Time out, panie Ruhani!

Hassan Rouhani, fot. Mojtaba Salimi,  źródło: Wikimedia

Hassan Rouhani, fot. Mojtaba Salimi, źródło: Wikimedia

Jest coś, co niewątpliwie łączy prezydentów Iranu i Stanów Zjednoczonych. Obaj obejmując urząd dostali olbrzymi kredyt zaufania i obaj – jak dotąd w każdym razie – nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Dopóki uwaga wszystkich skupiała się na negocjacjach atomowych, wybaczano Hasanowi Ruhaniemu opieszałość w sprawach wewnętrznych. Teraz przybywa zaniepokojonych.

Ruhani, jak Obama, wiele uwagi poświęca budowaniu wizerunku. Prowadzi stronę na zakazanym w Iranie Facebooku, uśmiecha się promiennie, a nawet chadza w góry w czarnym, co prawda, ale sportowym ubraniu, ściskając dłonie przechodniów. Na wzór kampanii Obamy współpracownicy Ruhaniego stworzyli teledysk wykorzystując przemówienia prezydenta. Młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety po persku i w językach mniejszości etnicznych tworzą w nim chórki dla Ruhaniego, który powtarza, że nic nie odwiedzie go od spełnienia obietnic złożonych narodowi, któremu służy. Te słowa budzą jednak coraz więcej wątpliwości.

Jedną z ważnych obietnic Ruhaniego złożonych w kampanii wyborczej było uwolnienie z aresztu domowego przywódców Zielonego Ruchu – Mehdiego Karrubiego i Mir Hosejna Musawiego z żoną – Zahrą Rahnaward. Obietnica była tym ważniejsza, że Ruhani zyskał dzięki niej poparcie obozu reformatorskiego. Oczywiście, od razu zastrzegał, że rzecz może trochę potrwać, ale czas protestów po poprzednich wyborach prezydenckich był czasem błędów wszystkich stron i należy wreszcie wyleczyć rany, które po nich pozostały. Społeczeństwo czekało dotąd spokojnie, mimo alarmujących doniesień o stanie zdrowia Mehdiego Karrubiego i Zahry Rahnaward. Jednak ostatnie dni zamiast przybliżyć ich uwolnienie, wydają się je oddalać: rodziny ówczesnych demonstrantów nadal przebywających w sławetnym więzieniu Ewin informują, że zamiast warunkowo zwalniać więźniów, od których zamknięcia minęło cztery i pół roku przenosi się ich z powrotem do izolatek. „Rozumiemy, że w państwie jest wiele pilnych spraw – mówiła perskiemu BBC matka jednego ze skazanych wówczas studentów – ale teraz już pora zająć się naszymi skargami”.

Nie tylko opieszałość może niepokoić. Jego ostatnia wypowiedź na temat przywódców Zielonego Ruchu była niejednoznaczna – podkreślił zaangażowanie sił zewnętrznych w protesty powyborcze 2009. Przeprowadzone w czerwcu tamtego roku wybory prezydenckie, w których ponownie miał zwyciężyć Mahmud Ahmadineżad wielu Irańczyków uznało za sfałszowane (czemu się trudno dziwić, choćby z tego powodu, że liczenie głosów nie trwało jak zwykle kilkanaście godzin a zaledwie dwie czy trzy). Protesty ciągnęły się wiele miesięcy, raz tracąc, raz przybierając na sile. Szczególną wagę, także symboliczną, miały demonstracje podczas ważnych dla szyitów obchodów bitwy pod Kerbelą, w której zginął wnuk Mahometa, imam Hosejn. Symbolika moharramu, miesiąca żałoby, jest dla szyitów absolutnie podstawowa – wyznacza ich szczególne miejsce wśród muzułmanów – miejsce obrońców sprawiedliwości gotowych poświęcić za nią życie.* Do niej nawiązywała propagowana przez Islamską Republikę Iranu podczas wojny z Irakiem idea męczennictwa (szahadatu).

Paradoks tamtych obchodów polegał na tym, że zarówno rządzący, jak i Zielony Ruch, a w każdym razie jego znaczna część, czuli się dziedzicami tej idei. Toteż jedni i drudzy organizowali demonstracje. Jeżeli Musawi i Karrubi liczyli na to, że odwołanie do swojskiej symboliki pozwoli im zbudować akceptowaną enklawę opozycyjną, pomylili się. Władze zorganizowały kontrdemonstrację, a telewizja pokazała przywódców Zielonego Ruchu, także byłych prezydentów Chatamiego i Rafsandżaniego na zamazanych zdjęciach sugerując wprost, że są wrogimi agentami usiłującymi bezcześcić świętości islamu i własnego państwa. W ostatnich dniach wyjątkowo hucznie obchodzono rocznicę tamtych wydarzeń. Konserwatywni politycy ostro potępiali „agentów”, przez media przetoczyła się kolejna obrzydliwa kampania. Ruhani się nie sprzeciwił, wręcz przeciwnie, emigracyjni komentatorzy dopatrzyli się w jego wypowiedziach tonu poparcia.

Czy to znaczy, że prezydent zmienił zamiary? Na ten temat zdania są podzielone. Są tacy, którzy od początku twierdzili, że przełomowość ostatnich wyborów jest pozorna, a Ruhani niczym się nie różni od swoich adwersarzy w ramach elit władzy. Inni obawiali się, że przy najlepszych chęciach prezydent niewiele może, bo decyzje podejmuje w istocie najwyższy przywódca.

Sam Ruhani zwrócił niedawno uwagę, że Iran jest krajem wielopartyjnym. Może czytelnik się w tym miejscu uśmiechnie, ale nie jest to pozbawione racji. Wolności polityczne są w oczywisty sposób ograniczone, co nie znaczy, że całkiem nieobecne. W ramach elit władzy wykształciło się kilka obozów zgodnych co do potrzeby zachowania republiki islamskiej, ale bardzo się różniących partykularnymi interesami i poglądami.

Ruhaniego pomysł na rządzenie polega na zachowaniu równowagi między tymi siłami i unikaniu radykałów wszelkiej maści. Dla tej koncepcji równie niebezpieczni są zbyt gorący wielbiciele demokracji jak i konserwatyści. Ci ostatni systematycznie przypominają o swoim istnieniu – czy to przez wpływy w parlamencie czy w wymiarze sprawiedliwości. Madżles był na przykład ostatnio bliski powołania specjalnej komisji nadzorującej negocjacje atomowe a autora kilku sms-ów do prominentnych polityków konserwatywnych z pytaniami o uwolnienie Musawiego i Karrubiego aresztowano za sianie wrażej propagandy. O każdą decyzję podejmowaną przez swoich ministrów musi Ruhani walczyć. Łatwiej byłoby może gdyby Musawi i Karrubi publicznie się pokajali, ale tego kategorycznie odmówili.

Czy wobec tego Ruhani nic nie robi? Po długotrwałej dramatycznej galopadzie inflacja w Iranie spadła. Oczywiście trudno powiedzieć na ile jest to zasługą nowego rządu, a na ile nadziei związanych ze złagodzeniem sankcji. Nieco złagodniała cenzura, choć zawieszenia gazet i aresztowania dziennikarzy nie ustały. Zniesienie cenzury prewencyjnej zapowiadane przez rząd Ruhaniego okazało się mrzonką. Ma zostać wprowadzone nowe prawo dotyczące korzystania z mediów społecznościowych.

Czy państwo przestanie je „filtrować”? Nie wiadomo, choć sam Ruhani zapewne by tego chciał a najwyższy przywódca, Ali Chameneji, ma konto na Twitterze.

Bardzo nagłaśniane są „porządki” po ekipie Ahmadineżada. Wielu z jego współpracowników trafiło do więzienia w związku z zarzutami korupcyjnymi. Sam były prezydent nie stawił się niedawno na rozprawie, po czym zabiegał o spotkanie z Ruhanim. O ile wiadomo, bezskutecznie. Aresztowano także znanego za czasów Ahmadineżada ze skutecznego omijania sankcji biznesmena, Babaka Zandżaniego. Pytanie, czy kreowanie go na wroga publicznego nie jest naśladowaniem wzorców z innych krajów?

Wiele pytań pozostaje otwartych. Z pewnością Ruhani musi się liczyć z wyczerpaniem cierpliwości wyborców, którzy gotowi niebawem uznać go za nieudolnego, jak swego czasu jego poprzednika na stanowisku, Chatamiego. Ustalony niedawno harmonogram negocjacji atomowych nie pozwala mieć nadziei na szybkie sukcesy w tej dziedzinie. Ekipie rządzącej pozostaje więc zabiegać o atuty w polityce wewnętrznej.

Doświadczenie pokazuje, że nierzadko po ukłonie w stronę konserwatystów następują obiecujące zmiany. Być może to ich jaskółki widać na uniwersytetach – przywraca się do pracy kolejnych zwolnionych przez poprzednią ekipę profesorów i uruchamia ponownie zawieszone kierunki w tym studia genderowe. Czas nagli.

Źródło: Studio Opinii

Więcej o specyfice irańskiego szyizmu pisałam na blogu oknonairan.blogspot.com. Zainteresowani znajdą tam także zdjęcia z uroczystości żałobnych.