazji giną cywile, gdyż ataki nie są precyzyjne, nie zawsze trafiają w cele wojskowe, a często w cywili i ich domy.

My, na Zachodzie, nie chcemy przyznać, a często zwyczajnie odrzucamy fakt, że to nasi przywódcy w ciągu ostatniego stulecia w rażący sposób zniszczyli życie tysiącom, jeśli nie milionom muzułmanów w licznych wojnach i wojskowych operacjach sprowokowanych przez przytłaczające siły Zachodu. Co amerykańska inwazja na Irak w 2003 roku oznacza dla muzułmanów? Ponad 100,000 mieszkańców Iraku zginęło w wojnie opartej na całkowicie fałszywych przesłankach. (Liczba, którą podaje Sachs jest liczbą radykalnie zaniżoną, a funkcjonującą w obiegu amerykańskiej opinii publicznej, choć wiele analiz wskazuje, że prawdziwa liczba zabitych w wyniku interwencji amerykańskiej w Iraku, oraz w wyniku zdarzeń przez nią zawinionych wynosi od 1,5 do 2 milionów ludzi – wskazuje na to choćby raport Lekarzy Przeciwko Wojnie Nuklearnej oraz badania epidemiologiczne irackiego Ministerstwa Zdrowia – przypis #MP) Stany Zjednoczone nigdy nie wyraziły żadnej skruchy z powodu tego faktu, ani nawet nie uznały oficjalnie skali spowodowanych przez siebie zniszczeń i tragedii.

A teraz rozważmy Syrię: szacuje się, że około 200,000 Syryjczyków zginęło, 3.7 miliona uciekło z kraju, a 7.6 miliona zostało przesiedlonych w wojnie domowej, która przecież w ogromnym stopniu została sprowokowana przez USA, Arabię Saudyjską i siły sprzymierzone. Od 2011 roku CIA i sojusznicy Amerykanów dosłownie zalali Syrię bronią, wspomogli środkami finansowymi i treningami, wszystko po to, by obalić prezydenta Bashara al-Assada. Dla Amerykanów i ich sojuszników ta wojna jest niczym innym, jak wojną zastępczą – mającą na celu osłabienie sprzymierzeńców Assada, czyli Iran i Rosję. A Syryjczycy? Cóż, służą im tylko jako mięso armatnie.

Na długo zanim pojawiło się na Zachodzie zjawisko zwane terroryzmem islamskim, Wielka Brytania, Francja i USA posługiwały się naciskiem dyplomatycznym, zamachami stanu, wojnami i tajnymi operacjami na Bliskim Wschodzie po to, by utrzymać polityczną kontrolę Zachodu nad tym rejonem. Historycy znają dobrze tę plugawą historię w przeciwieństwie do większości mieszkańców Zachodu (właśnie dlatego, że działania te były tajne). Od kiedy sto lat temu upadło Imperium Osmańskie, zachodnie siły próbowały roztoczyć kontrolę nad Bliskim Wschodem. Powody były różne – ropa, dostęp do międzynarodowych szlaków morskich, zapewnienie bezpieczeństwa Izraelowi, geopolityczna rywalizacja z Rosją o wpływy w Egipcie, Syrii, Iraku i Iranie.

Dziś Stany Zjednoczone posiadają ponad 20 baz wojskowych w 6 krajach w rejonie obejmującym Afganistan, Bahrain, Dżibuti, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Oman i Turcja, a siły zbrojne USA są rozmieszczone w wielu innych krajach, m.in. w Egipcie, Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej. Amerykanie przez dziesięciolecia wspierali lokalny terroryzm, choćby w taki sposób, że uzbrajali i szkolili mudżahedinów w Afganistanie w walce z Sowietami, co w efekcie doprowadziło do powstania prekursorów Al-Kaidy. Dodatkowo dokładali do pieca w już i tak gorącym konflikcie między Irakiem a Iranem w latach osiemdziesiątych, dokonali inwazji na Irak w 2003 rok i próbowali obalić Assada od 2011 roku. I – co równie ważne – nie zapomnijmy o tym, że Amerykanie dokonują niezliczonych ataków dronami w ostatnich latach, tysiącami zabijając niewinną ludność cywilną.

Fakt, że ataki terrorystyczne dżihadystów na Zachodzie są względnie nowe pokazuje, że są one wynikiem wojen toczonych na Bliskim Wschodzie z udziałem zachodnich sił. Właściwie bez wyjątku obecnymi celami ataków stają się te kraje, które były zaangażowane w post-sowieckie operacje wojskowe prowadzone przez Zachód w latach dziewięćdziesiatych w Afganistanie, Iraku, Libii i Syrii. Sami terroryści tłumaczą, że ich ataki mają związek z sytuacją polityczną, choć my na Zachodzie tego nie słuchamy, gdyż słowa terrorystów rzadko, jeśli w ogóle, są cytowane. Prawda jest zaś taka, że prawie każdemu atakowi terrorystycznemu skierowanemu bezpośrednio w Zachód lub przeciwko zachodnim ambasadom towarzyszą wyjaśnienia, że ataki były przeprowadzane w odwecie za działania Zachodu na Bliskim Wschodzie. Atak na Paryż – jak wskazują sami terroryści – jest odwetem za operacje wojskowe Francji na terenie Syrii.

Żeby była jasność, nie chodzi o to, że działania Zachodu usprawiedliwiają islamski terroryzm. Należy jednak zrozumieć, czym dla terrorystów jest islamski terroryzm na Zachodzie, a jest on rozszerzeniem przemocy bliskowschodniej na nowe fronty.  Zachód bardzo się do tego przyczynił zbrojąc wybranych graczy, prowadząc wojny zastępcze i pozbawiając życia ogromną liczbę cywilów.

Jeśli chcemy zakończyć islamski terror w Europie, musimy zakończyć zachodnią wojnę o wpływy na Bliskim Wschodzie.

Na całe szczęście era ropy naftowej powoli zmierza ku końcowi. Powinniśmy zrobić wszystko, by ten koniec nadszedł szybciej. Ochrona klimatu będzie wymagała od nas pozostawienia większości zasobów pod ziemią. Nie obowiązują już także stare usprawiedliwienia dla ingerencji Zachodu. Wielka Brytania nie musi już bronić swoich szlaków handlowych do  kolonialnych Indii, a Stany Zjednoczone nie potrzebują rozlokowywania swoich baz wojskowych, po to by neutralizować Związek Radziecki. Ta era się skończyła.

Czas najwyższy, aby świat zachodni pozwolił światu arabskiemu rządzić się po swojemu i wybrać swoją drogę bez ingerencji sił Zachodu. Istnieją silne przesłanki pozwalające wierzyć, że Bliski Wschód dokona mądrego wyboru, by stać się regionem pokojowym i stanie się międzynarodowym partnerem w dziedzinach nauki, kultury i rozwoju.

Świat arabski odgrywał przecież wspaniałą rolę w przeszłości – i ponownie może taką odegrać. Ten rejon jest pełen utalentowanych ludzi, a przeważająca większość pragnie wieść spokojne życie, kształcić dzieci, wychować je w zdrowiu i bezpieczeństwie, oraz uczestniczyć w globalnej społeczności. Czy ich cele – dobrobyt i bezpieczeństwo – tak bardzo różnią się od naszych?

Polska wersja artykułu opublikowana pierwotnie na portalu Medium Publiczne.